Top
zwykłe dzień dobry – TUU
fade
1378
single,single-post,postid-1378,single-format-standard,eltd-core-1.0,flow-ver-1.3.1,,eltd-smooth-page-transitions,ajax,eltd-blog-installed,page-template-blog-standard,eltd-header-standard,eltd-fixed-on-scroll,eltd-default-mobile-header,eltd-sticky-up-mobile-header,eltd-dropdown-default,wpb-js-composer js-comp-ver-4.12,vc_responsive
DSC_4321_www

zwykłe dzień dobry

Wybiegłszy z lasu, tętent tętna rozsadzał głowę, która przestrzenią wpłynęła w przestrzeń pojemniejszą. A wielka wibracja zamroczyła, zamroczyła, zamroczyła jak w dzwonie. 

 

Goniąc przez środek lasu, czułem, że to coś większego, niż normalnie można by się spodziewać np. po dziku czy sarnie. Ciężki duch nie odstąpił nawet na chwilę przez kawał drogi. Już wiedziałem, że to koniec, że siedzi mi niemal na plecach. Zatrzymałem się na granicy pola czy łąki, może nawet ugoru. Dalsza ucieczka nie miała sensu. Serce powiększyło się — napompowało do stanu ostatecznego, rozrywając ostro gardło. Strzępiąc na sucho rozpacz bezgłośną, do wewnątrz parzącą. Stanąłem. Dalsza gonitwa ponad siły. Sięgnąłem ręką w tył, nie patrząc tam. Jego oddech ponad moją głową, gorący, bliski, nieunikniony…

 

Dotknąłem grubego, głębokiego futra. Obróciłem się wolno niczym kamienne żarno, bez żadnego zbędnego gestu, jak słup wokół swojej osi. Był to niedźwiedź, wielki, biały, prawdziwy do bólu oczu, do nieuwierzenia, nie do wiary. Stał w swojej prawdzie, jak wielki pies, który nie ma pojęcia o swojej wielkości, o tym, że przeraża swoją skalą i choćby okazał się łagodny, pierwsze wrażenie paraliżujące umościło się jak widok końca w głębi mojej, w dnie miednicy, w dnie oka, u podstawy czaszki, głęboko tak, jak tylko można.

 

Zanim spojrzałem na niego, tknął mnie nosem, nie łapą, nie pazurami. Moja ręka błądziła w futrze, niezmiernym, wielkim i przepastnym na cały zasięg ramion. Tylko futro, głębokie i gęste, długie i zimne, podbite gorącą krwią i szczelną wielką skórą i jej spowiciem tej wielkiej mocy. Chapnął mnie zębami za głaszczącą rękę, unieruchamiając w jednej chwili, w jej ułamku, lecz bez agresji. Tylko mnie osadził. Wyciągnąłem drugą rękę i ostrożnie się zbliżając, usiłowałem go hipnotyzować powolnym kontaktem, dotykiem, próbą, łapiąc jego wzrok ludzki, jak mi się wtedy zdawało, znany z innych zdarzeń. Mogłem.

 

Głaskałem jedną ręką, z góry na dół, wielkie żywe futro, myśląc, czy to ten moment. Czy to koniec?

 

Wtem przewalił się, z wolna pociągając mnie za sobą jak gigantyczny pies, odsłonił brzuch, a ja go jak wielkiego psa głaskałem, zataczając płynnie wśród pomruków wielkie koła o dwóch środkach na dwie ręce, na całą ich długość. 

 

A działo się to całkowicie naturalnie, jak pływanie, albo miękkie zanurzanie, albo nieważkość. Wchodzenie w ten stan. Z wielkiej góry stał się wielkim odkrytym parującym płaskowyżem, odsłaniając przy tym swoje miękkie części bez żadnej obawy, bez jednej myśli niepewnej, bez wahania nawet. Bo przecież wszystko teraz w tym momencie zależało wyłącznie od niego. Los świata. Kiedy czułem, że ta chwila powinna trwać jak najdłużej, doszło mnie gwizdnięcie, takie jak na przywołanie psa. Mój gigantyczny niedźwiedź z rozpostartymi łapami stał się w ułamek czasu zwalistym, angielskim buldogiem, który nie mógł się przewrócić z powrotem na brzuch i cztery łapy, beznadziejnie kolebiąc się na wszystkie strony, jak przewrócony na pancerzyki żuk na leśnej ścieżce. Przez dłuższy czas nieskutecznie usiłując stanąć na nogi.

Dookoła śnieg.

Biały niedźwiedź.

Biały buldog.

Wychylając mocniej głowę w jedną ze stron, udało mu się zakolebać mocniej już ostatkiem sił. Nieporadnie, ale dopiął się do jednej strony, stanął. Otrzepał się i wzdrygnął najmocniej, aż skóra trzasnęła o siebie i ruszył całą kluskowatością przed siebie. Jak wielka świnia, której opór masy ciała jest większy niż moc. A ta, choć ogromna, nie przydaje szybkości — dopiero po dłuższym rajdzie zyskuje rozpęd bomby i wtedy już nic nie może jej zatrzymać. A szybkość niespodziewana dla tych krótkich nóg i zbyt ciężkiej, topornej budowy rozsadza system. Tylko to przywołanie, przywiązanie, oczywista radość psiaka wpatrzonego z utęsknieniem w swojego pana.

 

Sen o niedźwiedziu prysł i ulotnił się bez śladu. Najpotężniejszy lęk nagle uleciał, a nawet stał się zabawny o tyle, o ile taki pies potrafi ubawić swoją nieporadnością.

 

I tu następuje pierwsze połączenie wątków. Niedźwiedź nie zaatakował, ale też poruszając się nadal w umownej konwencji snu i śnienia raczej, nie powiedział „dzień dobry”. A mógł. Samo się przecież rozumie, że złych zamiarów żadnych nie miał i gdyby umiał to zrobić, stałoby się to. A tak! Nigdy nie wiadomo.

 

Badania terenowe

Odrobina definicji z wiki, gdyż to uznana w środowiskach naukowych metoda zbierania danych. Badania te, najkrócej rzecz opisując, polegają na tym, że badacz tematu wychodzi zza biurka, a przedmiotem badań są zwykle projekty i zagadnienia z pogranicza socjologii, psychologii, ale też antropologii. Te wszystkie dyscypliny byłyby tu pomocne w analizie zjawiska. Badacz rusza w teren według tej definicji i doświadcza bycia w interakcji z rozmówcą. Badanym tu zagadnieniem jest w naszym przypadku samo nawiązanie kontaktu, próba jego nawiązania, testowanie tej sytuacji. Czy (bardziej) wiarygodne są badania, jeśli kontynuowano je przez 14 lat? Nie prowadzono wprawdzie pisemnych raportów i podsumowań, a jedynie przekaz ustny, nieustająco, nieodmiennie zadziwiony.

 

W mieście sytuacja już dawno oswojona. Na wsi, gdzie szkoły i Kościół i starszych przykład, tak samo wydawać by się mogło. A jednak nie. Śmiem twierdzić nawet – wręcz przeciwnie. 

Przedział czasowy – poważny. 

Obserwacje – sumienne. 

Jedynie bez wskazania miejscowości – urażać nikogo nie chcę, bo rzecz nie we wskazaniu, ale raczej w ogólności tematu. No jeszcze gdybyśmy tu wprowadzili metodę porównawczą typu Zachód – Wschód, ale nie – obserwacja ta jest raczej po to, aby każdy sam siebie dojrzał w tym położeniu i wnioski wyciągnął.

 

Wszak śmieci w lesie nie wzięły się z kosmosu, a raczej za czyjąś sprawą się tam znalazły. Podejrzewam nawet, że to ta sama potrzeba sprawstwa i anonimowości za tym stoi. Nie znamy się – i nie poznamy się, zatem w oczy nie patrzę, uśmiechu nie wykrzeszę, tym bardziej „dzień dobry”. Tak wyobrażam sobie ciąg myślowy u osób mijanych, po których spodziewałbym się w innych warunkach wymiany zwykłych uprzejmości, ale nie, nie tu. Po latach już wiem, że usłyszę coś tylko wtedy, jeśli sama pierwsza wypowiem, zainicjuję tę magiczną formułę. W innym przypadku nic – po prostu nic. Codziennie więc idę… i nastawiam się na nic. Wiem, że dziesięć procent mijanych odezwie się do mnie pierwsze. Jednak idzie mi o te 90%: dzieci i młodzi mężczyźni, nastolatki i emeryci. Sportowcy, wędkarze, matki i nianie z wózkami. W tym także sąsiedzi, których znam z widzenia od 14 lat i nadal nic. Należy tu jeszcze odnotować tych, którzy kiedyś już nawet wypowiedzieli tę Formułę, ale przy kolejnych mijankach ponownie się nie znamy. O dziwo, naprawdę? Wiem też, że te same osoby w innej sytuacji swobodnie opowiadają, jak to za granicą jest świetnie, bo wszyscy bez wyjątku mijając się na szlakach, w lasach i w górach, zawsze się pozdrawiają i uśmiechają, tylko u nas tak nie ma.

 

Mało tego, nawet mijające się rodziny z dziećmi, które przyjeżdżają tu z okolic, odwracają wzrok. Często myślę, że wina tkwi we mnie, ja źle wyglądam pewnie, jestem za mało sympatyczna i dlatego ludzie mnie pomijają.

 

Metodycznie i cierpliwie za każdym razem będąc na codziennym spacerze z psem, bez cienia wyrzutu w głosie mówimy im „dzień dobry”, na co z lekkim zawstydzeniem większość odpowiada, ale jakbyśmy im coś wytykali. A przecież nie, najdalsi jesteśmy od nachalnych nagabywań. 

 

Wiem, wiem, ludzie przyjeżdżający na leśne spacery chcą odosobnienia, samotności, nikogo nie spotykać, żadnych kontaktów, żadnych grzeczności i udawanych uprzejmości. Tak, bardzo to rozumiem, sama często idę na spacer dokładnie z tą myślą. Unikającym kontaktu mijanym ludziom mówimy tylko zwykłe „dzień dobry”, jednak usiłujemy ten kontakt wzrokowy nawiązać, także po to, by rozwiać ewentualne obawy czy lęki przed spotkaniami w odosobnionych miejscach i również po to, by najzwyklej zakomunikować, że nie mamy złych zamiarów. I wzajemnie, że oni też, o ile uda się ten kontakt nawiązać.

 

Na szczęście wśród tych 10% populacji są też psiarze i inne gaduły. Czasem można nawet wymienić uwagi ogólniejsze, cokolwiek o pogodzie, psach, śmieciach. I nawet kiedy intencją Twoją na takim spacerze jest pobyć w samotności, to zwykłe „dzień dobry” zobowiązujące przecież nie jest. Nie wymaga żadnego dalszego ciągu. Tylko tyle. Żeby się nie przestraszyć, ale też nikogo nie płoszyć, bo lasy, łąki i bezdroża są dla każdego.

 

O ogólnych zasadach typu kto komu pierwszy powinien, nie wspomnę, choć może powinnam. Tabelka może jakaś prosta jest na ten temat. Wszyscy wiemy i jak widać nie stosujemy. To znaczy…

 

Tak z sennej opowieści o wielkim strachu wywiedliśmy leśno-spacerowy reportaż w oparciu o wieloletnie badania terenowe w małej wielkopolskiej wsi. Dodatkowo, nie jest on reprezentatywny dla obecnych czasów, ponieważ wszyscy od ponad roku noszą maski i zapewne nie widzimy, a jak nie widzimy, to i nie słyszymy, jak się przecież serdecznie pozdrawiają.

 

___

tekst & ilustracja: Światosława Sadowska

znajdź całość TUU