Top
przypadek? nie sądzę! – TUU
fade
1398
single,single-post,postid-1398,single-format-standard,eltd-core-1.0,flow-ver-1.3.1,,eltd-smooth-page-transitions,ajax,eltd-blog-installed,page-template-blog-standard,eltd-header-standard,eltd-fixed-on-scroll,eltd-default-mobile-header,eltd-sticky-up-mobile-header,eltd-dropdown-default,wpb-js-composer js-comp-ver-4.12,vc_responsive
DSC_0500-copy

przypadek? nie sądzę!

Miesiąc temu, zabierając się do pisania niniejszego artykułu, miałem zamiar skupić się na naturalnej ludzkiej skłonności do przypisywania szczególnego znaczenia różnym koincydencjom. Założyłem wówczas, że, obiektywnie rzecz ujmując, tak naprawdę wszystkie cudowne zbiegi okoliczności, ze względu na liczbę ludzi na ziemi i ogrom czasu, w którym się wydarzają, o ile zdają się nieprawdopodobne, tak naprawdę są nieuniknione. Do tego, w dużym uproszczeniu, sprowadzała się moja pierwsza koncepcja. W przeciągu ostatniego miesiąca moje życie zaczęło obfitować w taką liczbę wcześniej wydających mi się nieprawdopodobnymi wydarzeń, że sam powoli przestałem wierzyć we własne wcześniej ugruntowane przekonania.

 

Pamiętam pewną opowiastkę na temat różnych postaw dotyczących przypadkowości. Osoba przekonana o wielkim znaczeniu zbiegów okoliczności pyta sceptyka, jak skomentowałby sytuację, w której ktoś spada z Wieży Eiffla i przeżywa upadek. Sceptyk odpowiada krótko i indyferentnie: „Przypadek”. Zdeterminowany poszukiwacz sensu pyta zatem ponownie: „A co, jeśli sytuacja miałaby miejsce drugi raz?”. Na co znów pada lakoniczne: „Ma facet szczęście”. Pierwszy próbuje znów:„A jeśli jakimś cudem wspomniany jegomość trzeci raz ocalałby z upadku z Wieży Eiffla?”. Tutaj sceptyk chwilę się namyśla, po czym stwierdza: „No to już zdążył się przyzwyczaić!”. Prostota koncepcji, w jaki ten dialog obrazuje jeden z fundamentalnych dyskursów ludzkości, zawsze mnie zachwycała. Jednakże odwołanie się do upadku z Wieży Eiffla jest tak abstrakcyjne, że powyższy przykład interpretowany jest przeważnie jako jedna nierzeczywistych koncepcji, intelektualny konstrukt odarty z empirii. Jak zmieni się nasza perspektywa, jeżeli uprawdopodobnimy wydarzenia. Na przykład zamiast runięcia z wysokości użyjemy przykładu ocalenia z katastrofy transatlantyckiego liniowca? Pojedyncza sytuacja nie robi większego wrażenia, jest dość prawdopodobna. Podwójne doświadczenie i przeżycie morskiej katastrofy już zaczyna być trochę zastanawiające. W potrójne raczej już trudno uwierzyć. A jednak owej nieprawdopodobności przeczy historia Violet Jessop, pielęgniarki i stewardesy urodzonej 1887 roku, która w 1911 roku przeżyła katastrofę liniowca RMS Olympic, następnie rok później zderzenie RMS Titanica z górą lodową, by w 1916 roku znaleźć się na pokładzie HMHS Britannic, gdy ten wpłynął na minę na morzu Egejskim i zatonął. Podczas ostatniego z wydarzeń kobieta była już na tyle oswojona z tego typu sytuacjami, że przed ucieczką do szalupy ratunkowej zdążyła zabrać z kajuty szczoteczkę do zębów, później tłumacząc, że podczas dwóch poprzednich zatonięć był to przedmiot, którego najbardziej jej brakowało. „No to już zdążyła się przyzwyczaić!”

 

Jest coś bardzo niepokojącego w historii Violet Jessop. Jeżeli tak nieprawdopodobne wydarzenie, jak trafienie przez jedną osobę na trzy katastrofy morskie jest możliwe, to kto może czuć się bezpiecznie? Wyjaśnianie zbiegów okoliczności, szczególnie w przypadku niektórych przedstawicieli naszego gatunku, wydaje się procesem tak naturalnym jak oddychanie. Wydarzyło się coś, więc trzeba poznać przyczynę. W innym przypadku musielibyśmy zaakceptować nieprzewidywalność otaczającej nas rzeczywistości i dyskomfort, jaki ta wywołuje. W zamierzchłych czasach w mało prawdopodobnych zdarzeniach losowych doszukiwano się przejawów boskiej woli. Odwołując się do naszego przykładu, od zwolenników takiej interpretacji przypadkowości Violet mogłaby usłyszeć, iż to, co ją spotkało, jest wynikiem braku ofiary dla morskiego bóstwa, życia wbrew nakazom religii, bycia przeklętą bądź zapisania jej takiego losu w gwiazdach. Jako że stewardesa była zodiakalną wagą, której przypisywany jest żywioł powietrza, nic dziwnego, że od strony wody spotykały ją same nieszczęścia. Z internetowego kalkulatora wiem, że „królowa tonących okrętów” była numerologiczną ‘2’, której cechą jest „umiejętność dostosowania się do każdej sytuacji”, co wyjaśniłoby jej opanowanie podczas cofania się po szczoteczkę do zębów podczas trzeciej katastrofy. Logiczne!

 

Z czasem, między innymi dzięki takim postaciom jak Pierre de Fermat oraz Blaise Pascal, zaczęliśmy dalej oswajać niezwykłe zbiegi okoliczności matematycznym wędzidłem. Wydaje mi się jednak, że nieszczególnie pomogło ono pani Jessop. Łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której po zatonięciu pierwszego okrętu od osób lepiej obeznanych w szacowaniu ryzyka mogła usłyszeć, iż prawdopodobieństwo, że spotka ją drugi raz taka sytuacja jest minimalne. Te same osoby pewnie po drugim cudownym ocaleniu z katastrofy przekonywały ją, że trzeci raz jest już absolutnie nieprawdopodobny. Podobnie Rod Wolfe po tym, gdy został porażony piorunem podczas pracy na cmentarzu zapewne usłyszał, iż „piorun dwa razy nie trafia w to samo miejsce”. Faktycznie, może nie miejsce ale tej samej osoby powiedzenie już nie dotyczy, zatem czy dziwny jest fakt, iż po 18 latach sytuacja powtórzyła się i „Lightning Rod” kolejny raz przeżył bliskie spotkanie z błyskawicą?

 

Nie bądźmy jednak pochopni w deprecjonowaniu aparatu naukowego w radzeniu sobie z przypadkowością. Eksperymenty psychologiczne, w szczególności te przeprowadzone przez Daniela Kahnemana i Amosa Tversky’ego pokazują, iż w kwestii oceny prawdopodobieństwa nasze umysły mają wiele nieracjonalnych tendencji prowadzących do błędów poznawczych. Dzięki ich badaniom wiemy, iż doradcy niedoszłej topielicy potraktowali kolejne katastrofy jako zdarzenia zależne, tak jakby sama obecność Violet miała jakiś wpływ na prawdopodobieństwo zatonięcia okrętu, wpadając w pułapkę paradoksu hazardzisty, zwanego też złudzeniem gracza. Zakładali, że załoga HMHS Britannic okaże szacunek regułom prawdopodobieństwa i mając na uwadze, że dwa jego z siostrzane statki z Argentynką na pokładzie zatonęły, nie mogła dopuścić do powtórzenie tego wydarzenia po raz trzeci. Choć pewnie znalazłyby się również osoby, które uległyby wpływowi heurystyki dostępności polegającej na przypisywaniu większego prawdopodobieństwa zdarzeniom bardziej zapadającym w pamięć i silniej nacechowanym emocjonalnie. Te, widząc Violet wchodzącą na pokład, niezwłocznie opuściłyby go w niezachwianej pewności, że skoro już dwa liniowce z naszą bohaterką poszły na dno, to HMHS Britannica również jest przesądzony. Co więcej, właśnie ta grupa ludzi po katastrofie podlegałaby efektowi pewności wstecznej, zwanego też efektem „wiedziałem-że-tak-będzie” ‒ błędu poznawczego opierającego się na dokonywaniu oceny przeszłych wydarzeń jako bardziej prawdopodobnych i przewidywalnych niż rzeczywiście były. Na szczęście dla stewardesy nieprawdopodobne przygody nie wypłynęły na jej późniejsze zatrudnienie i przez kolejnych 30 lat pływała na transatlantykach, by w wieku 83 lat umrzeć na zastoinową niewydolność serca.

 

Badania XX-wiecznych psychologów wykryły listę kilkudziesięciu błędów poznawczych pokazujących, jak w życiu codziennym ulegamy złudzeniom związanym z nieprzystosowaniem naszego mózgu do racjonalnej oceny danych statystycznych i tendencji do ich subiektywizacji. Zatem aby zobiektywizować sytuację „królowej zatonięć”, dokonajmy uproszczonej estymacji. Firma White Star Line, do której należały pechowe liniowce i dla której stewardesa pracowała, posiadała 132 liniowce, z których każdy służył średnio 13,5 roku, odbywając około 20 rejsów rocznie. Szesnaście okrętów z floty WSL zatonęło. W przybliżeniu około 1 na 2500 rejsów firmy White Star Line kończył się katastrofą morską. Zważywszy, że Violet pracowała dla WSL blisko 30 lat, uczestnicząc w tym czasie w kilkuset rejsach, fakt, iż zdarzyło się jej przeżyć zatonięcie okrętu nie wydaje się aż tak zdumiewający. Jednakże samo to, że oszacowane prawdopodobieństwo doświadczenia katastrofy nie było tak wielkie i przy każdorazowym wejściu na pokład wynosiło około 1:2500, wciąż nie tłumaczy nam faktu, dlaczego to właśnie ta jedna kobieta doświadczyła tejże sytuacji aż 3 razy w życiu. Chyba każda osoba interesująca się koincydencjami zada pytanie, nie o szanse na zatonięcie okrętu, ale o prawdopodobieństwo podjęcia przez Argentynkę szeregu życiowych decyzji, których konsekwencją będzie uczestnictwo w kolejnych trzech zatonięciach okrętu, w tym najsłynniejszej katastrofy morskiej RMS Titanica. Myślę, że matematyczne modelowanie procesu o tak gigantycznej ilości zmiennych jest raczej niemożliwe.

 

Wydaje mi się, że zauważanie w ogromnie złożonych procesach pewnych prawidłowości pchało przez wieki wiele wybitnych matematycznych umysłów w sferę niesamowitości zbiegów okoliczności. Aby lepiej zrozumieć zachodzące w świecie niezwykłe koincydencje, Isaac Newton posiłkował się pismami kabalistycznymi. John Nash, amerykański matematyk i ekonomista, noblista w dziedzinie ekonomii znany szerszej publiczności dzięki poświęconemu mu biograficznemu filmowi „Piękny umysł”, posiadał tak doskonałą zdolność zauważania matematycznych prawidłowości w otoczeniu, że był w stanie odszyfrowywać zakodowane w gazetach wiadomości obcych agencji wywiadowczych, nawet gdy nikt ich tam nie zamieszczał. Ostatecznie połączenie genialnego w wyszukiwaniu matematycznych koincydencji umysłu i schizofrenii paranoidalnej okazało się dla niego fatalne.

 

Powyższe rozważania prowadzą nas do kwestii absolutnie fundamentalnej – natury rzeczywistości. Znane są stwierdzenia Alberta Einsteina z korespondencji z Maxem Bornem, w których uważa on, że „Staruszek [Bóg] nie gra w kości”. Nie zgadzając się z założeniami mechaniki kwantowej, iż na poziomie cząstek elementarnych rzeczywistość zachowuje się w sposób losowy, prezentował ściśle deterministyczne przekonanie o przewidywalności rzeczywistości i jedynie braku odpowiedniej teorii, formuły, która powiąże przyczynę ze skutkiem, wprowadzając porządek zarówno w przypadku zjawisk relatywistycznych najcięższych ciał niebieskich, jak i mechaniki kwantowej cząstek elementarnych. O ile nikt raczej nie będzie negował skuteczności probabilistycznego modelu teoretycznego do opisu najmniejszych zjawisk fizycznych, o tyle na pytanie, czy wraz z rozwojem nauki fizyka kwantowa pozostanie indeterministyczna, jest nierozstrzygnięte. W związku z tym mam również silne przekonanie, że zagadnienie dotyczące szczególnego znaczenia niektórych koincydencji na gruncie naukowym nie znajdują rozstrzygających odpowiedzi i pozostają raczej kwestią indywidualnych metafizycznych przekonań. Jednego jednak jestem pewien jako osoba, która zabierając się za pisanie artykułu o niezwykłych przypadkach samemu zaczyna ich doświadczać – każdy, kto doświadczy serii nieprawdopodobnych zdarzeń z pewnością nie pozostanie na nie obojętnym i nawet najsilniej oswojona naukowym racjonalizmem rzeczywistość może się wtedy zatrząść w posadach.

 

___

tekst: Gabriel Kaczmarek
ilustracja: Światosława Sadowska

znajdź całość TUU