Top
She is rosalie – TUU
fade
718
single,single-post,postid-718,single-format-gallery,eltd-core-1.0,flow-ver-1.3.1,,eltd-smooth-page-transitions,ajax,eltd-blog-installed,page-template-blog-standard,eltd-header-standard,eltd-fixed-on-scroll,eltd-default-mobile-header,eltd-sticky-up-mobile-header,eltd-dropdown-default,wpb-js-composer js-comp-ver-4.12,vc_responsive

She is rosalie

„Wyjdź, popatrz, zacznij coś robić i sprawdź, czy Ci się to podoba.” Wyszła na scenę, zaśpiewała i sprawdziła. Zachwyciła. Teraz czas na szerokie wody.

 

LATA ŚWIETLNE
— Mocny debiut. Dwa lata koncertowania na najważniejszych muzycznych festiwalach – od Openera po Springbreak. Nowy album już za moment. Czy pamiętasz początki całego tego zamieszania? Co było „dawno dawno temu”?
Całe moje dzieciństwo było podporządkowane muzyce, chyba za sprawą mojego taty. Pamiętam długie podróże samochodem i puszczanie kaset, do tego w domu adapter i winyle. Stale coś trzeszczało. Rodzice zawsze dbali o to, żebyśmy z siostrą miały kontakt z kulturą. Doskonale pamiętam pierwsze zetknięcie się z muzyką gospel, a miałam wtedy może pięć lat. Na tym koncercie zakochałam się w śpiewaniu. Do przedszkola przychodziłam ze swoją kasetą i prosiłam panią, żeby puszczała moje ulubione piosenki. Wtedy rodzice zauważyli, że coś się tu dzieje i że śpiew sprawia mi przyjemność, ale prawdę mówiąc, myślę, że dopiero w momencie, gdy usłyszeli: „rzucam studia na rzecz muzyki”, zdali sobie sprawę, że to na poważnie. Oczywiście pełno było obaw w stylu: „O matko, co Ty robisz, dziecko”(śmiech). Nie mieli w ogóle wyobrażenia, czy to ma szanse wyjść. Ja zresztą też nie. Powiedziałam sobie, że idę za ciosem i zobaczymy, co będzie. Cieszę się, że dzisiaj moja mama z uśmiechem może powiedzieć: „Udało się!”. Dzwoni do mnie często w sprawach muzycznych, mówiąc np: „Ja tej twojej piosenki Falstart to nie lubiłam na początku, ale teraz słucham non stop” (śmiech).
To wszystko nie było jednak takie proste, jak teraz może się wydawać. W dzieciństwie należałam do „uczniów na 3” i byłam raczej mało sumienna. Wolałam robić swoje rzeczy i bardzo trudno było mnie zdyscyplinować. Moja mama bardzo to przeżywała, a teraz kiedy widzi, że wszystko działa i się rozwija, dzwoni tylko z dobrymi wiadomościami. Na całą obecną sytuację u mnie w rodzinie są dwa warianty reakcji – jaja albo duże zadowolenie.
Początkowo nie nagrywałam swoich utworów i nie pisałam tekstów. Po prostu śpiewałam to, czego lubiłam słuchać. Dopiero w momencie, kiedy mój przyjaciel, a dziś również manager, powiedział: „Zróbmy coś z tym” i przedstawił mnie Mateuszowi Gudelowi, zdałam sobie sprawę, że naprawdę mogę coś zdziałać.

 

BIG BANG
— Odkąd stałaś się rozpoznawalna, Twój świat na pewno w dużej mierze się poszerzył. Czy można powiedzieć, że było jedno życie przed Rosalie, a teraz jest drugie, zupełnie nowe?
W pewnym sensie tak jest – wystarczy spojrzeć w ogóle na artystów i na to, jak wyglądają na scenie, a jak na co dzień. Chociaż u mnie jest to dosyć wyrównane. Od początku ustaliłam sama ze sobą, że chcę się czuć komfortowo i chcę pozostać sobą. Uznałam, że niekoniecznie muszę się w coś przebierać, żeby być wokalistką. Wydaje mi się, że podaję siebie trochę na tacy – jestem bardzo szczera i dbam o tę prawdziwość. Wiele rzeczy robię sama – jasne, że wspiera mnie mnóstwo osób, bez których nie byłabym tu, gdzie jestem, ale podchodzę do mojej twórczości bardzo osobiście. Zależy mi na tym, żeby nikogo nie grać. Ci, którzy rozmawiają ze mną po koncertach mają szansę zobaczyć, że jestem bardzo wstydliwa. Zawsze zadziwia mnie ich odwaga do tego, żeby podejść, pochwalić, bo ja musiałabym bardzo ze sobą walczyć, żeby zdobyć się na takie coś. Jedna z milszych sytuacji spotkała mnie na przystanku na Wierzbięcicach. Siedząca w tramwaju dziewczyna patrzyła w moją stronę i uśmiechała się. Odwróciłam się, żeby upewnić się, czy to na pewno do mnie. A ona pokazała przez szybę, że właśnie mnie słucha na swoim telefonie. To jest emocja nie do opisania.

 

MOJA PLANETA
— Występowanie na scenie wymaga niemałej odwagi. Jeszcze większej potrzeba, żeby pisać własne teksty, tworzyć swoją muzykę i pokazywać to wszystko światu. Wspomniałaś, że początkowo wykonywałaś utwory innych wokalistów. Jak wyglądał moment przejścia „na swoje”?
To nie było w ogóle zaplanowane i wyszło bardzo naturalnie. Kompletnie nie spodziewałam się takich efektów. Pierwszym utworem, który nagrałam, było „This thing called love”. Dostałam beat od Mateusza i w pierwszej chwili pomyślałam: „Co to jest? Ja mam na tym śpiewać?” (śmiech). To była pierwsza reakcja, bo muzyka, którą dla mnie zrobił, odbiegała zdecydowanie od tego, co dotąd sobie podśpiewywałam. Jeżdżąc na uczelnię, codziennie słuchałam tego nagrania. Pewnego dnia usiadłam w pokoju z telefonem w ręku, z głośnikiem przed sobą i zaczęłam śpiewać. Utwór powstał w ciągu dwóch godzin.
To był czas, kiedy spotkała mnie przykra sytuacja sercowa – po raz kolejny, jak to u młodych dziewczyn często bywa (śmiech) – i tym łatwiej było mi śpiewać. Kiedy masz w sobie dużo emocji i mnóstwo bodźców, również tych negatywnych, tam w środku włącza się coś bardzo delikatnego i ulotnego, co pozwala tworzyć. Tak nagrywałam pierwsze utwory. Nie przygotowywałam się do nich jakoś szczególnie. Na lekcje śpiewu trafiłam już w trakcie nagrywania swojego materiału. Właściwie były to bardziej lekcje oddechu, bo z nim miałam największy problem. Wylatywały ze mnie bardzo ładne i poprawne dźwięki, ale w każdej chwili coś mogło pójść nie tak – nie miałam pełnej kontroli nad głosem. Teraz nie ma momentu, w którym bałabym się wyjść na scenę. Ciało jest instrumentem, który możemy prowadzić; naciskając dowolny guzik, możemy uzyskiwać taki efekt, jaki chcemy.

 

SATELITY
— W jednym artykułów przeczytałam, że jesteś wzrokowcem. To dość zaskakujące, bo zajmujesz się dźwiękiem. Które, z otaczających Cię rzeczy, są dla Ciebie ważne?
Na co dzień totalnie kieruję się wzrokiem. Gdyby ktoś zabrał mi oczy, chyba bym oszalała. Widzę tyle piękna wokół siebie i nawet brzydoty, która też mnie interesuje. (Wiele osób śmieje się z tego, jak się ubieram. Mówią, że wyglądam jak elegancki żul, ale ja tak lubię.)
Nie wyobrażam sobie nie mieć możliwości zapamiętywania tego wszystkiego. Zdałam sobie sprawę, że ważne dla mnie jest nie tylko chodzenie i patrzenie, ale też zatrzymywanie tych chwil. Jestem totalnym amatorem fotografii, ale robię zdjęcia wszystkiemu, co przykuwa moją uwagę. Chodząc ulicami, najczęściej patrzymy już nawet nie pod nogi, a w telefony – ja staram się patrzeć w górę. Przechodziłam Półwiejską tysiące razy, a nigdy nie zwróciłam uwagi na tamtejsze przepiękne kamienice. Jednym z moich ulubionych zajęć jest wślizgiwanie się do starych kamienic. Bardzo lubię eksplorować nowe światy. Od roku prowadzę też prywatne tajne konto na Instagramie, gdzie gromadzę tekstury, formy, dziwne przedmioty – jednym słowem wszystko, co mnie inspiruje. Co ciekawe, nie ma tam ludzi. Zaczęło mnie to nawet zastanawiać. To chyba jest mój zalążek prywatności. Chociaż myślę o tym, żeby kiedyś wydać album z tymi zdjęciami. Mam wrażenie, że ktoś, kto wejdzie w świat moich obrazów, od razu wszystko zrozumie i będzie wiedział, kim jestem.

 

FALE DŹWIĘKOWE
— Oprócz wizualnych bodźców na pewno inspiruje Cię również muzyka.
Powiem Ci zupełnie szczerze, że chwilowo jestem w takim momencie, że nie słucham zbyt dużo muzyki. Jestem skupiona na swojej twórczości. Zazwyczaj jednak na mojej playliście jest jazz, r&b i różne nowości, np. świetny Steve Lacy. Jestem też zakochana w tym, co robi Jorja Smith. Słychać u niej niesamowity groove UK i nie dość, że ma wyjątkowy głos, to jest również przepiękną kobietą. Ogólnie lubię i szukam pewnej miękkości wokalnej. Pasują mi klimaty r&b. Zastanawiam się, czy inni artyści, którzy tak jak ja działają na polu r&b i elektroniki, na co dzień też słuchają tylko takiej muzyki? Wydaje mi się, że nie. A ja tego słucham przez cały czas. Nie przepadam za bardzo smutnymi klimatami, bo zabierają mnie one totalnie ze sobą. Gdybym będąc w kiepskim nastroju, słuchała do tego jeszcze smutnej muzyki, całkiem bym się pogrążyła.

 

NIEWAŻKOŚĆ
— Co przenosi Cię w stan błogości i lekkości? Gdzie czujesz, że jesteś tam, gdzie powinnaś?
Od razu przychodzi mi do głowy dobre jedzenie (śmiech). To jest najwspanialsza rzecz na świecie. Pierwsze słowo, które wypowiedziałam w życiu to było „mniam mniam”. Dobry film też sprawia, że jest mi miło. Ale przede wszystkim to jest bliskość. Bez bliskości nie funkcjonuję. Potrzebuję ludzi wokół siebie i nie lubię być sama. Ważnym miejscem jest dla mnie oczywiście scena. Z natury jestem jednak bardzo nerwowa, więc pierwsze koncerty to była ciężka przeprawa, bo scena źle mi się kojarzyła – ze szkołą, stresem, ślizgającymi się po klawiaturze fortepianu paluchami. Teraz jest inny świat. Tak dużo się zmieniło odkąd zaczęłam tę przygodę, ja się bardzo zmieniłam.
Jeśli ma się możliwość bycia na scenie, to warto próbować. To jest miejsce, które długo trzyma w okresie młodości. My jesteśmy jak takie szalone dzieciaki, którym odbija szajba. Jest w tym dużo radości i szczerości. Takie podejście do bycia na scenie obudziło się we mnie głównie dzięki Paszczakowi – dj-owi, z którym koncertuję. Na początku występowanie tak bardzo mnie stresowało, że wspomagałam się ziołowymi tabletkami uspokajającymi (śmiech). Paszczak pewnego dnia powiedział „Dość!”, bo byłam po nich po prostu zamulona. Kiedy przestałam powierzać nerwy temu placebo, coś zaczęło się zmieniać. To był długi proces, bo najpierw stałam jak kołek przed mikrofonem na statywie. Jakaś tragedia. Pamiętam koncert w Pałacu Kultury w Warszawie, po którym znajomy zaprowadził mnie jeszcze raz na scenę i zapytał: „Czy ta scena jest duża?”. Odpowiedziałam, że dosyć spora. On dalej drążył, pytając gdzie jest początek, gdzie jest drugi koniec? Grzecznie przemierzyłam całą powierzchnię i usłyszałam: „I tak masz poruszać na scenie, a nie na dwóch metrach kwadratowych”. Od tego momentu zaczął się większy luz. Czuję się dużo silniejsza i pewniejsza. Widzę reakcje ludzi i one mnie jeszcze bardziej nakręcają. Najwspanialszą rzeczą na świecie jest moment, w którym publiczność śpiewa ze mną, kiedy zna teksty moich piosenek. Dla tej interakcji tam jestem.

 

SUPERNOVA
— Co przed Tobą? Co rozbłyśnie?
Totalnie jaram się tym, co się teraz dzieje, chociaż początkowo praca nad albumem szła ciężko, bo byłam jeszcze zanurzona w mojej debiutanckiej epce Enuff. Przy płycie, którą aktualnie tworzę, robię to, na co mam ochotę. Z Enuff też tak było, ale nie do końca wiedziałam, na co dokładnie mam ochotę (śmiech). Współpracuję z cudownymi ludźmi. Za sprawą tej jednej krótko grającej płyty mam teraz nieporównywalnie większe możliwości od tych, którymi dysponowałam dwa lata temu. Na nowym albumie pojawi się aż dwunastu producentów. Słyszę czasami głosy, że może to nie będzie spójne, ale to jest właśnie mój czas, żeby pokazać, że to ja nadaję charakter całości wokalem, a oni mnie uzupełniają. Wszystkie utwory nagrywam w swoim pokoju, w kompletnej ciemności. Zakładam słuchawki, zamykam oczy i wlatuję totalnie w to, co robię. Skupiam się na emocjach – z nich wychodzi melodia i ostatecznie cały utwór. Nie piszę najpierw tekstów. Właściwie na początku śpiewam w jakimś nieznanym języku (śmiech). Jestem jak dziecko w wannie, które puszcza wodę, wie że nikt go nie słyszy, więc zaczyna po prostu śpiewać. I tak płynę dalej.

 

znajdź całość TUU