Top
Jak nam Mendini chciał przebudować rynek – TUU
fade
359
single,single-post,postid-359,single-format-gallery,eltd-core-1.0,flow-ver-1.3.1,,eltd-smooth-page-transitions,ajax,eltd-blog-installed,page-template-blog-standard,eltd-header-standard,eltd-fixed-on-scroll,eltd-default-mobile-header,eltd-sticky-up-mobile-header,eltd-dropdown-default,wpb-js-composer js-comp-ver-4.12,vc_responsive

Jak nam Mendini chciał przebudować rynek

A mógł nam włoski dizajner namieszać w Poznaniu. Jakby nam obudował ratusz kolorowymi bryłami, to by się Bilbao chowało.
Stolica Wielkopolski mogła słynąć nie z Targów, Okrąglaka, a wkrótce – Bałtyku, ale z zaskakującego w formie i kolorach, kulturalnego centrum na Starym Rynku. To mógł być obiekt na miarę Muzeum Guggenheima w hiszpańskim Bilbao albo Groninger Museum w Holandii, spektakularnych budowli, które powstały w połowie kolorowych lat 90. ubiegłego wieku. Zaroiło się wtedy od takich gmachów na całym globie, jakby nie tylko architekci, ale też inwestorzy chcieli dobitnie pokazać światu swoje śmiertelne znużenie paroma dekadami nudnego, bo zachowawczego modernizmu, wiernego hasłu „Mniej znaczy więcej”. Nastały po nim postmodernizm szydził, że „Mniej znaczy nudno” i zachęcał: im więcej (form, faktur, kolorów), tym lepiej. Więc powstawały pokręcone bryły, zestawiające ornamenty i symbole różnych epok, z bogato i barwnie dekorowanymi fasadami z różnych materiałów. Takie rzucające się w oczy budynki użyteczności publicznej, projektowane przez stararchitektów ściągały uwagę turystów całego świata. Pies z kulawą nogą nie zawitał do Bilbao i Groningen, póki muzeów nie zaprojektowali tam Frank Gehry i Alessandro Mendini.

 
Chrome czworonogi i turyści omijali wtedy stolicę Wielkopolski, bo w latach 90. nie powstała tu żadna spektakularna architektura. W tym stylu budował wtedy tylko Ataner (zresztą wierny postmodernizmowi mniej lub bardziej pozostaje do dziś), pierwszy prywatny deweloper po upadku socjalizmu. Stawiane przez niego plomby pośród secesyjnych kamienic miały może sporo odwagi, ale niestety zupełnie nie ten format i rozmach, żeby zadziwić świat.

 
Dziesięć lat po zbudowaniu Groninger Museum Mendini naszkicował coś podobnego dla Poznania. Dlaczego się do tego w ogóle zabrał? Co ten projektant, architekt, scenograf, malarz, krytyk i poeta robił w tej części Europy? Przyjechał tu w 2004 roku na swoją wystawę zorganizowaną przez Dorotę Koziarę w Muzeum Narodowym i Starym Browarze. Goszcząc z tej okazji u prezydenta miasta na kurtuazyjnej herbatce, usłyszał, że Poznań ma w samym sercu, czyli na Starym Rynku, szkaradną, bo nieoryginalną, zastawkę w postaci BWA, którą dla dobra całego organizmu trzeba by wymienić.

 
To były czasy, kiedy do władz polskich miast dotarło, że gdzieś tam na krańcach Europy są jakieś Groningeny i Bilbaa, powszechnie znane dzięki pojedynczym budynkom. Tedy każdy prezydent też chciał mieć na swoim podwórku jakieś pokręcone dzieło topowego architekta. Oczy im się świeciły na myśl o turystycznej mekce, do której będą ciągnęły zastępy koneserów dla jednego architektonicznego dzieła. Ale budżety mieli ci włodarze, i wciąż mają, zupełnie nie zachodnioeuropejskie, więc na ślinieniu zazwyczaj się kończyło.

 
Toteż ówczesny prezydent miasta nie mógł i nie złożył Alessandro Mendiniemu żadnej wiążącej oferty. Luźno zagaił tylko, a nieobeznany z takim sposobem urzędniczej retoryki obcokrajowiec wziął to za dobrą monetę. Bo skoro prezydent pyta czy włoski gość by czegoś nie zaprojektował, to nie po to chyba, żeby sobie z gęby robić cholewę.

 
Więc w wieczór po spotkaniu z prezydentem Mistrz zabrał się do pracy. Przy herbatce, w studiu, które robiło oprawę graficzną wystawy, w towarzystwie swojego brata Francesco, też architekta, kuratorki wystawy Doroty Koziary, oraz właścicieli studia, wyjął kredki, poprosił o kartki i zaczął szkicować.

 
Kilkoma kreskami narysował z pamięci ratusz, domki budnicze, muzeum wojskowe i BWA. Potem wokół nich powypisywał funkcje kulturalne i rozrywkowe, bo takie przeznaczenie uważał za oczywiste w sercu miasta, celując w miejsca, które dla każdej z nich uznawał za najbardziej odpowiednie. Sale wystawowe, koncertowe, projekcyjne, dyskusyjne, restauracje, kawiarnie, księgarnie. Na koniec obrysował te słowa jak dymki, które przyjęły formy pięter nowego zespołu budynków. Niektóre pokrywały się z kondygnacjami istniejącego modernistycznego pawilonu, inne rosły nad nim tworząc tarasy i łączniki pomiędzy budynkami. Dla tych połączeń proponował role sceny i ogrodu zimowego. Na południowym krańcu ustawił dominantę nawiązującą dialog z wieżą ratusza.

 
– Zdaniem Sandro wszystko trzeba było zacząć od przestawienia pomnika Św. Nepomucena, który wcale nie stoi w osi założenia – wspomina po latach tamto spotkanie Dorota Koziara. – No i proponował zamianę muzeum wojskowego na muzeum sztuki współczesnej, skoro to miejsce miało funkcjonować jako serce miasta.
Z kartki leżącej przed Mendinim, zamiast przebudowy modernistycznych pawilonów, zaczęła wyłaniać się rewitalizacja południowej części Starego Rynku. Nie pojawiały się na niej żadne konkretne kształty, bo był to wstępny projekt koncepcyjny, wskazujący jedynie funkcjonalności, których zdaniem Mistrza tu brakowało. Ale nam, poznaniakom, nachylającym się nad tym szkicem, gęby już śmiały się do jego wizji. Zobaczyliśmy rynek, na którym jedynymi atrakcjami dla turystów przestało być oglądanie trykających się koziołków i picie piwa w ogródku. Dzięki niemu wyobraziliśmy sobie inne powody, poza braniem ślubu w Wadze lub wieczornym lansowaniem się w tutejszych klubach, dla których poznaniacy mogliby chcieć tu przychodzić. Dopiero gdy spojrzeliśmy na tę wizytówkę Poznania oczami obcokrajowca, zdziwiliśmy się, jakim cudem pozostaje tak długo w swoim irracjonalnym kształcie.

 
Nikt w magistracie nie zobaczył projektu Mendiniego, bo nikt go nie zamówił, więc nikt nie oczekiwał. Umówmy się, żadne polskie miasto nie było wtedy gotowe na tak ekspresyjną architekturę, a już konserwatywny Poznań zwłaszcza. Od lat budowało się tu prostopadłościany, tudzież walce, i skarg nie było. A teraz miałoby stanąć jakieś kolorowe cudo? I to w samym sercu miasta? Bo że każdy moduł tej budowli różniłby się kolorem lub deseniem, to pewne. Jakimi? To zależy jakich artystów i architektów Mendini tym razem zaprosiłby do projektu.

 
Atelier Mendini w końcu zaprojektowało dla Poznania tylko rzeźby. Kilka z nich stoi pod ścianami w galerii Stary Browar. Nazywają się Cittá Gentile, czyli uprzejme / wrażliwe miasto. Te rzeźby to przeskalowane stilemi, wymyślone dawno temu znaki, z których artysta stworzył własny język. Monumentalne, ale jednak miękkie w formie i kolorze, mają uporządkować chaos współczesnego miasta. Czy im się to udaje? Czy ktokolwiek zajęty zakupami w ogóle zwraca na nie uwagę?
Budynków na rynku raczej nie dałoby się nie zauważyć. Projekt Mendiniego, gdyby został opublikowany, wzbudziłby pewnie równie duże kontrowersje co knajpa w tubie na dachu Muzeum Narodowego, zaprojektowana dziesięć lat temu przez Claudio Silvestrina. Oba projekty mają ze sobą coś wspólnego. Nikt ich nie zlecał. Bo wiadomo było, że i tak nigdy by nie powstały w tak konserwatywnym mieście. Ani dwanaście lat temu, ani, niestety, dziś.

znajdź całość TUU