Tworzywo życia
Dwa atomy wodoru, jeden atom tlenu – tworzywo życia. O tej wszechobecnej substancji, dzięki której Ziemia tętni życiem, rozmawiamy z fizyczką atmosfery, autorką „Książki o wodzie” i popularyzatorką nauki – Aleksandrą Kardaś.
— Woda kojarzy nam się z życiem. I to nie tylko na Ziemi. Śledząc doniesienia o kolejnych kosmicznych ekspedycjach w poszukiwaniu śladów organizmów żywych, widzimy, że głównym celem badaczy jest odnalezienie wody. Dlaczego właśnie ta substancja jest synonimem życia?
Jest synonimem życia takiego, jakie znamy, czyli opartego na komórkach i reakcjach chemicznych, które dotychczas zidentyfikowaliśmy. Wszystkie ziemskie organizmy żywe na samym dnie swojej organizacji wewnętrznej potrzebują wody. To w niej zachodzą reakcje chemiczne, to ona jest pośrednikiem do przekazywania substancji, umożliwia też poruszanie się, przemieszczanie, spotykanie poszczególnych molekuł. Woda jest środowiskiem i materiałem jednocześnie.
— A do tego jeszcze charakteryzuje się niezwykłą zdolnością występowania w trzech stanach skupienia. Czemu zawdzięcza tę właściwość?
Nie ma nic magicznego w procesie parowania, krystalizacji czy topnienia lodu. Ale faktycznie, niewiele jest substancji, które tak łatwo i często zmieniają stan skupienia w zakresie temperatur występujących na Ziemi. Co więcej, te trzy formy na co dzień potrafią występować obok siebie jednocześnie. To rzeczywiście rzadka cecha.
— Skoro woda jest tak niezwykłym dobrem, jak doszło do tego, że trafiła akurat na Ziemię i sprawiła, że mieszkamy na wyjątkowo przyjaznej „błękitnej planecie”?
To bardzo trudne pytanie. Kiedy kształtował się Układ Słoneczny, cząsteczki wody unosiły się w nim i osiadały wraz z innymi cząstkami materii na tworzących się planetach, nie tylko Ziemi. Początkowo były uwięzione pomiędzy innymi atomami i molekułami. Jednak stopniowo, podczas procesów wulkanicznych, uwalniały się ze skał i dostawały do atmosfery. W miarę jak planeta stygła, para wodna mogła zacząć się skraplać i pokrywać jej powierzchnię.
— To, że na Ziemi woda pozostała przede wszystkim w stanie płynnym, zawdzięczamy kombinacji naszej odległości od Słońca i odpowiedniemu efektowi cieplarnianemu, które zapewniły sprzyjającą temu temperaturę. Na bardziej oddalonym od Słońca i mającym rzadszą atmosferę Marsie woda ma przede wszystkim postać lodu.
Jednocześnie nie jest u nas za ciepło. Nawet jeśli woda paruje, to gdy w atmosferze zrobi się jej za dużo, po prostu się skrapla i opada na ziemię. Jej cząsteczki pozostaną nienaruszone, a grawitacja nie pozwoli uciec im z atmosfery. Tego szczęścia nie miała z kolei Wenus, na której prawdopodobnie dawno temu cała woda odparowała, nasilając efekt cieplarniany. Temperatury na powierzchni mogły wtedy wzrosnąć do kilku tysięcy stopni, a cząsteczki wody rozpadły się. Uwolniony z nich wodór był na tyle lekki, że mógł uciec z pola grawitacyjnego planety.
To, że Ziemia jest pełna wody, to splot naprawdę wielu szczęśliwych okoliczności.
— Rozmawiając o wodzie, sięgamy wzrokiem miliony lat wstecz. Czy tak jak w przypadku lodowców możemy określić jej wiek?
Nie możemy tego zrobić w przypadku cząsteczki wody. Lód to co innego – możemy wskazać moment, w którym on powstał. Mamy do tego różne znaczniki. Jeśli mówimy o lodzie na Antarktydzie czy Grenlandii, to powstawał on z kolejnych opadów śniegu rok po roku, więc im głębiej, tym starszy lód. Poza tym w tym lodzie mogą być np. ślady erupcji wulkanu, która wystąpiła w konkretnym momencie. Mogą się tam znajdować również pierwiastki o określonym czasie życia. W przypadku wody w stanie płynnym można sobie wyobrazić zbiornik podziemny, odcięty od świata dzięki procesom geologicznym – w takim wypadku moglibyśmy pewnie określić, od jak dawna jest w nim uwięziona konkretna porcja wody.
— Pojawieniu się wody na Ziemi towarzyszyło mnóstwo skomplikowanych procesów. Wyobrażam sobie, że podobnie niezliczone są role, które woda odgrywa na naszej planecie.
Tak. Spójrzmy na nią z perspektywy człowieka – woda jest nam niezbędna do życia. Nasze organizmy w większości się z niej składają. Ona pośredniczy w wielu reakcjach, rozprowadza substancje, pozwala czyścić i chłodzić nasze ciała. Jesteśmy zwierzętami stałocieplnymi, a w naszym ciele cały czas jest produkowana energia. Musimy się więc chłodzić i do tego służy również woda – pocimy się, a woda odparowując z naszej skóry, pobiera ciepło. Oprócz tego mechaniczne chroni nasze narządy – to głównie z wody składa się maź stawowa we wszystkich stawach, nawet nasz mózg zanurzony jest w płynie.
— Sprawiamy pozory stałości, a w rzeczywistości wszystko w nas płynie.
Dlatego musimy mieć stały dostęp do wody, żeby uzupełniać jej zapasy.
— Czy podobne funkcje woda pełni dla całej planety, dla tego ogromnego ziemskiego organizmu?
Nie do końca. Na pewno służy rozprowadzaniu różnych substancji i energii. Ocean nagrzewa się w rejonie równikowym i to ciepło z prądami morskimi jest rozprowadzane po całej powierzchni Ziemi. Przenosi rozmaite substancje, na przykład stale pochłaniany i uwalniany do atmosfery dwutlentek węgla.
Natomiast jeśli chodzi o chłodzenie planety jako całości, to jednak jest nieco inaczej. Chłodzenie organizmu polega na tym, że kiedy się pocimy, na powierzchni naszej skóry pojawia się woda. Gdy odparowuje, uwalnia się z naszego ciała i przestaje nas obchodzić. Z kolei kiedy woda odparowująca z powierzchni trafia do atmosfery, to w końcu gdzieś się w niej skrapla i z powrotem uwalnia pobrane wcześniej ciepło. Mamy więc transport ciepła z powierzchni Ziemi wyżej, do atmosfery, ale energia wciąż pozostaje na planecie. Poza tym para wodna jest gazem cieplarnianym – jej obecności w atmosferze zawdzięczamy średnie temperatury na poziomie plus kilkunastu stopni, a nie minus kilkunastu.
— Skoro woda zmieniając swoją postać, nieustannie krąży w ziemskim obiegu, to czy jej ilość jest właściwie zdefiniowana, skończona?
W przybliżeniu tak. Woda jest zużywana i powstaje w różnych reakcjach chemicznych. Cały czas dochodzi do uwalniania pojedynczych cząstek wody, które były zamknięte w skałach, a dzieje się to, kiedy magma zbliża się do powierzchni Ziemi. Ale to są niewielkie ilości. Można zatem założyć, że mamy stałą ilość wody, która krąży między oceanami, atmosferą, lodami i lądami. Niewiele cząstek dociera do nas spoza Ziemi czy z niej ucieka, głównie są to już pojedyncze jądra wodoru czy inne cząstki elementarne. Choć istnieją hipotezy, według których część wody przyleciała na Ziemię wraz z uderzającymi w nią kometami.
— Wszyscy wiemy, że woda może być słodka lub słona. Źródło wody słodkiej, czyli opady deszczu i śniegu, jest dla mnie jasne, ale skąd wzięły się tak ogromne ilości soli w morzach i oceanach?
Z lądów. Dzięki wieloletnim procesom wymywania z nich soli. Rzeki na naszej planecie płyną od bardzo dawna. Kiedy pada deszcz, np. w jakimś górzystym rejonie, woda płynie najpierw pomiędzy skałami i powoduje wymywanie z nich różnych substancji chemicznych, w tym różnych soli. Następnie spływa do morza. Ta działalność trwa od setek milionów lat. Natomiast kiedy woda paruje z oceanów, to sól zostaje w morzu, jednocześnie tworzą się chmury i gdzieś spada deszcz słodkiej wody.
— Czy można tę wodę odsalać?
Oczywiście, da się to zrobić i są regiony, w których tak się dzieje. Woda ta spełnia normy czystości i jest zdatna do picia, ale jest to drogi proceder i wymaga dużo energii, a także transportu, na przykład przez pół kraju, do docelowej lokalizacji. Poza tym często konieczne jest jej oczyszczanie. Kiedy to wszystko podsumujemy, szybko dojdziemy do wniosku, że prościej jest jednak skorzystać z deszczu i sprawić, żeby ta naturalnie odsolona woda zostawała w glebie i studniach.
— Bardzo dużo mówi się ostatnio o malejących zasobach wody słodkiej, suszach, topniejących lodowcach. Ale skoro ilość w zasadzie pozostaje ta sama, zmienia się tylko postać wody, to czy rzeczywiście mamy takie powody do zmartwień?
Martwi nas to, że dla człowieka woda jest użyteczna w konkretnej postaci i w konkretnych lokalizacjach. Chcielibyśmy mieć wodę słodką tam, gdzie mieszkamy i tam, gdzie uprawiamy pola. Sęk w tym, że w związku ze zmianą klimatu czy zanieczyszczeniem wód, zaczyna nam brakować wody, która byłaby czysta i znajdowałaby się tam, gdzie chcemy ją użytkować.
Gdy pada coraz mniej deszczu, gleba nie jest zasilana świeżymi dostawami wody, a wodę, którą mamy dostępną, przecież cały czas zużywamy. Rośliny pobierają ją z gleby, my wybieramy wodę ze studzien i zbiorników. Podczas suszy zbiorniki wyczerpują się i nie są później uzupełniane.
Jeśli chodzi o lodowce, również pojawia się spory kłopot. Lodowce są jak wielkie magazyny wody. Latem nadtapiają się i zasilają rzeki, które rozprowadzają wodę po wielkich równinach do całej masy ludzi, którzy na niej polegają. W normalnym trybie śnieg padający zimą nabudowuje lód, który latem się roztopił. Jeżeli jakiejś zimy spadnie mniej śniegu i deszczu, nie trzeba się przejmować, bo mamy ten lodowcowy magazyn i możemy z niego zawsze trochę wyciągnąć, jak z konta oszczędnościowego, na bieżące wydatki. Później, gdy przyjdzie rok, w którym będą większe opady, lodowiec się odbuduje. Niestety, kiedy lodowce się kurczą, istnieje ryzyko, że całkowicie znikną. W tym momencie stracimy nasze oszczędności i będziemy musieli działać tylko na tym, co aktualnie zarobimy – na tej ilości deszczu, która danego roku spadnie. Lodowce to nasze wodne bezpieczeństwo i miliony ludzi na całym świecie są od nich uzależnione.
— Czy to dotyczy również Polski? W mediach można się spotkać z szacunkowymi danymi mówiącymi o tym, że nasze zasoby wody są równe Egiptowi.
W rzeczywistości to tylko jedna ze statystyk opisujących zasoby wodne, mówi o tym, jaka ilość wody spadającej nam w ciągu roku jako deszcz lub śnieg pozostaje u nas jako wody powierzchniowe czy podziemne. Gdyby wziąć pod uwagę inne statystyki, np. ile wody przypada na mieszkańca, otrzymamy inne liczby. Ale oczywiście fakt, że w Polsce odnawianie się zasobów wodnych jest porównywalne z Egiptem jest informacją, która oddziałuje na naszą wyobraźnię.
U nas problem tkwi w tym, że w związku ze zmianą klimatu mamy coraz dłuższe okresy, kiedy nie pada deszcz. W tym czasie zużywamy zasoby wodne i nawet, gdy w końcu przychodzi silna ulewa, te zasoby nie są wystarczająco uzupełniane.
Standardowy tryb opadów był niegdyś taki, że mieliśmy umiarkowane deszcze co kilka dni albo trwające przez kilka dni. Woda mogła wsiąkać w glebę, przesączać się do głębszych warstw i zostawać z nami. Obecnie, nawet jeśli po długiej suszy spadnie potężna ulewa i dostarczy w sumie tyle samo wody, co umiarkowane deszcze, to niestety deszczówka nie zdąża wsiąknąć w glebę i spływa po jej powierzchni do kanałów, rzek i odpływa w stronę morza. Tam miesza się z wodą słoną i przestaje być wodą pitną, która się nam do czegoś przydaje. Ten trend zmian, w którym zamiast równomiernego deszczu mamy długie suche okresy, a później ulewy, powoduje, że trudniej nam jest odbudowywać zasoby wodne. Na to nakłada się fakt, że w Polsce od wielu lat dominuje jedno zachowanie wobec terenów, które zamieszkujemy – osuszanie.
— Czy w obecnej sytuacji klimatycznej nie jest to działanie na naszą własną niekorzyść?
Aktualnie powinniśmy zdecydowanie dążyć do tego, żeby woda z nami zostawała i żeby miała szansę wsiąknąć w glebę. Powinna stać w bajorkach, rowach, na łąkach. Problem ten jest powoli zauważany, pojawiają się inicjatywy restaurowania terenów podmokłych, natomiast to wciąż nieliczne działania. Trzeba inaczej zacząć myśleć o tym, co robimy z wodą na każdym kroku. Zalana łąka to nie jest łąka, która nie pracuje – ona zatrzymuje wodę i to jest olbrzymia wartość. Warto byłoby pomyśleć, jak sprawić, żeby ludziom opłacało się pozwalać na to, by część ich ziemi pozostawała zalana przez dłuższy czas.
— A co z mało popularnymi bagnami? Są wręcz seryjnie osuszane pod przyszłe inwestycje. Czy one również pełnią jakąś ważną funkcję?
Zanim zaczęliśmy bardzo intensywnie wpływać na środowisko, globalnie rzecz biorąc, jego stan utrzymywał się mniej więcej w równowadze. Mieliśmy jakąś liczbę roślin, które pochłaniały w ciągu roku określoną ilość dwutlenku węgla. Jednocześnie wulkany, oceany i organizmy żywe uwalniały odpowiednią ilość CO². Wszystko było ustabilizowane, a drobne zaburzenia szybko się niwelowały. Swoje miejsce w tym systemie miały też mokradła, które bardzo powoli, ale wytrwale magazynują zawarty w resztkach roślinnych węgiel. Kiedy je wysuszamy, dochodzi do odsłonięcia zalanych wcześniej warstw i stają się one dużymi emitentami gazów cieplarnianych. Istnieje prężnie działające Centrum Ochrony Mokradeł, stowarzyszenie związane między innymi z Wydziałem Biologii na Uniwersytecie Warszawskim, zajmujące się badaniami i ochroną terenów podmokłych. Zachęcam do odwiedzenia ich Informacyjnego Serwisu Mokradłowego – bagna.pl.
— Wróćmy jeszcze do malejącej ilości opadów, o której wspomniałaś. Co sprawiło, że ich rytm został zachwiany?
Jest to związane ze zmianą klimatu, którą zapoczątkowało wyemitowanie do atmosfer bardzo dużo gazów cieplarnianych – przede wszystkim CO², ale równiez metanu, tlenku azotu(I), freonów i innych gazów technicznych. To spowodowało, że nasilił się efekt cieplarniany, a skoro się nasilił, to na Ziemi zaczęła się gromadzić energia i średnia temperatura zaczęła wzrastać. Zmiana klimatu prowadzi m.in. do zaburzenia tego, jak krąży powietrze. A wszystko zaczyna się w okolicach bieguna północnego, czyli w najszybciej ocieplającym się miejscu na Ziemi.
Kiedy robi się cieplej, na biegunie ubywa lodu. Ziemia w tym regionie zaczyna wtedy pochłaniać więcej promieniowania słonecznego, bo zamiast powierzchni białego lodu, która rozprasza promieniowanie, mamy ciemną wodę, która je pochłania. W efekcie spada różnica temperatury między biegunem a zwrotnikami. Wtedy prąd strumieniowy, czyli taka rzeka powietrza czy też tunel bardzo szybkich wiatrów, który znajduje się mniej więcej na wysokości 10 km, zaczyna spowalniać. Nie dość, że spowalnia, to zaczyna meandrować, jak rzeka, która spływa na równinę i robi zakola. Tym samym przestaje wpychać do nas powietrze znad oceanu, dominują masy powietrza z głębi kontynentu wraz z napływami suchego powietrza z południa i północy. Robi się coraz stabilniej i coraz bardziej sucho. Kiedyś prąd strumieniowy co kilka dni przynosił nam nowy układ niżowy znad oceanu, fronty i deszcze. Teraz przez trzy tygodnie potrafi nie padać.
— Klimat zmieniał się na przestrzeni wieków wiele razy. Obecne zmiany niewątpliwie wybijają człowieka z poczucia bezpieczeństwa, ale być może nie są aż tak uciążliwe dla fauny i flory?
Zmiany i ich konsekwencje nie dotyczą wyłącznie nas, ale całego środowiska ziemskiego. Trzeba pamiętać, że zmieniliśmy też bardzo wiele innych rzeczy. Tysiące lat temu, kiedy średnia temperatura na Ziemi ulegała zmianie i przesuwały się strefy klimatyczne, wszystko działo się bardzo powoli. Rośliny i zwierzęta miały szansę się gdzieś przemieścić i pomalutku dostosować. Teraz w wielu miejscach nie mają tej możliwości, bo pomiędzy ich obecną siedzibą, a tą, gdzie byłoby im lepiej, jest autostrada, miasto, pole uprawne. Ekosystemy są porozrywane i nie ma możliwości, żeby się swobodnie poruszać. Nie mówiąc już o tym, że zmiany zachodzą niezwykle szybko. Nie wszyscy mają więc szansę dowiedzieć się o nich odpowiednio wcześnie, zwłaszcza jeśli są małą myszką, żółwiem czy jeżem.
— Czy możliwe, że za kilkaset lat okaże się, że dziś miał miejsce po prostu kolejny etap przemian na Ziemi, a nie katastrofalne w skutkach ocieplenie klimatu?
Jeżeli popatrzymy na Ziemię z perspektywy kosmicznej, w skali miliardów lat, to pewnie można snuć tego typu rozważania, czy to jest etap jakiejś ewolucji życia naszej planety. Natomiast z mojego punktu widzenia, ważne jest spojrzenie na to, co dzieje się tutaj i teraz, nie za kilkaset lat. Zresztą za kilkaset lat wciąż możemy być w środku kryzysu klimatycznego. To, czy świat będzie wyglądał inaczej za kilka milionów lat, ma dla mnie osobiście mniejsze znaczenie, niż to, że teraz na Ziemi żyje kilka miliardów ludzi, mamy jakieś resztki środowiska naturalnego, trochę zwierząt żyje na wolności, trochę pozostało jeszcze bioróżnorodności, gatunków roślin i zwierząt, od których możemy się czegoś nauczyć. To wszystko teraz podlega dużej presji i poważnemu kryzysowi, z którym musimy sobie jakoś poradzić. Dla mnie marną pociechą jest to, że za kilka milionów lat przeżyje jakaś garstka ludzkości, która może będzie mądrzejsza od nas. W międzyczasie mamy kilka miliardów ludzi, co do których należałoby poczynić starania, aby nie stali się ofiarami chorób, katastrof czy wojen o zasoby. Dziś jest dużo rzeczy do zrobienia i warto się na tym skoncentrować.
— Czy jesteśmy w stanie przewidzieć, jak będą postępowały zmiany, jeśli nie zareagujemy?
Oczywiście. To jeden z podstawowych scenariuszy uwzględnianych przy tworzeniu projekcji klimatu, chociaż jednocześnie mamy nadzieję, że się nie spełni. Nie wszystko możemy przewidzieć w stu procentach, dlatego badacze często podają widełki spodziewanego przy takich czy innych emisjach wzrostu temperatury, poziomu morza itd. Kierunek zmian jest jednak jasny. A finał będzie zależeć od naszych decyzji.
— Zajmujesz się popularyzacją nauki, współtworzysz portal Nauka o Klimacie, napisałaś „Książkę o wodzie”. Co Twoim zdaniem jest dziś największym wyzwaniem, jeśli chodzi o edukację i upowszechnianie wiedzy? Co według Ciebie jest wciąż najmniej zrozumiałe w środowisku pozanaukowym?
Powiem o tematyce, którą ja się zajmuję. Do tego, żeby móc zrozumieć różne zachodzące zjawiska potrzebne są oczywiście podstawy fizyki oraz informacje o tym, jak różne rzeczy na świecie są ze sobą połączone. Konieczne jest zrozumienie, co się z czym wiąże, jak woda czy węgiel krążą na Ziemi. Wiele zagadnień jest ze sobą powiązanych – jeśli nie ma tej świadomości, trudno zacząć rozmowę i naukę nowych rzeczy. W tym kontekście dobrze byłoby spojrzeć na system nauki geografii czy biologii. Temat lodowców nie jest osobny od obiegu węgla czy meteorologii. A my często uczymy się konkretnego rozdziału w książce, np. co to jest cyrk lodowcowy albo czym jest morena czołowa, ale nie umiemy połączyć tego z opadami śniegu ani wyjaśnić dlaczego lodowiec znika.
— Co Twoim zdaniem wszyscy powinniśmy wiedzieć o naszym wpływie na zmianę klimatu?
Zmiana klimatu to nie jest huragan, który wydarza się raz i po sprawie. To jest proces, który aktualnie zachodzi bardzo szybko, ale jest równocześnie rozciągnięty na wiele lat. Zawsze mamy możliwość ograniczyć to, jak daleko zmiana klimatu zajdzie. Zawsze możemy poprawić sytuację i spowodować, że nie będzie aż taka zła. Jak nam się woda wylewa z wanny, to mimo że już jest mokro, lepiej zareagować i jak najszybciej zakręcić kran, aniżeli pozwolić, żeby się wylewała dalej.
Często mówimy o tym, że pozostało mało czasu na działanie. I to prawda. Oceniamy, że gdy przekroczymy średnią temperaturę Ziemi z czasów przedprzemysłowych o 2 stopnie, zaistnieje duże ryzyko włączenia się różnych zjawisk naturalnych, które będą nasilały wprowadzoną przez nas zmianę klimatu i powstanie efekt domina. Jeśli tego unikniemy, łatwiej będzie nam posprzątać. Przy bardzo silnych staraniach wciąż jesteśmy w stanie obronić próg 2 stopni, albo na chwilę wyskoczyć ponad niego i wrócić.
— Może to zabrzmi, jak typowe „mądry Polak po szkodzie”, ale czy gdybyśmy zaczęli reagować dwadzieścia lat temu, to dziś mielibyśmy spokojnie czas na wprowadzanie zmian?
Zgadza się. Trzeba mieć jednak na uwadze, że ograniczanie emisji gazów cieplarnianych nie leży w interesie wszystkich – wiele potężnych firm chce dalej sprzedawać swój produkt, jakim są paliwa kopalne. Z drugiej strony często wpadamy w pułapkę nadmiernego optymizmu i wiary, że rozwiązania naszych problemów same się pojawią. Naukowcy od kilku dekad mówili, że dla uniknięcia katastrofy moglibyśmy natychmiast zacząć ucinać emisje, albo poczekać z tym jeszcze kilka lat i wypracować nowe rozwiązania techniczne, które pozwoliłyby ograniczyć emisje bardzo szybko, dzięki czemu nadrobilibyśmy ten stracony czas. Niestety okazało się, że decydenci przywiązywali się do swierdzenia „można poczekać” i zapominali o zainwestowaniu w badania nad metodami ograniczania emisji gazów cieplarnianych. W rezultacie, gdy tak sobie czekaliśmy, wyczerpaliśmy całą „rezerwę czasową” i teraz już nie można bezpiecznie odkładać obniżana emisji na przyszłość.
— Czyli nikt nadal nie wymyślił sposobu na walkę z ociepleniem klimatu?
Trudno jest rozmawiać na poziomie makro, w odniesieniu do całej gospodarki, i mówić o jednym sposobie rozwiązania tego problemu. Tak naprawdę jest cała masa zagadnień, a prace nad nimi są na różnych etapach. Jeśli chodzi o energetykę, która nie emituje gazów cieplarnianych, mamy coraz bardziej zaawansowaną technologię jądrową. Energetyka wiatrowa i słoneczna bardzo szybko się rozwija. Można mieć nadzieję, że stanie się coraz tańsza i bardziej efektywna. Ale bezsprzecznie, świetnie by było, gdybyśmy na tym etapie znajdowali się 10 lat temu. Nie jest tak, że nie mamy nic, ale w wielu sprawach jesteśmy do tyłu.
— Zmiana klimatu to temat, który wciąż budzi wiele dyskusji. Powstają wokół niego przeróżne teorie spiskowe, o które zresztą jesteście czasem pytani na facebookowym profilu „Nauka o klimacie”. Czy teoretycznie możliwe byłoby umyślne manipulowanie klimatem poza wiedzą naukowców?
Na dużą skalę, taką żeby zmienić klimat – nie. Jeśli coś miałoby wpłynąć na klimat, czyli na statystykę pogód dla wielu lat dla dużych obszarów, na pewno zostałoby zauważone. Dlatego chociażby, że mamy obecnie publicznie dostępne zdjęcia satelitarne i mnóstwo innych danych. Byłoby w nich widać, że coś się dzieje. Odkrywamy zresztą na bieżąco różne wydarzenia lokalne, np. dzięki pomiarom satelitarnym odnotowano duże emisje metanu, związane z wydobyciem gazu ziemnego w centralnej części Stanów Zjednoczonych. Z kolei pomiary naziemne i modelowanie przepływów atmosferycznych pozwoliły ustalić, że w Chinach wciąż do niedawna produkowano freony, które niszczą warstwę ozonową i są silnymi gazami cieplarnianymi. Ale oczywiście motywacją w takich przypadkach nie jest umyślne zniszczenie klimatu, tylko nieświadomość problemu lub chęć obniżenia kosztów produkcji. Wpływanie na klimat dokładnie w taki sposób, w jaki byśmy chcieli, byłoby bardzo trudne.
— Czy na koniec naszej rozmowy, mogłabyś podpowiedzieć, jakie działania warto podjąć w naszym codziennym życiu, aby oszczędzać wodę? Co pomogłyby w sytuacji, gdy klimat szybko się zmienia, a zasobów wody pitnej ubywa?
Przede wszystkim dobra wiadomość jest taka, że akurat w przypadku wody mamy pewną regionalizację i możemy działać lokalnie. Jeśli np. w naszym województwie dbamy o to, żeby woda zostawała w glebie, z dużym prawdopodobieństwem to my będziemy później z niej korzystać. Ta woda będzie wspierać wzrost naszych roślin. Działania regionalne są ważne. Nawet te podejmowane we własnym ogródku, jak rozprowadzanie deszczówki po trawniku, bo dla nas samych mogą mieć znaczenie.
dr Aleksandra Kardaś,
fizyczka atmosfery i popularyzatorka nauki, autorka „Książki o wodzie” i współautorka podręcznika „Nauka o klimacie”. Współredaguje stronę Naukaoklimacie.pl i od wielu lat dzieli się z publicznością wiedzą o pogodzie i klimacie w ramach wykładów, kursów internetowych i spotkań.