Top
Śmierć – TUU
fade
976
single,single-post,postid-976,single-format-gallery,eltd-core-1.0,flow-ver-1.3.1,,eltd-smooth-page-transitions,ajax,eltd-blog-installed,page-template-blog-standard,eltd-header-standard,eltd-fixed-on-scroll,eltd-default-mobile-header,eltd-sticky-up-mobile-header,eltd-dropdown-default,wpb-js-composer js-comp-ver-4.12,vc_responsive

Śmierć

W 2017 roku zmarło 405 000 Polaków, tylko w 1991 liczba zgonów była większa w powojennej historii Rzeczypospolitej. Każda z partii politycznych ma swoją narrację tłumaczącą, czyja to wina, ale nie o tym będzie artykuł.

 

Jako że zasiłek pogrzebowy wynosi 4000 zł, mamy tu do czynienia z rynkiem postmortem o wartości 1,62 mld zł, czyli ponad trzykrotnie większym niż polski rynek muzyczny. Gdzie wobec tego podziała się legendarna dźwignia handlu (reklama), skoro jest naprawdę duży tort do podziału? O ile środki na hemoroidy i tampony na stałe zagościły w barwnej marketingowej panoramie, o tyle próżno w przestrzeni publicznej szukać reklam usług pogrzebowych. Nawet „dyskretny” remarketing po zakupie biletów lotniczych przez kilka tygodni sugerujący mi miejsca kolejnych wyjazdów, o trumnach mimo intensywnego wyszukiwania najróżniejszych modeli uparcie milczy. Może mądre algorytmy wiedzą lepiej ode mnie, że jej jeszcze nie potrzebuję. Czasem towarzystwa ubezpieczeniowe przypominają nam o naszej śmiertelności, jednakże do przezornego kupowania łoża ostatniego spoczynku nikt nas dziś w telewizji nie namawia. 

 

Trzeba to przyznać: współczesna mainstreamowa kultura przesunęła śmierć i jej obrzędowość do szarej strefy. Kłócić się przy wigilijnym stole o polityczne sympatie nie jest w dobrym tonie, ale nikogo to szczególnie nie dziwi i sensacji w późniejszych świątecznych opowieściach nie wzbudzi. Natomiast poruszanie w wigilię tematu własnego pochówku będzie najcięższym przewinieniem towarzyskim, rujnującym atmosferę i nadającym mówiącemu etykietkę skrajnego dziwaka. A przecież memento mori przez wieki było wpisane w ludzką egzystencję, począwszy od jednego z najbardziej ekstrawaganckich, i tu się zgodzę, że może odrobinę przesadzonych przykładów sztuki nagrobkowej, jakim są piramidy. Pamięć o przemijaniu pchała ludzi do rzeczy wspaniałych. Ze sztuką nekropolitalną łączą się wyśmienite historie, jak ta o mieszczącym się na paryskim cmentarzu Père-Lachaise nagrobku Oskara Wilde’a. Pomnik irlandzkiego poety doczekał się niezliczonej ilości uszminkowanych pocałunków wiernych fanów, a Sfinksa zdobiącego nagrobek pozbawiono przyrodzenia. Brakujące intymne części posągu nagrobnego szczęśliwie zostały odnalezione w biurze dozorcy cmentarza używającego ich jako przycisku do papieru. 

 

Może przyczyną jest nasza dzisiejsza, mało wyszukana, ceremonia pochówku i celebracji doczesnych szczątków przodków. Czymże jest tych parę godzin smutnego, poważnego, gremialnego pożegnania, po których każdy uczestnik pogrzebu prywatnie przeżywa żałobę, w porównaniu do zwyczajów w Tana Toraja na wyspie Sulawesi w Indonezji. Tam trwa całoroczne przygotowanie do pochówku, podczas którego zwłoki są ubierane i czesane, tak jakby denat wciąż był żywy, aż do momentu kilkudniowego święta przygotowanego dla kilkuset osób, z muzyką, tańcem i ofiarami ze zwierząt, nierzadko z udziałem całej społeczności doliny. Im rodzina bogatsza, tym dłużej trwa celebracja. Może w dzień Wszystkich Świętych, w blasku kolorowych zniczy, cmentarze wyglądają bardziej zachęcająco niż przez większość roku – niektóre dekoracje wyposażone są nawet w pozytywkę grającą modne aktualnie przeboje – ale gdzie nam do Meksyku! W tamtejszej kulturze śmierć zaakceptowano jako nieodłączny element życia, w ten sposób próbując ją oswoić. Nie dziwią tu wystawiane w domach i biurach, na głównych placach miast i wiosek ołtarze na Święto Zmarłych, pełne słodyczy, kwiatów i kolorowych „nieboszczyków”. Przy wtórze muzyki, tequili, całe rodziny przybywają wspólnie świętować dzień, w którym dzięki ich pamięci zmarli są znów z nimi, w związku z czym panuje radosna, pełna dobrych wspomnień atmosfera. W Ghanie trumny wykonywane są tak, żeby jak najlepiej odzwierciedlić charakter zmarłego, co, nie ukrywam, czasem prowadzi do dość konsternujących zagadek. Bo jak wyglądało życie człowieka pochowanego w trzymetrowej butelce coca-coli lub olbrzymim kogucie? Czy osoba składana do grobu w gigantycznej żarówce była błyskotliwa? Albo czym podpadł rodzinie człowiek chowany w – kreskówkowo uroczym, ale jednak – kontenerze na śmieci. Jedno jest pewne – trumna w kształcie paczki Marlboro z pewnością znajdzie się kiedyś w Ghanie na opakowaniach papierosów. Wydaje mi się, że tradycja gruzińska jest w sposób niejawny praktykowana na polskich cmentarzach – w Gruzji zwyczajowo, obok płyty nagrobnej, umieszczony jest mały stoliczek z butelkami wina. Wielkim despektem byłoby nie wypić szklanki szkarłatnego trunku za zdrowie zmarłego. Nie ukrywajmy, że w końcu potomstwo rodzin wielodzietnych jest tu uprzywilejowane, musząc wychylić kielich za każde z licznych, wujków, cioć, babcie, ciociobabć, itd. Nie wszędzie jednak jest tak przyjemnie. Na antypodach znajdziemy przykłady skrajnie różne od powyższych, będące żywą (no może nie do końca żywą) metaforą koheletowskiego vanitas vanitatum et omnia vanitas.

 

W górach Tybetu mnisi wynoszą ciała zmarłych na pożarcie świętym sępom, podobnie Parsowie w Indiach, choć ci dodatkowo umieszczają zwłoki na wysokim postumencie, by słońce przyspieszyło gnicie i ściągnęło ptaki. W Kenii, czując zbliżający się koniec, potencjalny denat samotnie idzie do lasu lub jest wynoszony, aby zjadły go dzikie zwierzęta. Jest plemię w Amazonii, które jako wyraz szacunku po 2-3 dniach od zgonu spożywa ciało zmarłego, i, co nie dziwi, konsumuje przy tym morze alkoholu. W tym kontekście sama śmierć wydaje się procesem dość umiarkowanie dramatycznym i zdecydowanie naturalnym, w porównaniu do kaca po trzech zgonach dzień po dniu w amazońskiej wiosce lub pięknych oczach babci Akshary dyndających z dzioba sępa. 

 

Nie jest też tak, że w naszej europejskiej tradycji ucieczka przed wszystkimi przejawami przemijalności była tak powszechna, jak ma to miejsce dzisiaj. Czas baroku obfitował w znakomitą celebrację pochówku. Jak to zwykle bywa, w ekstrawagancji przodowali możni tego świata, nawet w śmierci nieznoszący bycia równanym z ogółem. Na pogrzeby dostojników w świątyniach były budowane specjalne konstrukcje architektoniczne castrum doloris (niesamowicie zdobne katafalki), zwykle zawierające trumienny portret denata. Osobom z orszaku żałobnego wręczano wydrukowane, specjalnie na cześć zmarłego napisane panegiryki, a należy dodać, że kondukt czasem składał się z kilku tysięcy gości. Na drodze przemarszu stały wspaniałe bramy triumfalne, zwykle o tematyce religijnej, ozdobione symbolami heraldycznymi zmarłego, projektowane przez znanych artystów. Oczywiście rozmach uzależniony był od stanu posiadania, jednakże i biedniejsi za życia odkładali środki, by ich ostatnie pożegnanie odbyło się z należytą pompą. Również w sztuce motyw przemijania był powszechny. Za przykład może posłużyć sonet Jana Andrzeja Morsztyna Do trupa, w którym autor wychodzi z poniekąd słusznego i bardzo racjonalnego założenia, że los nieszczęśliwie zakochanego, mimo wielu podobieństw, jest jednak dużo gorszy od losu tytułowego trupa. 

 

Współczesność skoncentrowana wokół ars vivendi, zapomniała o istotności ars moriendi. A o tym, że sztuka dobrego umierania jest niezwykle istotna, niech przekona czytelnika historia babci mojej znajomej. Było to wtedy, gdy bohaterka opowieści była już sędziwą, nadobną starszą damą szlacheckiego pochodzenia. Dobiegając lat osiemdziesięciu, dumna w swojej naturze, stwierdziła, że dość już przeżyła, nie ma zamiaru być ciężarem dla rodziny i całkowicie zniedołężnieć. Wybrała więc dzień, w którym wpierw starannie wysprzątała mieszkanie, zjadła ulubiony posiłek, ubrała się w swoją najlepszą suknię i położyła się do łóżka z kieliszkiem wina. W rodzinnej schedzie otrzymała przechodzący z pokolenia na pokolenie sygnet, który po naciśnięciu małego wypustka otwierał się, ujawniając sekretnik z arszenikiem. Opróżniła więc zawartość pierścienia, wsypując ją do kieliszka i jednym haustem wychyliła. Dalszą część opowiadania znamy z relacji jej sąsiadki, która późnym wieczorem usłyszała dobiegające zza ściany piekielne jęki. Przekonana, że włamywacz właśnie torturuje miłą staruszkę z mieszkania obok, aby dowiedzieć się, gdzie ukryła kosztowności, wezwała policję. Ta po przyjeździe zastała scenę faktycznie dantejską: ukryty latami w sygnecie arszenik zwietrzał, nabierając właściwości przeczyszczających. Młodzi funkcjonariusze znaleźli pół żywą staruszkę, podobnie jak Wenus Botticellego usytuowaną na muszli, jednakże w jej przypadku klozetowej. Śmierć w tym momencie groziła jej już tylko ze wstydu. Po tym incydencie żyła jeszcze 12 lat. Powyższe egzemplum przytaczam wyłącznie ku przestrodze, byśmy nie dali się zwieść pozorom, że sztuka umierania to coś prostego, do czego wystarczą jednodniowe przygotowania. 

 

Ale właściwie skąd ten śmiertelnie poważny temat powyższego felietonu? Gdyż umieram. Statystycznie zostało mi około 45 lat życia. Dzięki powyżej opisanym faktom wiem, że na starość nie przeprowadzę się do Tybetu, nie zamieszkam wśród Partów, a już na pewno nie stanę się członkiem jednego z plemion dorzecza Amazonki. Tomasz Mann już w drugim rozdziale Czarodziejskiej Góry, konstruując sylwetkę Hansa Castorpa, szczególną wagę przywiązuje do wczesnych doświadczeń śmierci rodziców i dziadka głównego bohatera. Są one fundamentalne dla ukształtowania refleksyjnej, głęboko samoświadomej osoby, obdarzonej szczególną wrażliwością postrzegania i rozumienia otaczającej rzeczywistości. Doświadczenia osób terminalnie chorych wskazują na to, że śmierć potrafi być najlepszą nauczycielką życia. Zatem, mimo powszechnej fobii, nie bójmy się czasem przypomnieć sobie o swojej przemijalności. Nie namawiam do wznoszenia piramid (szczególnie finansowych), ale życzę każdemu, by w ostatnich chwilach miał świadomość dobrze przeżytego życia.

 

 

 

znak-01Gabriel Kaczmarek,

kompozytor, pianista, licencjonowany muzykolog, koordynator nagrań studyjnych. Autor muzyki teatralnej , filmowej, baletowej, koncertowej , reklamowej i elektronicznej. „Kanadyjskie sukienki”, „Chcę wstąpić do policji”, „Alicja w Krainie Czarów”, „Impresje zimowe”, „Kwiat paproci”, „Msza 1050”, „Królowa Śniegu”, za którą dostał prestiżową nagrodę – podwójny srebrny medal Global Music Awards w Los Angeles, „Morfeusz Sen”, „Cylia”, „Tropem Białej Sowy” i ostatnio na zamówienie Teatru Wielkiego stworzył muzykę do baletu „Trojan”. To tytuły filmów, spektakli muzycznych, baletów i innych form scenicznych do których skomponował muzykę. Jest absolwentem muzykologii na UAM w Poznaniu i wicedyrektorem do spraw artystycznych w Szkole Baletowej Anny Niedźwiedź i Prezesem Zarządu Fundacji Artystyczno – Edukacyjnej Anny Niedźwiedź.

znajdź całość TUU