Top
Początek końca? – TUU
fade
995
single,single-post,postid-995,single-format-gallery,eltd-core-1.0,flow-ver-1.3.1,,eltd-smooth-page-transitions,ajax,eltd-blog-installed,page-template-blog-standard,eltd-header-standard,eltd-fixed-on-scroll,eltd-default-mobile-header,eltd-sticky-up-mobile-header,eltd-dropdown-default,wpb-js-composer js-comp-ver-4.12,vc_responsive

Początek końca?

„ Jeśli czegoś nie znamy, to tego nie pokochamy. Jeśli nie pokochamy, to nie ochronimy.” Kiedy większość z nas z utęsknieniem wyczekuje podróży w zakątki Ziemi bardziej nasłonecznione niż nasza ojczyzna, garstka ludzi odlicza dni do wylotu na Spitsbergen. Jednym z nich jest Jakub Małecki – glacjolog na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Spotkaliśmy się, aby rozjaśnić kwestię topnienia lodowców i zmian klimatycznych, a także dowiedzieć się, czy to już może początek końca.

 

Na pewno jest to początek końca świata takiego, jaki do tej pory znaliśmy. Wraz ze zmianami klimatu podwyższa się nie tylko temperatura powietrza, ale i oceany mocno się ocieplają. To zaś wpływa na ekosystemy, a one na nas. Cały system przyrodniczy ulega silnym zmianom, a topnienie lodowców jest tego istotnym przejawem. Mam bardzo bliską relację z lodem. Uważam że to fascynujący temat, bo każdy lodowiec jest jak zwierzę, które ma swój charakter i sposób zachowania. Od 12 lat zajmuję się interakcjami lodu z klimatem, a od niedawna lodu z krajobrazem. 

 

— Dlaczego zająłeś się dziedziną tak mało popularną w Polsce?

Od dziecka pasjonowała mnie astronomia. To ona nauczyła mnie już nawet nie globalnego, a uniwersalnego spojrzenia na świat. Chciałem wylądować na Księżycu i na Marsie, ale okazało się, że może być z tym ciężko. Uznałem więc, że najpierw trzeba poznać Ziemię. Przecież to ona jest najciekawszym miejscem w znanym nam kosmosie. Zacząłem studiować geografię i pojechałem na wyprawę polarną. Zamiast Marsa wybrałem Arktykę, ale w pewnym sensie spełniło się moje marzenie z dzieciństwa – arktyczne krajobrazy przypominają marsjańską powierzchnię. Wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z lodowcami i od początku się nimi zainteresowałem. 

 

— Zanim porozmawiamy na Twój ulubiony temat, czyli o lodowcach, uporządkujmy wiedzę o zmianach klimatycznych. Czy z całą pewnością możemy stwierdzić, że obecnie klimat się ociepla? Jeśli tak, to czy człowiek jest tego głównym sprawcą? 

To, że ocieplenie klimatu postępuje, i to szybko, nie podlega już od dawna naukowej dyskusji, ale postawy zaprzeczające zmianom klimatycznym nadal są dosyć powszechne w wielu społeczeństwach. Sceptycy często powtarzają, że przecież klimat cyklicznie się ociepla i ochładza, bez ingerencji człowieka. To prawda, że klimat sam z siebie ulega zmianom, ale obecną zmianę od poprzednich różni przede wszystkim jej bezprecedensowe tempo. W czasie ostatniego stulecia globalny klimat ocieplił się o ok. 1 stopień. W skali geologicznej to ekspres. Do tej pory takie zmiany raczej nie miały miejsca. Co więcej, możemy obliczyć, jaka ich część powodowana jest działaniami człowieka, a jaka zachodzi za sprawą natury. Wynik nie jest dla nas korzystny – gdyby człowieka nie było na Ziemi, naturalny cykl sprawiałby, że obecnie klimat raczej by się ochładzał. Zatem wkład człowieka w ocieplenie prawdopodobnie przekracza 100%.

 

— Jak został ustalony poziom zero, który wskazuje, że powinniśmy się chłodzić, a się ogrzewamy? 

W literaturze naukowej przyjmujemy różne okresy bazowe, zależy do czego jest dana analiza przygotowana. Na nasze potrzeby punktem odniesienia niech będzie okres przed-przemysłowy, tj. XIX wiek, zanim jeszcze emisje dwutlenku węgla do atmosfery stały się tak poważne. Pomiary temperatury od stu lat w zasadzie nie uległy większym zmianom. Stosujemy podobne metody – klasyczne rtęciowe termometry ubrane w klatkę meteorologiczną. Teraz mamy oczywiście satelity i inne bajery elektroniczne, które zrewolucjonizowały naszą wiedzę o klimacie, ale chcąc zachować porównywalność pomiarów, na stacjach klimatologicznych obecne są zawsze właśnie te klasyczne termometry. W oparciu o te standaryzowane dane możemy rekonstruować średnią globalną temperaturę już od połowy XIX wieku, bazując na istniejącej wówczas sieci pomiarowej. Dzięki temu widzimy, jak bardzo dzisiejszy klimat odstaje od dawnej, nieaktualnej już normy. 

 

— Szum informacyjny wokół zmian klimatycznych jest wciąż dość duży. Spróbujmy więc jak najprościej ująć przyczyny tego procesu. Prosimy o ABC.

A, B…CO₂. Głównym winowajcą jest po prostu dwutlenek węgla dostający się do atmosfery. Jest on na tyle powszechnym i agresywnym związkiem, że zaburza delikatną równowagę klimatyczną i zatrzymuje w powietrzu coraz więcej tego ciepła, które powinno uciec z nagrzanej Ziemi w kosmos. Nie jest to jednak jedyny gaz cieplarniany. Najważniejszym z nich jest para wodna, ale na jej obecności w powietrzu akurat nam zależy, jeżeli chcemy, aby nasze pola i rzeki zasilał deszcz. Niestety, działalność pośrednia i bezpośrednia człowieka emituje też pewne ilości innych silnych gazów cieplarnianych, takich jak N₂O czy metan – choć one mogą zacząć stanowić poważny problem dopiero za jakiś czas. Na razie przejmujemy się przede wszystkim dwutlenkiem węgla, którego część ma bardzo długą żywotność i zostaje w atmosferze przez setki lub tysiące lat. Dlatego też wiele z tego, co dotychczas wyemitowaliśmy będzie towarzyszyć generacjom po nas. Co więcej, nawet gdybyśmy teraz ucięli wszystkie emisje CO₂, klimat będzie się ocieplał jeszcze przez długi czas. Mamy krótkie okienko, żeby ograniczyć najgorsze skutki zmian, jakie mogą nas spotkać, a których część będzie związana z topniejącym lodem. 

 

— Dlaczego lodowce są tak ważne dla kruchej równowagi klimatu?

Zacznijmy od podstaw, czyli od tego, czym są lodowce. To grube, poruszające się masy lodu, które tworzą się w wystarczająco zimnych i śnieżnych górskich zagłębieniach. W optymalnych warunkach rosną, aby w końcu wylać się z tych zagłębień i utworzyć tzw. jęzory. Jeśli rosną dalej, zaczynają zakrywać otaczające je stoki górskie i przelewają się przez sąsiednie przełęcze. Jeśli taki kolos zakryje wszystkie szczyty i stworzy na ogromnej powierzchni wielką lodową kopułę, która szczelnie pokryje wszystko pod nim, nazwiemy go lądolodem, czyli największą formą występowania lodu na ziemi. Obecnie mamy lądolody na Grenlandii i Antarktydzie, ale 20 tysięcy lat temu istniało ich więcej, np. lądolód skandynawski, znajdujący się m.in. na terenie północnej Polski. Pozostałe lodowce, np. w Himalajach, Alpach czy Andach, to lodowce górskie. Zależnie, o którym z tych rodzajów będziemy mówić, pełnią one różnorakie funkcje nie tylko dla globalnego systemu przyrodniczego, ale też dla funkcjonowania gęsto zaludnionych skupisk ludzkich.

W sytuacji równowagi z klimatem, lodowce górskie topnieją trochę w ciągu lata, a zimą gromadzą wystarczająco dużo śniegu, aby tę stratę uzupełnić. Bilans wychodzi na zero, lodowiec nie zmienia swojej grubości. Ale te czasy skończyły się dawno temu. Obecnie, w okolicach naszej stacji polarnej na Spitsbergenie, lodowce cienieją średnio o pół metra lub metr każdego roku. Lodowce, które kilka lat temu były w dojrzałym wieku, nagle robią się staruszkami w agonii. Widzę, jak przyjaciele odchodzą i to samo obserwują moi koledzy w innych obszarach na niemal całym globie. Odpływająca z lodowców woda roztopowa jest kluczowa w wielu regionach świata, np. dla hydroelektrowni w Alpach i Norwegii lub w południowo-wschodniej Azji, gdzie zaspokaja potrzeby rolnicze i przemysłowe gigantycznych obszarów. W tropikalnej Ameryce Południowej w trakcie pory suchej, czyli przez niemal pół roku, głównym źródłem wody są topniejące lód i śnieg, które już teraz z trudem ratują ludzi przed klęską suszy w Peru czy Boliwii.

 

— Jeśli tak ogromną rolę odgrywają lodowce górskie, lądolody zapewne mają do odegrania jeszcze większą rolę?

Z perspektywy człowieka działanie lądolodów polega przede wszystkim na kontrolowaniu globalnego poziomu morza. Cały lód, który tworzy współczesne lądolody Grenlandii i Antarktydy spadł tam kiedyś w postaci śniegu. Śnieg powstaje w chmurach, a chmury z wody, która wyparowała z oceanu. A więc można powiedzieć, że lądolody to przemieszczona woda z oceanów. Kiedy lądolody rosną, obniża się poziom morza. Kiedy topnieją – podnosi się. Gdyby stopić wszystkie lądolody Ziemi, poziom morza byłby wyższy o jakieś 65 metrów. W związku z antropogenicznym ociepleniem klimatu, czyli wywołanym przez człowieka, woda z lądolodów jest uwalniana do obiegu hydrologicznego w coraz szybszym tempie. W ciągu ostatnich 100 lat poziom morza podniósł się o ok. 20 cm. 

 

— Nie brzmi tak strasznie. 20 cm to dużo?

Dla obszarów nisko położonych, jak Holandia, ta ilość stanowi ogromną różnicę. A to dopiero początek. Przewidywania moich kolegów mówią o wzroście poziomu morza do końca wieku o dodatkowy metr. Każda kolejna prognoza wykonana w oparciu o coraz bardziej szczegółowe dane jest coraz gorsza. Dziś mówimy o metrze, a za parę lat może będzie już 1,5 metra. Odkrywamy kolejne mechanizmy sterujące zachowaniami lądolodów – przede wszystkim Antarktydy, której znaczna część już obecnie jest bardzo zagrożona. Dowiadujemy się, że te lodowe giganty, wbrew naszym wcześniejszym przekonaniom, są wyjątkowo wrażliwe na wzrost temperatury.

 

— Skoro w takim tempie jesteśmy w stanie mieć negatywny wpływ na klimat, to czy możliwe jest odwrotne, uzdrawiające działanie?

Obawiam się, że nie. Musielibyśmy spowodować silne ochłodzenie klimatu, żeby przywrócić stan względnej równowagi. Aktualnie wydaje się to nie do zrobienia w bezpieczny sposób. Istnieją wielkoskalowe projekty geoinżynieryjne, które miałyby emitować określone aerozole do atmosfery, ale nikt nie próbował tego w praktyce, bo taki projekt łatwo mógłby się wymknąć spod kontroli i zrobiłby więcej szkód niż pożytku. Inny pomysł to wyłapywanie dwutlenku węgla z atmosfery i jego przechowywanie w innym miejscu. Niestety na obecnym etapie nie jesteśmy w stanie zrobić tego na wielką skalę.

 

— Brzmi to wszystko coraz groźniej. Czy jest cokolwiek, co moglibyśmy zrobić, żeby zapobiec klęsce? 

Mimo tych pesymistycznych prognoz jestem zdania, że nigdy nie jest za późno na zmianę na lepsze. Ale realistycznie patrząc, wymaga to radykalnych posunięć. My, mam tu na myśli kraje zachodnie i Chiny, emitujemy najwięcej gazów cieplarnianych i to my musimy przestawić się na inny tryb życia. Co będzie oczywiście bardzo trudne. Pomyślmy chociażby o podróżach samolotem – generują one mnóstwo CO₂. Dwa lata temu leciałem do Ameryki Południowej na badania lodowców. Wcześniej nie zwracałem uwagi na to, co znajduje się w stopce biletu lotniczego, który dostajemy mailem. Ze zdziwieniem odczytałem, że moje emisje to 1,5 tony CO₂ – tylko na mnie jednego. A na pokładzie jest 200 osób. 

Czy jesteśmy w stanie ustalić limity kilometrów podróży lotniczych na osobę? Albo czy da się zmusić ludzi, żeby konsumowali mniej i nie kupowali produktów z Chin, bo daleki transport towarów prowadzi do kolejnych emisji? Warto też pamiętać, że gigantyczna chińska produkcja to odpowiedź nie na ich, a na nasze, zachodnie, rozbuchane potrzeby konsumpcyjne. 

 

— Zdaje się, że są kraje, w których udało się powszechnie wprowadzić proekologiczny styl życia. 

Oczywiście – Szwecja czy Norwegia to pionierzy ekologicznych i proklimatycznych zachowań. Ale to jest inny świat. 

 

— Skoro tam się udaje, to może u nas też?

Tam możliwe jest też niezamykanie drzwi na czas wyjazdu na wakacje. Myślę, że musimy jeszcze trochę poczekać, aż dotrze do nas taka mentalność. Na tym polu nie jestem akurat optymistą.

 

— A Twoja osobista prognoza na następne lata? Sądzisz, że możliwa jest globalna zmiana podejścia do losów naszej planety? 

Cieszą mnie wszystkie ruchy oddolne, które są związane ze wzrostem świadomości społecznej. Dobrze, że istnieją ludzie, którzy widzą, że zbliżamy się do krawędzi, bo za 10-12 lat może się okazać, że zamknie się okno na wprowadzenie jakichkolwiek zmian. Być może skażemy siebie na jedne z najcięższych konsekwencji ocieplającego się klimatu. O tym, że wzbogacenie atmosfery w CO₂ prowokuje znaczące zmiany klimatyczne wiemy od ponad stu lat. Mimo tego, do dziś wielu polityków z każdym nadejściem zimy twierdzi, że ocieplenia nie ma. Fale mrozu będą się zdarzać, tak jak w tym roku w Kanadzie i części USA, ale one tylko dowodzą zaburzenia równowagi klimatycznej. Nad Arktyką, wysoko w atmosferze, krąży tzw. prąd strumieniowy. To potężny wicher okrążający biegun. Kiedy świat jest w równowadze, prąd ten obiega biegun w miarę dookoła, trzymając w ryzach lodowate arktyczne powietrze. Kiedy jednak rośnie różnica temperatur między biegunem a resztą świata – tak jak obserwujemy to dziś – prąd strumieniowy zaczyna falować i zimne, arktyczne powietrze znajdujące się w nim, zaczyna docierać na kontynenty. 

 

— Gdzie jest ta cienka granica, do której się zbliżamy?

Chcemy uniknąć ocieplenia klimatu o 2 stopnie. Jeśli się uda, być może uchronimy planetę i ludzkość przed najgorszym.

 

— Co to jest to „najgorsze”?

Na lądach na przykład przegrzanie Afryki czy Bliskiego Wschodu, w oceanach zakwaszenie i wymieranie gatunków, np. całej rafy koralowej. Jeśli chodzi o lód – zagrożone są zarówno lodowce górskie, jak i lądolody, w tym antarktyczny. To masa lodu większa niż Stany Zjednoczone, miejscami o grubości 4 km. Myśleliśmy, że to stabilny pancerz, odporny na zmiany klimatu. Wyobrażaliśmy sobie, że nic się nie wydarzy, nawet jeśli z minus 50˚C zrobi się minus 40˚C, ale niestety okazuje się, że to nieprawda. Antarktydę z każdej strony otacza ocean, który jest coraz cieplejszy. I właśnie reakcje lodu z oceanem, a nie topnienie powierzchniowe, powodują największe straty. Już teraz być może rozpoczął się rozpad zachodniej części lądolodu, którego nie da się już zatrzymać. Antarktyda Zachodnia jest już prawdopodobnie skazana na zanik, a tym samym my jesteśmy skazani na wzrost poziomu morza o kilka metrów, choć nadal nie wiemy dokładnie, w jakim okresie czasu się to wydarzy. Dodatkowo, poziom wody nie rośnie wcale tam, gdzie topnieje Antarktyda. Wręcz przeciwnie – przy lądolodach poziom wody się obniża, a rośnie w okolicach równikowych, pochłaniając wiele archipelagów i wysepek. Dlaczego tak się dzieje? Lądolód to masa, a masa to grawitacja. Kiedy lądolód się kurczy, jego siła oddziaływania maleje. Woda zmienia więc swój rozkład na Ziemi zgodnie z tym, gdzie jest bardziej przyciągana. 

Wiele czasu już straciliśmy, ale wciąż mam nadzieję, że spowolnimy tempo ocieplania klimatu. Bardzo bym nie chciał, żeby ten świat stał się wrogi dla mojego syna i następnych pokoleń. I nie chodzi tylko o podniesienie poziomu morza. Trzeba sobie zdawać sprawę, że ogromne obszary Ziemi mogą się stać niezdatne do życia. A ludzie, którzy tam obecnie mieszkają, będą się musieli gdzieś przenieść. Mogę sobie z łatwością wyobrazić wizję wojen klimatycznych – konfliktów o wodę i ląd. To nie są wcale prognozy z kategorii science-fiction. 

 

— Czy na koniec możemy prosić o jakąś radę? Co można zrobić, żeby choć małą cegiełkę dołożyć do zmian na lepsze?

Trzeba zrozumieć i przyznać, że truje nas przede wszystkim węgiel. Wydaje się to oczywiste, ale kiedy piszę o tym wprost w Internecie spotyka mnie straszny hejt. Co do rad, nie czuję się do końca upoważniony do ich udzielania, bo sam mam problem choćby z ograniczeniem ilości podróży lotniczych. Na pewno nie ma co liczyć na to, że my – ludzie – raptem opamiętamy się, sami z siebie zmienimy nasz styl życia i zaczniemy masowo dbać o przyrodę. Jesteśmy w takim momencie, że zmiana musi się dokonać szybko, na poziomie systemowym. Trzeba wprowadzić odgórne regulacje, które uporządkują gospodarkę emisji dwutlenku węgla, ale jakie rozwiązania byłyby optymalne, nie wiem – nie jestem od tego specjalistą. Z całą pewnością mogę jednak powiedzieć, że takie ograniczenia będą dobre dla lodu, a co za tym idzie – również dla nas.

 

— Dlaczego mając taką wiedzę, rządzący nie reagują? Jak to się dzieje, że tak niewiele się dzieje?

Brakuje myślenia długofalowego. Nie odkryję Ameryki, mówiąc, że wszystko dzieje się w cyklu wyborczym. Dlatego edukowanie i poszerzanie świadomości opinii publicznej, która może wywierać nacisk na rządzących, na pewno jest istotne. Jeśli czegoś nie znamy, to tego nie pokochamy. Jeśli nie pokochamy, to nie ochronimy. Sięgając głębiej, myślę, że pomożemy sobie najbardziej, edukując najmłodsze pokolenia, rozwijając ich umiejętność współpracy i zarażając dzieci pasją do nauki, która jest tworzeniem wiedzy. Poznanie praw rządzących przyrodą ożywioną i nieożywioną, prowadzenie własnych badań – to wszystko może pobudzić nowy początek. Być może okaże się, że nie czeka nas ogólnoświatowa katastrofa, tylko po prostu zmiana.

 

 

___

foto: Jakub Małecki

znajdź całość TUU