On board
Jeszcze dwa, trzy lata temu mało kto słyszał o tej dyscyplinie sportu. Dziś w samej Wielkopolsce mamy kilkanaście wyciągów, na których można stawiać pierwsze wakeboardowe kroki. Mamy też jednego z najlepszych zawodników na świecie – Mateusza Wawrzyniaka, którego talenty wykraczają znacznie poza sportowe rejony.
— W odróżnieniu od innych sportów wodnych, takich jak kite, wind czy po prostu surfing, wakeboard nie jest tak zależny od warunków atmosferycznych. Wchodzisz na wyciąg i płyniesz. Ale jednak nie możesz płynąć dokąd chcesz.
To prawda, jest to jakieś ograniczenie. Ale z drugiej strony zamknięcie na określonej przestrzeni wymusza większą kreatywność. Zawsze można dany trick wykonać inaczej, lepiej. I to w wakeboardzie mnie kręci. Jeżdżę też na snowboardzie i pływam na surfingu, ale przyznam szczerze, że otwartość i wolność, które towarzyszą tym sportom, utrudniają mi skupienie się na doskonaleniu umiejętności. Potrzebuję zawężenia pola, żeby móc pójść do przodu i być coraz lepszym. Jeśli ktoś chce być po prostu aktywny i cieszyć się spędzaniem czasu na powietrzu, „wolne” sporty zapewne będą lepszym wyborem.
— Jesteś wielokrotnym mistrzem Polski w wakeboardzie, w najbardziej prestiżowych zawodach międzynarodowych zajmowałeś miejsca w pierwszej dziesiątce. W tej dziedzinie jesteś rozpoznawalny na całym świecie. Czy jest u Ciebie miejsce na coś poza pływaniem?
Przez ostatnie lata całe moje życie było podporządkowane wakeboardowi. Jeśli nie startowałem w zawodach, to trenowałem. Zimą jechałem do Tajlandii, a potem cały sezon zawodów: Belgia, Niemcy, Francja, Austria. Wracałem do domu, robiłem pranie i leciałem dalej. Ubiegły rok był dla mnie najlepszy zawodniczo – doszedłem do pierwszej dziesiątki na świecie. Zimą doznałem lekkiej kontuzji barku i to chyba był moment, w którym poczułem, że chcę trochę odpuścić. Tych zawodów zrobiło się aż za dużo. Ciągła rywalizacja, napinka, trening za treningiem – to wszystko może czasem naprawdę przygnieść. A ja zacząłem pływać, bo miałem z tego fun i chcę go z powrotem czuć.
— Co w wakeboardzie sprawia Ci największą przyjemność?
Masa rzeczy. Bardzo lubię to, że cały czas mogę być kreatywny. Każdy zawodnik widzi przeszkodę inaczej, może rozwijać własny styl, wymyślać nowe tricki. To jest sport niesamowicie otwarty. Tak jak deskorolka – rządzi się swoimi prawami. Wakeboard szczęśliwie jeszcze nie stał się zbyt mocno zinstytucjonalizowaną dyscypliną. Wciąż ma bardzo swobodną energię. Koniec końców chodzi o to, żeby to wszystko sprawiało radość.
— Skoro nie startujesz już w niemal każdych zawodach na świecie, pewnie odzyskałeś też trochę wolnego czasu. Czym go wypełniasz?
Jest mnóstwo rzeczy, które lubię robić. Jestem didżejem, produkuję muzykę, grywam od czasu do czasu w różnych klubach. Na razie nie wychodzę z tym bardzo mocno do przodu, ale przyjdzie na to pora. Ciągnie mnie do artystycznej ekspresji, bo na tym polu też mogę kombinować, wymyślać nowe rzeczy i być kreatywny. Proces jest właściwie taki jak przy wakeboardzie, tyle że na innej płaszczyźnie. Granie na sali pełnej ludzi, kontrolowanie całej sytuacji, niesamowita energia – może nawet sprawia mi to odrobinę większą przyjemność niż pływanie. W muzyce jest coś głębszego, totalna moc.
— A jednak większość osób, słysząc o Twoich podróżach i miesiącach spędzonych w wakeparku w Tajlandii, myśli sobie pewnie: „to jest życie”.
To zawsze tak jest, że chcemy tego, czego nie mamy. Wiem, że mój tryb życia odbiega od zwyczajnego i bardzo się z tego cieszę, ale muszę też przyznać, że ostatnio zatęskniłem za „normalnością”. Przestałem się czuć komfortowo sam ze sobą i z ciągłą presją w głowie. Poczułem, że chcę trochę pobyć w domu.
— A dom to Poznań?
Tak. Zdecydowanie.
— Nie myślałeś nigdy, by zostać gdzieś na Lazurowym Wybrzeżu?
Absolutnie nie. Jestem bardzo lokalny. Zawsze wracam do Poznania, nie chciałbym mieszkać nigdzie indziej. Tu mam rodzinę, znajomych. Czuję, że jestem u siebie.
— Dom to Polska, ale pływanie jednak zagranicą. Jak oceniasz naszą rodzimą wakeboardową scenę?
Coraz więcej ludzi w Polsce zaczyna pływać i świetnie. Powstaje dużo wakeparków, ale wciąż mamy wiele do zrobienia, szczególnie jeśli chodzi o przeszkody. Nie ma ich wiele, albo są niewielkie. Mam też nadzieję, że ten sport nigdy nie pójdzie w stronę pływania na pokaz. Liczę, że zostanie w nim luz i wolny duch, który mnie najbardziej w wakeboardzie kręci.
Kilkanaście wakeparków w Wielkopolsce to spora oferta, ale dobrze wiedzieć, dokąd się udać, gdy nasze umiejętności w zawrotnym tempie wzrosną i zapragniemy większych wyzwań. Trzy ulubione miejscówki Mateusza na pewno sprostają każdym wymaganiom.
THAI WAKE PARK
Lam Luk Ka
Położony godzinę drogi od Bangkoku, pośrodku pól ryżowych. Na pierwszy rzut oka nie widać jego magii, więc raczej nie jest to miejscówka dla osób, które po prostu chcą aktywnie spędzić wakacje i spróbować swoich sił w wakeboardzie. To duży wakepark, który ma niepowtarzalny, streetowy klimat. Betonowe przeszkody, technicznie chyba najtrudniejsze ze wszystkich mi znanych. Spędziłem tam naprawdę sporo czasu i to zdecydowanie jedno z moich ulubionych miejsc. Pełen luz, zero zadęcia.
WASSERSKI LANGENFELD
Langenfeld
Jeden olbrzymi obiekt, który mieści cztery duże wyciągi. Na największym z nich znajdziecie mnóstwo najlepszych na świecie przeszkód. Na trzech pozostałych odbywają się różne zorganizowane imprezy, wieczory kawalerskie na wake’u, itp. Do tego hotel, świetna restauracja, meleksy, które wożą po całym obiekcie. Niedawno otwarto też pierwszy na świecie akwen do surfingu, ze sztucznymi falami doskonale imitującymi naturalne warunki. Tam można się bawić.
SOUTH WAKE PARK
Puget-sur-Argens
Lazurowe Wybrzeże, turkusowa woda, pół godziny drogi od Nicei. Kompleks prowadzi świetny gość z Francji. Spędziłem tam wiele czasu, zżyłem się z pracującymi tam ludźmi. To miejsce ma niesamowity urok. Budynki ze starej kostki z markizami, taras z białych desek – wspaniały klimat. Poza tym można stamtąd w każdej chwili zrobić wypad na surfing.
___
foto: Emmanuele Pagnini