Top
Miasto w ruch – TUU
fade
813
single,single-post,postid-813,single-format-standard,eltd-core-1.0,flow-ver-1.3.1,,eltd-smooth-page-transitions,ajax,eltd-blog-installed,page-template-blog-standard,eltd-header-standard,eltd-fixed-on-scroll,eltd-default-mobile-header,eltd-sticky-up-mobile-header,eltd-dropdown-default,wpb-js-composer js-comp-ver-4.12,vc_responsive
DSC_1167b

Miasto w ruch

„Patrzcie Państwo, tu jest mnóstwo ludzi, oni dziś przebywają tutaj na specjalnych warunkach, ale jeśli by tę sytuację ucywilizować, nadać cechy, których ludzie potrzebują do przyjemnego spędzania czasu, mogliby korzystać z tego miejsca na co dzień.” Dzięki pomysłowości, zaangażowaniu i wytrwałości Franka Sterczewskiego mamy w Poznaniu coraz więcej okazji do bycia razem.

 

— Pamiętasz swoją pierwszą miejską inicjatywę?

Początek był mniej więcej taki: studiowałem architekturę i po prostu interesowało mnie miasto. Dużo czytałem, chodziłem, „korzystałem z miasta” jako stały gość przeróżnych kawiarni i barów, pracowałem też w kilku knajpach – najpierw w Pracowni (działającej przy Woźnej w latach 2009-2017), potem w Meskalu czy Kisielicach. Krótko mówiąc, żyłem w mieście. Miasto stało się dla mnie takim „dużym pokojem”. Czuję się w nim naturalnie, jak w domu. To dla mnie zresztą definicja miasta – jeśli możemy się w nim czuć jak u siebie, to znaczy, że miasto działa i spełnia swoje funkcje. Zaczęło mnie interesować, które miejsca nadawałyby się do tego, żeby je lekko urozmaicić – tu przesunąć, tam przestawić – tak, żeby naprawdę móc się z nimi utożsamić. Na studiach dużo projektowałem, nad niektórymi pomysłami siedziałem po kilka miesięcy, ale większość z nich trafiała niestety do szuflady. Mnie natomiast interesowało wywoływanie efektu i pewnego rodzaju sprawczość. Zacząłem się zastanawiać, co mógłbym zdziałać teraz – bez uprawnień budowlanych, z tym, co mam pod ręką. Moją najmocniejszą stroną zawsze było liczne grono przyjaciół, którzy mnie do dziś wspierają i uskrzydlają. I tak, w 2010 roku, wieczorem, przy winie, dyskutowaliśmy o przeróżnych pomysłach, np. o jakimś rodzaju chodzonej kawiarni, trochę jak w kabarecie. Śmialiśmy się z tej nieco absurdalnej wizji, ale mnie ten pomysł na performance w mieście utkwił w głowie. Pomyślałem o jednej z większych niewykorzystanych powierzchni w Poznaniu – Placu Wolności. Wówczas niewiele się tam działo, nie było żadnego festiwalu ani tej rozrzeźbionej fontanny, brakowało ławek. Skrzyknąłem więc swoich przyjaciół na Facebooku. Każdy wziął to, co miał pod ręką: stolik, koszyk piknikowy, dywanik. I udomowiliśmy tę przestrzeń.

 

— „Skrzyknąłem przyjaciół na Fb” brzmi bardzo skromnie, jak gdyby nigdy nic, a przecież na to pierwsze organizowane przez Ciebie wydarzenie przyszło aż 300 osób.

Rzeczywiście wyszło to dobrze – była super energia i świetna atmosfera. Nawet policja nas odwiedziła, bo nie przyszło nam do głowy, żeby gdzieś zgłaszać to wydarzenie. Radiowóz z piskiem opon zatrzymał się tuż obok nas i wyskoczyła z niego, zupełnie jak w jakimś filmie kryminalnym, pani porucznik w długim płaszczu policyjnym. Od razu padły pytania: „Co to za zbiegowisko, przeciwko czemu protestujecie?”. Odpowiedzieliśmy, że ludzie przyszli, bo dowiedzieli się z Facebooka i mają pokojowe nastawienie. To dosyć zabawne, że dla policji zaskoczeniem okazał się fakt, że ktoś zechciał skorzystać z placu zgodnie z jego przeznaczeniem. Tę akcję powtórzyliśmy jeszcze dwa razy. Bardzo mnie ona uskrzydliła i pokazała, że nie trzeba mieć papierów i dyplomów, żeby coś zdziałać; że jako student architektury mogę spowodować jakąś dyskusję o ważnym dla wszystkich miejscu. Cały czas próbuję rozwijać ten sposób myślenia o mieście.

 

— Który element działań w przestrzeni miejskiej jest dla Ciebie najważniejszy? Wspomniana już przez Ciebie sprawczość, angażowanie i jednoczenie ludzi czy może jeszcze coś innego?

Najbardziej cieszę się z tego, że wszystkie te akcje są wielowymiarowe. Zawierają humanistyczny komentarz do bieżącego stanu przestrzeni, poruszają do działania ludzi z bardzo różnych bajek, środowisk i opcji politycznych. Wszyscy siadają razem na kocyku i dyskutują o tym, co się dzieje w mieście. Dziś, przy tak dużym podziale społecznym, tego typu akcje są tym bardziej potrzebne, żeby przełamywać bariery i dawać pretekst do rozmowy.

 

— Dzięki Twojej pomysłowości (i poczuciu humoru) Poznaniacy od 2011 roku mają szansę przyspieszyć nadejście upragnionej wiosny, uczestnicząc w Pogrzebie Zimy. Czy to i inne zdarzenia obmyślasz sam, w jakiejś tajnej pracowni miejskich atra-kcji, i ubierasz w plan doskonały, czy może jesteś zapraszany przez różnego rodzaju instytucje, aby w ich imieniu zorganizować ludzi?

Marzyłbym o takiej pracowni! Niestety, póki co mieści się ona w moim plecaku. Zdarza się że wymyślam coś sam, czasem z kimś albo działam na czyjąś prośbę bądź zlecenie. W każdym razie najlepiej czuję się w działaniach zespołowych.

 

W przypadku Pogrzebu Zimy, który pierwotnie był pomysłem zespołu Tsigunz Fanfara Avantura zostałem zaproszony, by rozwinąć formułę do szerszego formatu, więc z roku na rok ta kolorowa parada robi się coraz większa. 

 

Innym razem Piotr Libicki, Dorota i Marcin Kubiakowie z Winiarni „Pod Czarnym Ko-tem” zaprosili mnie, by reaktywować Kino Grunwald w wersji plenerowej. I tak, od sześciu lat w miesiącach letnich, przed winiarnią, wystawimy ekran i wyświetlamy filmy. W tym roku będą to dokumenty o tematyce miejskiej, które programujemy z festiwalem MIASTOmovie.

 

Jeszcze inna historia dotyczy akcji „Pstryk”. Razem z Kubą Woźnym długo zastanawialiśmy się, wokół czego ludzie gromadzą się zimą. Przyszedł nam do głowy koksownik. Tak nad nim rozmyślaliśmy, że zrobiła się wiosna. Skoro więc ciepło nie było już na pierwszym planie, to postawiliśmy na światło. Ostateczny pomysł zrodził się po obejrzeniu Talking Heads grających „This must be the place”, gdzie najważniejszym elementem scenografii były zwykłe lampy domowe, które zupełnie wystarczyły, żeby zbudować przestrzeń. Zdecydowaliśmy się więc na akcję nocną. Jeździliśmy rowerami po mieście w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca i ostatecznie padło na stare koryto Warty. Na trawniku, a raczej na klepisku, w towarzystwie niemałych chaszczy, dostrzegliśmy potencjał świetnego parku. Wsparcia udzieliły nam zaprzyjaźnione instytucje, czyli UAP, Teatr Ósmego Dnia i Kontener Art. Zaprosiliśmy Poznaniaków do przyjścia z lampami: stojącymi, wiszącymi, choinkowymi – każdymi. Wyszedł nam nocny piknik, na którego kolejną edycję dostaliśmy już dofinansowanie z Urzędu Miasta. Będziemy się starali powtórzyć „Pstryk” również w tym roku.

 

— Interesuje Cię przede wszystkim samo zdarzenie; niekoniecznie zbudowanie konkretnego, fizycznego miejsca?

Zależy mi głównie na naświetleniu problemu lub pokazaniu potencjału danego miejsca. Kiedy organizujemy z przyjaciółmi jakąś akcję, chcemy powiedzieć: „Patrzcie Państwo, tu jest mnóstwo ludzi, oni dziś przebywają tutaj na specjalnych warunkach, ale jeśli by tę sytuację ucywilizować, nadać cechy, których ludzie potrzebują do przyjemnego spędzania czasu, mogliby korzystać z tego miejsca na co dzień”. Zastanawiamy się, co by było gdyby, sprawdzamy i mówimy ok – zróbcie tu park, festiwal czy inną dobrą rzecz. Prototypujemy przestrzeń.

 

— Żyjemy w takiej szerokości geograficznej, że przez kilka jesiennych i zimowych miesięcy ochota na wyjście z domowych zakamarków jest nikła. Co wtedy z miejskim życiem?

Tak jak Norwegowie, wychodzę z założenia, że nie ma złej pogody, jest tylko nieodpowiedni strój. Poza tym dobra pogoda to nie tylko aura i temperatura, to raczej stan ducha i sposób myślenia. Chcę zachęcać Poznaniaków do korzystania z przestrzeni publicznych, bez względu na porę roku. Ludzie potrzebują wzajemnego towarzystwa, spotkania, rozmowy i idącej za nią otuchy. Oczywiście pogoda jest nieraz kluczowym czynnikiem decydującym o frekwencji, ale szczęśliwe mam jakiś dobry układ z „górą” i podczas moich akcji – odpukać – nigdy nie pada.

 

— Skoro mowa o „górze” – organizacja tego typu przedsięwzięć wymaga zapewne wielu zgód i pozwoleń z odpowiednich departamentów i wydziałów.

Początkowo wszystko odbywało się „po partyzancku”, ale kiedy na wydarzenia na Fb zaczęło się zapisywać po kilka tysięcy osób, postanowiłem organizować każdą akcję zgodnie z literą prawa. Nie jest to wcale takie skomplikowane. Po kilku latach planowania przeróżnych eventów poznałem większość urzędników odpowiedzialnych za ten obszar miejskiego życia. Wiedzą, że mogą na mnie polegać i że raczej nie wypalę z żadną zadymą.

 

— Jeśli nie kwestie urzędowe, to co jest dla Ciebie największym wyzwaniem?

Myślę, że to te codzienne tematy są najważniejsze, czyli co zrobić, żeby moje akcje były coraz lepsze, mądrzejsze, głębsze, zapamiętywalne jako świetny dzień w mieście, może nawet najfajniejszy w roku. Dla mnie każda akcja to pewnego rodzaju święto.

 

— W ostatnich latach odbiór Poznania przez mieszkańców innych polskich miast bardzo się zmienił. Nie jesteśmy już postrzegani jako konserwatywne i stateczne miejsce, w którym tylko biznes, targi i nic poza tym. Coraz częściej mówi się, że jesteśmy bardzo otwartą i żywą społecznością – że tu się dzieje. Z pewnością niemały udział w budowaniu takiego wizerunku Poznania miały Twoje inicjatywy.

Uważam, że klimat w Poznaniu jest naprawdę świetny, ale nie mnie oceniać, na ile to moja zasługa. Miasto jest jak orkiestra – każdy gra swoją partię. W tym momencie w Poznaniu, biorąc pod uwagę stronę społeczną, czyli mieszkańców z ich inicjatywami, artystów z takimi miejscami jak Pix.haus, knajpiarzy, którzy otwierają nowe miejsca i robią koncerty, wszystko wspólnie rezonuje, dając efekt pozytywnego wizerunku miasta pełnego życia. Mnie to bardzo cieszy. Lubię, kiedy coś jest zaskoczeniem. Poznań rzeczywiście ma łatkę porządnego i konserwatywnego, a pokazujemy, że potrafimy się cieszyć, jeść rogale i wspólnie świętować, zamiast liczyć, kto ile spalił radiowozów czy siłować się z jakąś kontrmanifestacją. Moim zdaniem w ten sposób pokazujemy, że jesteśmy lokalnie patriotycznym miastem. Jesteśmy społecznością, wspólnotą, mamy te małe, codzienne rzeczy, które nas łączą. Uważam, że nie powinniśmy się dzielić na prawaków, lewaków, wysokich czy niskich, bo łączą nas wspólne wartości, takie jak choćby samo miasto i jego przestrzeń czy powietrze które powinno być czyste od smogu.

 

— Wracając do metafory, której użyłeś na początku rozmowy – w każdym domu bywa niełatwo, a jego mieszkańców często wiele dzieli. W większości przypadków szukamy jednak porozumienia i nie stawiamy dodatkowych ścian. Sam fakt, że żyjemy w jednej przestrzeni jest wystarczająco dobrym powodem, żeby ze sobą rozmawiać.

Dokładnie. Jeśli porównać nasze społeczeństwo do rodziny, to jasne, że mamy trudne rodzeństwo, czasem nie chcemy rozmawiać na ciężkie tematy z ciocią, wujkiem czy mamą. Ale uważam, że trzeba próbować. Jestem pewien, że wciąż więcej nas łączy niż dzieli. A chcąc przezwyciężać istniejące podziały, trzeba mieć odwagę, żeby rozmawiać. Dziś wiele rodzin jest patchworkowych, nasze społeczeństwo również. To jest wielkie wyzwanie na kolejne lata – jak z powrotem nauczyć się rozmawiać na trudne tematy i szukać punktów stycznych. Inaczej będziemy na siebie obrażeni, sfrustrowani i w rezultacie po prostu nieszczęśliwi. Trzeba szukać okazji do spotkań i budowania relacji.

 

— Czy istnieje coś takiego, jak optymalny plan miasta? Optymalne parametry i określona geometria?

Myślę, że tak jak w XIX wieku, tworząc nowoczesne miasta, takie jak Paryż, myślano linijką i odgórnym planem technicznym, tak dziś trzeba myśleć bardziej organicznie. Miasto musi dobrze wyglądać z perspektywy pieszego, z punktu widzenia krawężnika, a nie z lotu ptaka. Najświeższym wyzwaniem dla Poznania pod tym kątem są Wolne Tory pomiędzy ul. Matyi a Hetmańską. To jest szansa na nową dzielnicę, a sukces znowu będzie zależał od ponadpolitycznego porozumienia urzędników decydujących o dalszych losach tej inwestycji.

 

W Kopenhadze istnieje miejsce zwane Superkilen – jest wielkie, piękne, pełne ludzi, choć ulokowane między trudnymi osiedlami imigranckimi. To przestrzeń, której nikt się nie spodziewał. W Polsce w najbliższym czasie pewnie nie będziemy mieli takich wyzwań jak w zachodniej Europie, jeśli chodzi o imigrantów, ale już teraz mieszka u nas wielu Ukraińców, którzy czują się Poznaniakami. Wyzwaniem dla każdego, kto tworzy przestrzeń publiczną, czy to jest plac, kawiarnia czy biblioteka, jest sprawienie, aby te miejsca były trochę jak kopenhaskie Superkilen. Żeby np. Ukraińcy pracujący w Poznaniu, studiujący, uczący się polskiego, czuli się tu jak u siebie. W ten sposób powinniśmy podchodzić do wszystkich „nowych”. Nie chcę używać słowa „obcy”, bo to oznacza nieznajomy, a jeśli ktoś już tu żyje i stara się wnieść również coś od siebie, to zasługuje, aby nazwać go nowym członkiem rodziny. Chciałbym, żeby taka otwartość panowała w Poznaniu. A nowych obywateli potrzebujemy jak tlenu – wystarczy przejść się dowolną ulicą w centrum, żeby na drzwiach co drugiej knajpki zobaczyć kartkę z napisem „zatrudnię”.

 

– Jaką rolę w przyszłości chciałbyś pełnić w całym tym miejskim zamieszaniu?

Mówiąc szczerze, nie wiem. Na pewno chciałbym być sprawczy, chciałbym dokonywać zmian, poprawiać i wskazywać kierunki. Ale czy to będzie możliwe w pracy architektonicznej, czy może jako radny, a może w jakiejś dalekiej perspektywie, jako prezydent Poznania, albo nawet jako ktoś, kto prowadzi knajpę – każda z tych dróg do celu będzie dobra. Na którąkolwiek opcję zdecyduję się w kolejnych latach, na pewno wybiorę tę, która pozwoli mi najwięcej się nauczyć. Teraz skupiam się na codzienności. Rok temu, gdyby ktoś mi powiedział, że wydarzy się to wszystko, co miało miejsce, że Łańcuchy Światła zgromadzą tysiące Poznaniaków, że wytworzy się tak niezwykła atmosfera i poczucie jedności – na pewno bym nie uwierzył. 2017 był bez wątpienia najbardziej niesamowitym rokiem w moim życiu i całkowicie przerósł moje oczekiwania. Chyba sam potrzebuję jeszcze czasu, żeby to wszystko przemyśleć, zrozumieć i wyciągnąć wnioski.

znajdź całość TUU