Komu by się chciało
Kim oni są – buntownicy z wyboru, ci, którzy wcześniej widzą więcej i pokazują, że można inaczej? Tak jak my, mają jedną baterię na całe życie, a decydują się spożytkować ją dla wspólnej sprawy. Wymagają od nas, ale od siebie jeszcze więcej. Obecność takich osób jak Ania Pięta bierzemy za pewnik. Czujemy, że są i w razie potrzeby zareagują. Możemy mieć tylko nadzieję, że ich zasoby energii nigdy się nie skończą.
— Kupować dużo, tanio i świetnej jakości – takimi konsumentami wciąż jeszcze jesteśmy, ale chyba powoli budzi się w nas świadomość, że coś w tym trybie nie gra. Pojęcia takie jak recykling, fair trade czy vintage zadomowiły się już w naszym słowniku, choć od zdawania sobie sprawy z istniejącego problemu do wprowadzania zmian jest jeszcze daleka droga. Czy pamiętasz moment, w którym stwierdziłaś, że czas działać?
Przede wszystkim warto zdawać sobie sprawę, że naturalnym mechanizmem u ludzi jest wypieranie rzeczy trudnych. Myślę, że wszyscy trochę stosujemy tę podświadomą samoobronę – ja też, bo zagłębianie się w czarną rozpacz, wiadomo, donikąd nie prowadzi. Słyszysz, że lodowce topnieją, klimat się ociepla, a idziesz do kawiarni i dostajesz tonę plastiku. To naturalne, że czujesz wtedy dezorientację i nie chcesz myśleć o globalnych konsekwencjach Twojej przerwy na kawę.
Dla mnie momentem przełomowym był wyjazd do Azji. W Wietnamie wybrałam się na plażę, która nazywała się Paradise Beach, ale zamiast rajskiego zakątka zobaczyłam tony śmieci zgarnięte z zabudowanego wybrzeża, wcześniej dzikiego i pięknego. Tego obrazu nie mogłam już zapomnieć. W Indonezji plastik stał się właściwie paliwem naturalnym. Nie wiedzą, co z nim robić, więc wyrzucają go do morza albo palą.
— Pojechałaś do Azji, żeby przyjrzeć się tym zjawiskom?
Zupełnie nie miałam takiej intencji. Po kilku latach organizacji Targów Mody HUSH Warsaw poczułam, że się wypalam i chciałam po prostu odpocząć. Stwierdziłam, że przy okazji poszukam tam organizacji, które etycznie i lokalnie wykonywałyby etniczne tkaniny i inne wyroby. Ku mojemu zaskoczeniu nic nie znalazłam. Zdecydowałam więc, że zrobię własny przegląd możliwości. Patrzyłam na wszystko – turystykę, jeżdżenie na słoniach, aż po smoothies sprzedawane na ulicach w plastikowych kubeczkach. Pojechałam na miesiąc, ale zostałam pięć. W każdym odwiedzanym miejscu szukałam lokalnie wytwarzanych ubrań. Na północy Wietnamu było pełno wiosek ze stoiskami, ale już na początku dowiedziałam się, że mam tam nie kupować, bo to Chińczycy sprzedają produkowane masowo rzeczy, za które płacą pracownikom grosze. W końcu, po długich poszukiwaniach, znalazłam kobietę, która sama wyhaftowała tkaninę i bardzo się krygowała, żeby mi powiedzieć, że płaszcz kosztuje 10 czy 15 dolarów. Dotarło do mnie, że na każdym kroku spotykam ludzi, którzy szyją ubrania sprzedawane w naszych sieciówkach, ale sami ich nie noszą, bo są dla nich za drogie albo po prostu nie ma tych sklepów w ich krajach. Tymczasem my, jako bogata północ, próbujemy mówić temu biednemu południu: słuchajcie, nie konsumujcie tyle, bo nie będziemy mogli sobie żyć tak wygodnie jak dotychczas.
— Właśnie. Należymy do najbardziej uprzywilejowanej grupy, która zakosztowała już komfortowego stylu życia. W obliczu kryzysu klimatycznego raptem mówimy sobie, że czas rezygnować z niepotrzebnych wygód. Ale ta możliwość wyboru i decyzji, że nie muszę czegoś mieć, to kolejny luksus. Jak oczekiwać od tej części świata, która nigdy nawet nie zbliżyła się do naszego poziomu życia, żeby zaprzestała bogacenia się w imię narzucanych przez nas ideałów? Co mamy im powiedzieć?
Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Czuję ten sam paradoks. Jedyna sensowna możliwość, jaką widzę, to odgórne zarządzenia legislacyjne. Niestety, jest już trochę za późno na tłumaczenie pewnych rzeczy, wyłącznie edukując. Muszą powstać przepisy obowiązujące wszystkich, a dotyczące plastiku, węgla, itp. Wiem, że to nie są łatwe decyzje – za tym wszystkim stoi przemysł, duża liczba miejsc pracy, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że na szali stoi przeżycie nas wszystkich. George Monbiot – mój nowy guru – mówi, że gdy stawką jest ludzkie życie, kapitalizm musi się wycofać. Tak naprawdę to, na co na pewno nie mamy czasu, to podążanie tą samą drogą marnotrawstwa, którą szliśmy dotychczas. Gdyby władze różnych krajów podjęły odpowiednie kroki od czasu, kiedy wiemy o globalnym ociepleniu (czyli około 40 lat temu), nie bylibyśmy dziś w tak tragicznym położeniu. Ale politycy działają w 4- lub 5- letnich cyklach i mało komu „opłaca się” podejmować trudne decyzje. Natomiast moje pytanie brzmi, kogo reprezentują i kim są Ci politycy oraz kto ich wybrał? Czasem mam wrażenie, że zachowują się jak kosmici i że mówimy innym językiem. Mało kto im wierzy, dlatego ja wiem, że to czas ludzi po prostu. Czas ludzkiego buntu, który już od dawna buzuje i zaraz wybuchnie i że to jedyna siła, jaka dziś może coś realnie zmienić. To może być bunt przez miłość czy aktywną walkę, ale liczy się skutek, czyli zupełnie odmienny świat od znanego do tej pory. Marcin Popkiewicz, w prowadzonym przeze mnie i Martynę Sztabę podkaście Muda Talks, powiedział, że nie chciałby być politykiem za dwadzieścia lat i podejmować decyzji, co zrobić z milionami uchodźców klimatycznych, którzy zapukają do bram Europy. Oni nie będą nas prosić, „halo, puk puk, nie mamy co jeść, może byście nas wpuścili” tylko wejdą i wezmą, co im się należy. Czasem myślę, że żyjemy jak w „Melancholii” Larsa von Triera – na pięć minut przed katastrofą. Ale z drugiej strony nie mam pretensji do nas, ani do ludzi obok, że siedzimy i popijamy kawę. No bo co mamy zrobić w tej chwili? Przyjechałaś do mnie pociągiem, nie jakimś pojazdem z kolosalnym silnikiem, ja przyjechałam rowerem ze swoją butelką na wodę. Chociaż mimo wszystko z tyłu głowy mam myśl, że wciąż robimy za mało i umyka nam istota problemu.
— Co, Twoim zdaniem, jest tą istotą?
Samoograniczanie się, odmawianie głupich gadżetów, niekupowanie (#votewithyourwalllet). Skoro dziś kapitalizm ma taką moc, to możemy walczyć tą samą bronią, czyli odmawiać uczestniczenia w jakimś stopniu w kapitalistycznych ramkach. Mogę się wymienić, mogę pożyczyć, mogę komuś dać usługę za usługę, mogę po prostu coś zrobić i nie chcieć nic w zamian. Poza tym zamawiamy za dużo jedzenia, zużywamy za dużo opakowań – można by tę listę ciągnąć w nieskończoność. Wiesz, że w Polsce każda osoba wyrzuca ok. 230 kg jedzenia rocznie, a jednocześnie ciągle mówimy, że jesteśmy krajem na dorobku? Nie znoszę tego określenia. Znajdujemy się w grupie najbardziej rozwiniętych państw na świecie i zupełnie nie doceniamy rzeczy, które mamy dostępne. Latte na kokosowym, na migdałowym, ryżowym, piętnaście tysięcy rodzajów kosmetyków w drogeriach. A może wystarczyłoby tylko kilka, które spełniają te same funkcje?
— Henry David Thoreau w książce „Walden, czyli życie w lesie” już w połowie XIX wieku zauważał te same problemy. Podkreślał zbędność większości dóbr, którymi się otaczamy. Pytał: Czy zawsze mamy się zastanawiać, jak zdobyć więcej, zamiast cieszyć się niekiedy tym, co posiadamy, nawet jeśli posiadamy mniej?” Minęło niemal dwieście lat i jeśli temat drgnął z miejsca, to raczej nie w stronę ograniczania się. Zastanawiam się więc, czy w ogóle jest nadzieja na zmianę na lepsze, skoro dotychczasowy wektor rozwoju był skierowany w niewłaściwą stronę.
Niestety, nie mam dla ciebie optymistycznej wizji. Jest duża szansa, że będziemy żyć i umierać, patrząc, jak wymiera życie dookoła nas. I to będzie dla nas największa kara. Na jednym z pierwszych spotkań dotyczących globalnego ocieplenia usłyszałam ciekawą metaforę. Proszę sobie wyobrazić, że Ziemia przyszła do lekarza, a ten postawiłby diagnozę – ma pani ludzi. Ziemia walczy i ratuje się wysoką temperaturą przed wirusami. Dwieście lat temu było mniej ludzi na Ziemi, niż dziś ma Facebooka. Tak jej używamy, że jeśli chcielibyśmy w tym tempie postępować, potrzebowalibyśmy czterech planet. Musimy zwolnić, zacząć się rozglądać, mniej pracować. Na co odkładamy? Na co czekamy, jeśli przyszłości może zaraz nie być? Wyszłyśmy od konsumpcjonizmu i nadmiaru, ale zaburzenia dotyczą też relacji – ze sobą i innymi ludźmi. Nie widzimy siebie nawzajem. A to wszystko powoduje, że szukamy szczęścia w rzeczach. Na pewno stopniowo będziemy sobie zdawać z tego wszystkiego sprawę, ale obawiam się, że może być już za późno.
— Mimo wszystko po powrocie z Azji nie usiadłaś, roniąc łzy. Wręcz przeciwnie – na serio wzięłaś się za porządki w świecie mody.
Zacznę od tego, że moda zawsze była dla mnie tubą do mówienia ważnych rzeczy i robienia czegoś dobrego, bo dotyczy każdego z nas. Nawet jeśli mówisz, że ciebie nie, to nosisz konkretne ubrania, które coś komunikują, np. „I don’t give a shit”, chodząc ciągle w tym samym. Moda trafia też łatwo pod strzechy i reaguje szybko na zmiany społeczne. Zaczęłam więc od organizacji targów Ściegi Ręczne, a potem powstał HUSH. Chciałam tworzyć platformę dla lokalnych twórców działających na małą skalę, żeby mogli się zaprezentować. Ale moim głównym celem było dawanie ludziom alternatywy do sieciówek. Uważałam więc, że im ta inicjatywa będzie większa, tym lepiej. Kiedy doszłyśmy do setki wystawców, myślałam że to świetnie, bo ludzie mniej będą chodzić do tych największych ciuchowych gigantów z fabrykami w Wietnamie czy Kambodży. Okazało się jednak, że stworzyłyśmy dodatek, a nie alternatywę. Po powrocie z Azji doszłam do ściany. Zorganizowałyśmy z moją wspólniczką jeszcze jedną edycję HUSH i powiedziałam „dość”. Wiedziałam już, że w ogóle nie zdajemy sobie sprawy, z czego powstają nasze ubrania i stwierdziłam, że muszę się dowiedzieć, jak inaczej, lepiej mogłaby ta moda wyglądać. Zawiesiłam inne działalności, jeździłam po Europie, brałam udział w różnych konferencjach, słuchałam mądrych ludzi i uczyłam się. Zaczęłam śledzić łańcuchy dostaw, skąd pochodzą materiały, dodatki, opakowania. W Polsce to jest wciąż na tyle nowy temat, że dystrybutorzy tkanin nie są w stanie odpowiedzieć na podstawowe pytania. Wszystko zdaje się być wielką tajemnicą. Na metce jest tyle informacji jak gdyby na makaronie było napisane, że zawiera mąkę i wodę. A wiemy, że są tam też smakowe dodatki i jakaś chemia. Ubrań to nie obowiązuje, a mają podobnie bliski kontakt z naszym ciałem, skórą.
— Jesteś coraz bardziej obecna w mediach jako ekspertka od strategii zrównoważenia w modzie, prowadzisz własny podkast. Mówi się o Tobie „modowa buntowniczka”. Ale od początku naszej rozmowy czuję, że jesteś już gdzieś dalej.
Aktualnie trochę na rozdrożu. Ostatnio kolorami zrobiłam podział kalendarza na rzeczy, którym poświęcam swój czas. Aktywizm jest na pierwszym miejscu. Kocham robić duże rzeczy i mieć wpływ, ale w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy to jest moje ego i chęć bycia podziwianą, czy realna potrzeba wprowadzenia zmian. Chcę zmian, ale zamiast bycia influencerką, wolę być full time change-makerką (śmiech). Chciałabym zająć się jeszcze poważniej tym ciuchowym tematem, bo to dobry przykład, jak beznamiętnie zużywamy rzeczy, wyrzucamy i kupujemy. Dlatego dziś nastawiam się na ulepszanie marek, które już istnieją, a nie na tworzenie nowych. Myślę, że przyszłością mody jest recyklingowanie, upcyklingowanie – używanie tego, co już jest. Nawet gdyby zamknąć wszystkie sieciówki, to wszyscy Ziemianie i Ziemianki mieliby co nosić do 2030 roku, tyle teraz leży na zapleczu (albo w sortowanich czy na śmietniku) i czeka na drugie życie. Duże marki teoretycznie deklarują, że do 2050 będą funkcjonować w stu procentach cyrkularnie, ale co to za obietnica, jeśli nie wiemy nawet, czy do tego czasu będziemy istnieć. Dzisiaj! Już! Teraz! Wiadomo, że nie w dwa dni, ale trzeba wdrażać programy całościowe natychmiast. Zajmuję się strategią zrównoważenia w modzie, ale problem jest znacznie szerszy. W podkaście Muda Talks zapraszamy specjalistów i mówimy o klimacie, recyklingu, odnawialnych źródłach energii, działaniach CSR. Program jest po polsku, bo po angielsku jest już masę dostępnych wiadomości, a u nas wciąż stosunkowo mało. Chodzi o to, by docierać też do starszych osób bez znajomości angielskiego, to nie ma być ekskluzywna wiedza, ale podstawa. Co ciekawe, 80% naszych słuchaczy to kobiety. A 60% jest w wieku 17-25 lat. Uważam, że za chwilę to one zmienią świat, właściwie już zmieniają.
— Czujesz, że budzi się jakaś energia, rodzaj masowego ruchu, który wymusi na politykach wprowadzenie odgórnych zmian?
Dobrych pomysłów jest już dużo, ale nie mają jeszcze wielkiej siły przebicia. W naszym podkaście często pytamy, co jest dla ludzi największą przeszkodą we wprowadzaniu zmian. Powtarza się jedna odpowiedź – nawyk, mindset. Robienie na pamięć, bo tak było, bo tak jesteśmy przyzwyczajeni. A wystarczy zacząć od zadawania sobie pytań, np. dlaczego opakowania, które będą na tym świecie dłużej niż my, nazywają się jednorazowymi. Wzrost jest skończony, tak jak zasoby planety. Rozpędziliśmy ten pociąg cywilizacji do takiej prędkości, że już nikt nie ma nad nim kontroli. Szybciej jechać już się nie da. Jestem przekonana, że musimy przestać wierzyć w jakąś kosmiczną ideę, że wszystko wyreguluje wolny rynek – ktoś inny niż my sami. Myślę też, że dzisiejszy świat potrzebuje empatii, uwagi i szczerości. Za każdym razem, kiedy coś mówię, robię to totalnie szczerze, niczego nie ukrywam, bo uważam, że nie ma na to czasu. W odpowiedzi dostaję mnóstwo wiadomości, że ludzie czekają na to, żeby ktoś mówił wprost, bez słodzenia, nawet jeśli są to czasem oczywiste lub trudne rzeczy. Zdaję sobie sprawę, że całe masy nie będą od razu świadome, ale pojawią się liderki i liderzy nowego ruchu. Potrzebujemy dziś czegoś na kształt Occupy Wallstreet, tylko w temacie planety, tego, co robi dziś Extinction Rebellion razy milion. Sądzę, że takie pobudzenie, jak kiedyś ruchy hippisowskie, będzie wybuchać stopniowo. I w tym czuję nadzieję.
— Będziemy wychodzić na ulicę, żeby walczyć o planetę?
To już się powoli dzieje! Jestem życiowym rebelem i buntowniczką. Jeśli jest coś nie tak, naturalne dla mnie jest wyjście na ulicę. Wciąż bardzo wierzę w to, że najpierw pojedynczo, a potem w grupie mamy wielką moc i jesteśmy potężną siłą nacisku, tylko więcej osób musi w to uwierzyć. Oraz w to, że to się nie stanie po pracy albo w weekend, kiedy mamy czas powalczyć o coś innego niż o torebki w Lidlu. Wychodzenie na ulicę i pokazywanie niezgody obywatelskiej kosztuje dużo energii. Ale jest to też bardzo namacalne poczucie bycia częścią całości, nie bycia osamotnionym. Z tego można czerpać siłę. Kiedyś na UW słyszałam debatę dotyczącą kapitalizmu. Podczas niej Kacper Pobłocki powiedział, że widzi nadzieję w tym, że rosnąca świadomość naszego wpływu na środowisko zbudzi silny ruch, który stanie się formą nowej etyki, taką wiarą w planetę. To byłoby coś wspaniałego. Nie godzę się na to, że zawsze mamy tylko trzy opcje, na prawo,na lewo albo pośrodku. Może jest jeszcze czwarta i piąta droga?
— Działasz całą sobą, wdrażasz zmiany w każdy aspekt swojego życia. To bardzo eksploatuje. Ja od samego myślenia o tych wątkach czuję się przytłoczona. Nie jesteś już tym wszystkim zmęczona?
Jestem. Ale mam taką naturę, że jeśli coś robię, to wkładam 100% siebie, a czasem nawet i 200%. Dlatego dużo mojej energii, paradoksalnie, muszę poświęcać na wyhamowywanie. Uczę się wydawania energii w zrównoważony sposób: pamiętać, żeby zjeść, pić wodę, wyspać się.
— A skąd pobierasz energię?
Z prawdziwych relacji. Dziś mam kilkoro najbliższych przyjaciół, nie potrzebuję tłumu. Mamy wspólną wysepkę, na której możemy wymieniać myśli. Wiadomo, że to jest trochę nasza bańka, ale ona daje siłę, żeby pójść dalej. Nie czuję, że potrzebuję więcej, tutaj też się ograniczam. Zrobiłam sobie również taką wysepkę w Warszawie, na Saskiej Kępie, gdzie aktualnie mieszkam. Wiem, że to brzmi hipstersko, ale to zupełnie nie tak. Warszawa jest już dla mnie zbyt męcząca, Saska to mój azyl, za chwilę może zamieszkam w lesie. Póki co wychodzę z domu, idę do Parku Skaryszewskiego i słucham natury – ona ma wszystkie odpowiedzi, serio. Uwielbiam czuć, że jest coś więcej niż my sami, coś stałego, silnego, co niezmiennie trwa, stoi na straży większego planu. My jesteśmy tylko chwilką i nie mamy prawa zachowywać się jakby ziemia byłą naszą własnością. Nie chcę, żeby ta natura zginęła bezpowrotnie albo była tylko tam, gdzie jej pozwolimy, chcę żeby została dzika w tym skrawku, który nam pozostał i żeby zawsze można się było do niej pomodlić/przytulić. W takim myśleniu widzę dla nas szansę na ratunek.
Anna Pięta,
aktywistka i strateżka ds. zrównoważenia w modzie i współautorka podcastu Muda Talks (o zrównoważeniu, ekologii i ekonomii cyrkularnej). Była odpowiedzialna za strategię zrównoważenia i łańcuch dostaw marki NAGO. Wcześniej przez kilka lat organizowała targi autorskiej mody HUSH Warsaw, jako dyrektor artystyczna i współwłaścicielka marki. Pisze dla VOGUE.pl, Design Alive i portalu NOIZZ.PL o świadomej konsumpcji, gospodarce obiegu zamkniętego i modzie przyszłości.