Emocje są w ciele
„It’s dark because you are trying too hard. Lightly child, lightly. Learn to do everything lightly. Yes, feel lightly even though you’re feeling deeply. Just lightly let things happen and lightly cope with them.” Aldous Huxley
O tajemnicach, które skrywa głos rozmawiamy z Katarzyną Rościńską – trenerką głosu, producentem wokalnym, wokalistką.
W naszym języku istnieje mnóstwo powiedzeń związanych z głosem – mówi się, że „głos grzęźnie w gardle” czy o „poszukiwaniu własnego głosu”, jakby był on symbolem nas samych, głębokim wyrazem naszych prawdziwych pragnień. Skąd taka konotacja?
Zwróćmy uwagę, skąd ten głos się dobywa. Głowa zarządza korpusem i kończynami. Te dwa obszary naszego ciała łączy tylko jeden niewielki korytarz, w którym siedzą wszystkie „kable”. To tam zaklęte jest całe nasze funkcjonowanie. Krtań, jak bramka, zamyka się i otwiera w zależności od tego, czy potrzebujesz oddychać, czy jeść. Możesz nie śpiewać, możesz nawet nie mówić, ale musisz oddychać i jeść. Śpiewanie to w zasadzie czwarta funkcja – wcześniej jest oddech, potem pokarm i komunikacja. Zatem pracując nad uwolnieniem głosu, powinniśmy to robić również w sensie biologicznym – fizjologicznym i funkcjonalnym, ale i psychologicznym. Te dwa aspekty są nierozłączne.
Zanim więc przejdziemy do kwestii związanych z głosem, czy możemy bliżej przyjrzeć się oddechowi?
Oczywiście. Jeśli na tle oddechu masz jakieś blokady powstałe na skutek różnych trudnych przejść z dzieciństwa i Twoje mięśnie są nauczone zacisku, to będziesz oddychać kompulsywnie, nerwowo, haustami. A Twoje ciało do tego przywyknie i w klatce piersiowej powstaną kolejne napięcia. Uwalnianie do śpiewania to czasami uwalnianie dzieciństwa. Nie wnikam w nie podczas zajęć, nie oczekuję zwierzeń ze strony ucznia, nie mam też kompetencji do pracy na tym polu, ale napięcia długoterminowe często wynikają z zamierzchłej przeszłości, a nie tylko z wczorajszej kłótni z partnerem.Ta sama sytuacja jest z przełykaniem śliny – jeśli pojawia się napięciowe wyciągnięcie głowy do przodu albo usztywnienie czy podniesienie całego aparatu, masz jakąś niezgodę na wpuszczenie do siebie czegoś z zewnątrz. Dopiero później docieramy do tych funkcji, gdy krtań umożliwia nam wydawanie dźwięków, komunikowanie się. Zajmując się głosem, odkrywam różne rewiry, nowe aspekty psychologiczne i okazuje się, że jeśli komuś grzęźnie głos w gardle na etapie „dzień dobry”, to już po tym krótkim wstępie sama możesz wywnioskować, że problem nie jest tylko fizyczny, ale ma również podłoże psychiczne.
Na przykład jakie?
Przyczyn może być mnóstwo. Taka osoba mogła np. w dzieciństwie odczuwać wolę sprzeciwu, ale była za to karana albo nigdy nie była słuchana. Załączył się więc mechanizm przyciskania i zawężania całego aparatu w gardle. W efekcie po latach, gdy taki ktoś chce komuś asertywnie zwrócić uwagę, nie może tego zrobić albo komunikat brzmi agresywnie, choć sam człowiek agresywny wcale nie jest.
To przypomina mi sytuację, gdy rodzice krzyczą na dzieci, niekoniecznie ze zdenerwowania, ale z braku umiejętności wyrażania emocji w inny sposób.
Nie tylko rodzicom się to zdarza. Wiele osób, żeby cokolwiek powiedzieć, musi wypchnąć z siebie masy powietrza. Wynika to z braku przyzwolenia na wyrażenie siebie. Na dzień dobry pojawia się nerwowość. Albo w drugą stronę – są osoby, które popadają w bezczynność emocjonalną wyrażoną bezczynnością w ciele. Emocje są powiązane z ciałem. Odsyłam tutaj do dorobku psychiatry Alexandra Lowena, który zajmował się tym połączeniem.
Kiedy staje przed Tobą człowiek, który chce uwolnić głos, od jakich ćwiczeń zaczynasz?
Przede wszystkim właściwie nie uczę śpiewać. Pracuję głównie z osobami, które zawodowo operują głosem, choć nie tylko. Dobór ćwiczeń opieram na tym, co zobaczę i usłyszę u każdego indywidualnie, łącząc spostrzeżenia odnośnie fizjologii i muzykalności, jak również psychiki i osobowości. Nie mam tabelki z ćwiczeniami na wszystko. Dużo wymyślam na bieżąco. I w związku z tym moim obowiązkiem jest rozwijać diagnostyczną szerokość, również psychologiczną. Inaczej sobie tego nie wyobrażam. Mięśnie są połączone z psychiką. Głos nie jest wyłącznie narzędziem, młotkiem do wbijania gwoździ, który po użyciu odłożysz na półkę. Cała ty jesteś narzędziem – nie schowasz głosu do futerału. Nawet werbalizująć myśli w głowie, uruchamiasz mięśnie, a twoja krtań wykonuje mikroruchy. To samo dzieje się, kiedy słyszysz ulubioną piosenkę – twoja krtań reaguje. Cały czas siebie wyrażamy. Oczywiście jest wielu ludzi, którzy opanowali swoje ciało, w tym głos, żeby, w kontraście do swojego prawdziwego wnętrza, wywoływać konkretny efekt psychologiczny na zewnątrz, osiągnąć określony cel. Czasem to niestety jest wbijanie się w skafander, który blokuje autentyzm i służy świadomej, lub nie, manipulacji.
Czy takie manipulacje mają miejsce wśród muzyków? Przecież w dużej mierze wokalistów cenimy właśnie za szczerość i autentyzm.
Tutaj kłania się problem całej popkultury. Słodycze wyglądają przepięknie na półce, a do zdrowych nie należą. Czyjaś osobowość sceniczna może nam się bardzo podobać, możemy ją konsumować garściami, ale nie można mylić jej z fizjologiczną funkcją głosu. Obecnie na rynku może 5% wokalistów śpiewa zgodnie z fizjologią ciała, zdrowiem głosu i w zgodzie ze swoją psychiką. Choć autentyzm, o którym wspomniałaś, może się wyrażać przez zaciśnięte gardło. Kurt Cobain – człowiek wkurzony, zrezygnowany – siedział zgarbiony przy mikrofonie i tak też śpiewał. Nie ma tu techniki, ale jest zgoda, aby pokazać, że w jego głosie nie ma miejsca na relaks i płynność. Czyli nie należy mylić ze sobą dobrej techniki, atrakcyjności muzycznej i autentyczności. Czasem artysta zawiera w sobie wszystkie te komponenty na wysokim poziomie (to jest to 5%) a czasem bazuje na jednym, czasem na każdym po trochu. Nie wszystko, co jest atrakcyjne, jest autentyczne, nie wszystko, co poprawne, jest atrakcyjne, nie wszystko, co atrakcyjne, jest poprawne – i tak dalej.
Czym więc będzie uwolnienie głosu?
Na pewno nie miotaniem rękami i nogami na prawo i lewo. To nie jest tarzanie się po parkiecie. Uwolnienie to znalezienie doskonałej formy w sobie w ruchu – tak jak w tańcu – ale bez nacisku, bez napięcia. Wyrażanie siebie głosem jest finalnym produktem wyrażania siebie w ogóle jako człowieka. To jak chodzę, jak stawiam stopy, jak gestykuluję i jak trzymam łyżkę – to wszystko jestem ja. Dlatego moją pracę nazywam treningiem fizjologicznym głosu. W trakcie zajęć bardzo często schodzimy aż do stóp, do postawy ciała.
Dziś w muzyce pop w większości przypadków nie mamy uwolnienia w głosie, które z kolei jest podstawą w śpiewie klasycznym. Ale za to przekazujemy autentyzm, prywatne napięcia wkładamy do piosenek. Chociaż posłuchaj Elvisa Presleya – tam jest uwolnienie i piękne wibrato, choć poruszał się w ówczesnym mainstreemie. Analogcznie u Beyonce, u której słychać delikatnie założenia techniki klasycznej.
Na blokady w ciele zwracamy uwagę coraz częściej, ale na zacisk w głosie – niemal nigdy. Dlaczego właśnie tam gromadzi się tyle napięć?
Bo emocja jest w mięśniu – marszczysz czoło, kiedy jesteś zła, podnosisz brwi, kiedy jesteś zdziwiona. Nawet najsprawniejszy tancerz, który wykonując swój zawód, porusza się z gracją i precyzją, kiedy na przykład niespodziewanie ucieknie mu pies, odsłoni zupełnie inne ruchy – niewytrenowane, prawdziwe ja. To samo ma miejsce w gardle – wyrażasz zdenerwowanie z pomocą mięśni, zacisku szczęki, itd. Żal czy pretensje też mają swoje miejsce w gardle, w okolicy podniebienia. I tak codzienne doznania cały czas się wyrażają, a gdy często się wyrażają, to ciało je utrwala, „zastyga” w utartych przez emocje pozycjach. To normalne zachowanie głosu, ale kiedy chcesz śpiewać, musisz być mistrzem tych emocji. Nie możesz dać się ponosić mechanizmom. Trzeba wiedzieć, którędy zrobić smutek w gardle, w języku, w żuchwie i ile go zrobić, by z jednej strony pozostać autentycznym, a z drugiej zaśpiewać koncert do końca. Do tego dochodzi kwestia, czy w ogóle w moim ciele i psychice jest miejsce na smutek i ochota na podzielenie się nim – to też może być źródłem blokad. Bez świadomości tego jedna emocja może opanować cały twój repertuar. Bo potrafisz śpiewać tylko smutno, a na złości pojawiają się zaciski. Choć oczywiście są wykonawcy, którzy na jednej emocji zbudowali całą karierę i są w tym autentyczni. Ja jestem radosnym człowiekiem, który lubi zarażać optymizmem i wiarą w siebie. W ogóle nie potrafię zaśpiewać smutnej czy dramatycznej piosenki. Spójrzmy na repertuar Edyty Geppert – wychodzi na scenę i wszyscy ryczą. Potrafi jak nikt ująć dramatyzmem i rozpaczą.
W śpiewie trzeba balansować między zerem a jedynką. Piękno ruchu baletnicy nie polega na ekstremalnym napięciu w jej dłoni, tylko na balansie między napięciem a uwolnieniem. Przy tym wszystkim należy pamiętać o czytelności. W dzisiejszej popkulturze bardzo często traci się ją w poszukiwaniu oryginalności. Kompulsywność zachowań w show-biznesie wynika z lęku – przed brakiem środków do przetrwania, byciem nieważnym, nieznanym, niezauważonym.
Głosem zaznaczamy naszą obecność, zwracamy na siebie uwagę. Tak jak dzieci, które płaczem przywołują rodziców. Czy często podłożem napięć w krtani jest lęk o to, że mnie „nie będzie”, że będę niewidoczny? Czy boimy się, że jeśli nie mówimy głośno, nie przebijamy się, to nasze działania i my sami nie mamy wartości?
Zgadza się. Do tego dodajmy okoliczności – wokół nas jest coraz głośniej, dlatego automatycznie mówimy głośniej i gorzej słyszymy. Chcąc „zaistnieć”, musimy niemal krzyczeć. A nie wszyscy mogą mówić tak samo głośno. Każdy ma inne decybele zaklęte w genach. Jeśli masz małe fałdy głosowe, z natury będziesz mówić ciszej. Osoba o grubych, masywnych fałdach, automatycznie będzie głośniejsza. Upraszczając sytuację, obserwuję dwa podstawowe rodzaje lęku egzystencjalnego, jeśli chodzi o głos i wyrażanie siebie. Pierwszy wiąże się z Twoim pytaniem – muszę się przebić, bo inaczej zniknę. W tym wypadku w głosie pojawia się rozpaczliwość i zaciski wynikające z nadmiernego użycia siły w gardle. Jeśli twój głos ma tyle i tyle w metryczce głośności, a ty używasz go ponad miarę, to po jakimś czasie go stracisz.
Drugi lęk, jak lustrzane odbicie tego pierwszego, opiera się na strachu, że będzie mnie widać. A co, jeśli jestem brzydki, nudny, krzywy? W takiej sytuacji bardzo trudno jest skłonić kogoś do wyrażenia siebie. O wiele prościej jest stonować tego, kto ma dużo, niż zbudować tego, kto ma bardzo mało. Na dodatek często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nasze problemy z wydawaniem dźwięku mają takie podłoże. Wielu z nas nawet przed samym sobą ukrywa fakt, że boi się być słyszanym. Głos jest cichszy nie przez słabość, ale przez ekstremalne zatrzymanie go. To bardzo bolesny proces, kiedy ktoś cały tężeje, żeby wydać z siebie maleńki dźwięk. I bardzo często dotyczy on kobiet żyjących w strachu przed oceną.
Ile może trwać proces wychodzenia z takiego stanu?
Jeśli ktoś dopuszcza do siebie myśl, że coś faktycznie leży u podłoża kłopotów z głosem, to bardzo sprawnie. Język szybciej przestaje stawać kołkiem, żuchwa zaczyna swobodnie opadać, nawet rysy twarzy się zmieniają, a ramiona przestają się układać asymetrycznie. Mówiąc sprawnie, mam na myśli okres około 2 lat pracy. Oczywiście efekt wokalny można osiągnąć szybciej na skróty, ale przy założeniu, że głos to tylko krtań, ignorując tym samym wszystkie składowe wymienione wcześniej i wymuszając napięciowo zmiany na nim. Pewne korzystne zmiany mogą nastąpić nawet po jednej lekcji, natomiast nie utrzymają się bez treningu. Próba przyspieszenia tego procesu odbywa się zazwyczaj kosztem dodatkowych napięć. Postaw, ustaw, zaciśnij – to nie są dobre słowa w nauce śpiewu. Jesteśmy przecież płynącym organizmem. Nie twierdzę, że każdy nauczyciel powinien być terapeutą, ale każdy powinien mieć świadomość, że jeżeli uczeń ma zablokowane gardło z innych względów niż śpiewacze, to trzeba mu zwrócić na to uwagę i zalecić konsultację z odpowiednim specjalistą. Czasem zdarzają się takie sytuacje, że żadne ćwiczenie nie pomoże, bo np. żuchwa nie opuszcza się z powodu na przykład odwodnienia organizmu, a powtórne nawodnienie trochę trwa. Nie wszystko uda się naprawić jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki po jednym spotkaniu.
Sporo powiedziałyśmy już o przeróżnych napięciach, które przy mówieniu czy śpiewaniu wychodzą na światło dzienne. Ciekawi mnie jednak Twoje zdanie na temat tego, dlaczego tak wielu z nas marzy o śpiewaniu. Niekoniecznie nawet o spektakularnej karierze po udanym debiucie w talent show, ale po prostu o posiadaniu umiejętności śpiewania – tak dla siebie, prywatnie, choćby pod tym przysłowiowym prysznicem. Skąd ta tęsknota?
Nikola Tesla powiedział kiedyś: „Jeśli chcesz zgłębić tajemnice Wszechświata, pomyśl o energii, częstotliwości i wibracji”. No właśnie – wibracje. Prosta przyczyna – chcemy wibrować. Z tego samego powodu wchodzimy do jacuzzi, kładziemy się na masujących fotelach. Brakuje nam wibrowania z samym sobą i z innymi. Ludy rdzenne śpiewając razem w unisono, wyrażają w ten sposób powinowactwo psychologiczne. Śpiewanie jest niezwykle ceremonialne, wszyscy są w nie włączeni. Wibracja podczas wspólnej modlitwy też jest niezwykle ważna dla wierzących zgromadzonych w kościołach, których akustyka ma za zadanie wspierać niosący się dźwięk. Nie mam tu na myśli dźwięku przekazywanego przez mikrofon. Jego pojawienie się spowodowało, że możesz nie czuć żadnej wibracji, a i tak wszyscy cię usłyszą. Czyli co przekazujesz? Nic. Dla mnie takim przykładem jest Billie Eilish. Szanuję jej postać jako artystyczny koncept, tam się wszystko zgadza jeśli chodzi o teledyski, wygląd, pomysł na siebie, nawet autentyczność. Niestety, jednak pod względem wokalnym jest to nie do przyjęcia. Tłumy młodych ludzi, którzy wyrażają się poprzez Billie Eilish prawdopodobnie również mają zablokowane głosy. Natomiast faktyczna fascynacja śpiewem nie bierze się z pragnienia stania i błyszczenia przy mikrofonie. Prawdziwa satysfakcja, przyjemność ze śpiewu, zawiera się w czuciu wibracji siebie, swojej krtani. Odczuwanie tego jest największą zapłatą, jaką możesz sobie dać za trening głosu. Ty jesteś głównym beneficjentem piękna, które w tobie wibruje. Mam tu na myśli fizyczne drgania, dlatego tak istotny jest proces uwalniania. Usztywnione ciało wibruje gorzej, tak samo jak sflaczałe. Są momenty, kiedy mam swobodę w ciele, ale jednocześnie jestem aktywna (bo swoboda to nie jest bycie sflaczałym), wydając wtedy dźwięk, słyszę w nim bicie mojego serca. Głos lekko pulsuje. Wspólnota śpiewania, nawet jeśli tylko ciebie z samą sobą, to ważne doświadczenie. Zupełnie inne od powszechnego dziś bycia poza sobą, kiedy cali jesteśmy „na zewnątrz” – w codziennych sprawach, kalendarzach, zagłuszeni Netflixem.
Czy warto jest zająć się głosem, nawet jeśli nie zależy nam na wokalnych osiągnięciach? Szczerze mówiąc, nie spotkałam się z tym, żeby ktoś pracował nad swoim głosem bez konkretnego celu, np. zawodowego, artystycznego. W codziennym życiu rzadko dopuszczamy głos do głosu.
To prawda, często funkcjonalność głosu postrzegamy tylko przez pryzmat przydatności zawodowej. Jeśli nie jestem z zawodu kimś mówiącym czy śpiewającym, to wszystko jest w porządku z moim głosem. A tymczasem twój głos jest fizjologicznie i psychologicznie częścią ciebie niezależnie od zawodu. Widzę przyszłość w łączeniu terapii psychologicznej z pracą z ciałem. Dlatego jak najbardziej warto wziąć pod uwagę pracę z głosem jako pracę ze sobą, zacząć dostrzegać swój głos jako fizjologiczny obraz naszej psychiki, duszy i spróbować znaleźć sposób, trenera, warsztaty, żeby go uwolnić. Natomiast pierwszym krokiem jest dostrzeżenie jego niezwykłości, złożoności i delikatności. Mam nadzieję, że to ostatnie udało mi się choć trochę Wam przybliżyć.
___
tekst: Julita Mańczak
ilustracje: Światosława Sadowska