Zapasy
Plecy pękają, oczy wysychają, a pupa robi się płaska. Wyścig z dedlajnem zawsze okupiony jest fizycznym bólem oraz uroczystymi obietnicami, że już nigdy więcej. A gdy w skrzynce wreszcie nie pojawi się mail z kolejną zwrotką, następuje zasłużone rozprężenie. Weekend zamienia się w tydzień, a tydzień w miesiąc. Potem konto zaczyna robić się niepokojąco chude, a z kolejnym zleceniem rozpoczynają się kolejne zapasy Erosa i Tanatosa. Chociaż dzisiaj powinno się napisać raczej Netflixa i Rachunków.
Na początku jest ekscytacja, otwarta głowa i plan. Nauczony doświadczeniem uroczyście obiecuję, w imieniu Nieskończoności oraz Zleceniodawcy, że nie zostawię wszystkiego na ostatnią chwilę. Jestem kapitanem mojego statku i mistrzem własnej duszy, będę pracował rzetelnie i regularnie! Robię plan oraz szczegółową listę wszystkich detali, które muszą być zawarte. Ściana obok biurka oklejona karteczkami, a ja już łapię za długopis, już palce stają w blokach startowych nad klawiaturą. Gdy nagle świat robi się nieprzejednanie barwny, ludzie fantastycznie ciekawi, a kartki z kalendarza magicznie elastyczne.
Jam częścią tej siły, która wiecznie pracy pragnie, wiecznie prokrastynację czyni.
Mam trzydzieści lat i po kilku godzinach siedzenia w jednej pozycji zaczyna mnie uciskać w odcinku lędźwiowym. Zespół suchego oka coraz szybciej i mocniej o sobie przypomina swędzeniem i pieczeniem. Moje skupienie, niegdyś żelazne i bezwzględne, dzisiaj ulotne, rozpływa się w nicość, jak rosa w promieniach porannego słońca. A przecież będzie jeszcze gorzej, wolniej i trudniej. W końcu pojawią się realne obowiązki, w których nie kliknę „drzemka”. Ucieczka do kuchni, aby pracować po nocy także przestaje być opcją, ponieważ odchorowuję ją następne dwa dni.
Byłbym kłamcą, gdybym napisał, że nigdy nie poczyniłem chociaż jednej zgryźliwości pod adresem work-life balance. Albo jak głośno i dumnie krytykowałem znajomych, którzy wstają o świcie, aby skończyć pracę przed obiadem. Wszystko po to, aby uciec od jednej, brutalnej prawdy, że dokładnie tyle samo we mnie chęci i zapału, co lenistwa i marazmu. Muszę przestać negować potrzebę bezmyślnego oglądania wesołych szczeniaczków na InstaStory, tylko pozwolić się utopić w bezkresnym wodospadzie ich słodyczy. Muszę przestać wypierać potrzebę odpoczynku, ponieważ wrażliwość jest jak mięsień, który można naciągnąć albo zerwać. Muszę zaakceptować swoje pęknięcia, ponieważ tylko wtedy znajdę ich wypełnienia. Tylko tak złapię za stery żaglowca zwanego życiem i wypłynę na spokojne wody. Gdzie praca nie zamienia się w piekło, a życie nie jest tylko od niej odpoczynkiem. Ponieważ siła i niemoc to dwie strony tej samej monety.
___
tekst: Damian Nowicki
ilustracja: Łukasz Drzycimski