Top
Waiting Room – TUU
fade
1041
single,single-post,postid-1041,single-format-gallery,eltd-core-1.0,flow-ver-1.3.1,,eltd-smooth-page-transitions,ajax,eltd-blog-installed,page-template-blog-standard,eltd-header-standard,eltd-fixed-on-scroll,eltd-default-mobile-header,eltd-sticky-up-mobile-header,eltd-dropdown-default,wpb-js-composer js-comp-ver-4.12,vc_responsive

Waiting Room

Świadome spojrzenie w obiektyw na tle dziecięcego niemal sztafażu biurka do odrabiania szkolnych zadań, półeczek z maskotkami albo zdjęć idoli na plakatach. Niektórzy wyglądają bardzo dorośle, stają przed aparatem bez cienia niepewności czy zawahania. Ufni, trochę jak w dziecięcych przebierankach, podczas których bez skrępowania prezentują się w dorosły sposób. Widzę w tym projekcie także miękki rodzaj osobistej nostalgii. Autorka zdjęć ma za sobą przecież taką samą historię jak wszyscy jej bohaterowie, gdy jako dziecko wyruszyła w świat fotografii, mody, poważnej pracy, odpowiedzialności i pieniędzy.

 

Zosia Promińska zatrzymuje charakterystyczny dla nastolatków moment przemiany. Już nie dzieci, a jeszcze nie dorośli. Na zdjęciach widzimy, a raczej przeczuwamy, rodzaj presji, by dorosłość przyspieszać. Wszyscy bohaterowie nie ukończyli jeszcze 18. roku życia. Dostrzegamy pragnienie samodzielności, niezależności i sukcesu. Ryzyko i wątpliwości szybko przekształcają się w dorosły plan.

 

Moda to pretekst do tych portretów. Czego nie dopowie scenografia, to uzupełni spojrzenie fotografowanej osoby. Modeling, do którego aspirują bohaterowie, może być metaforą dorosłego życia, mierzenia się z nim, brania odpowiedzialności za swoje decyzje, przechodzenia pierwszej próby samodzielności. Może też być odczytany jako pokazanie swojej prawdziwej twarzy – wyraz odwagi. Choć równocześnie może to tylko gra? W jakimś sensie gra jest przecież istotą pozowania.

 

Wielowątkowość fotografii Zofii Promińskiej pozwala na różne interpretacje. Odwiedzamy kolejne osoby, wchodzimy do kolejnych pokoi – liczba potęguje wymowę zdjęć. I choć temat był już wielokrotnie analizowany, w ujęciu Zofii ponownie i uporczywie skłania do refleksji.

 

Zaczynamy od środka. Od aparatu fotograficznego. Zosia właściwie od zawsze ma go przy sobie. Będąc modelką, przez kilkanaście lat rejestrowała swoje podróże związane z pracą, ale długo nie miała odwagi portretować ludzi.

 

Dokumentowała miejsca, pejzaże, lecz czuła, że to wciąż nie jest pełnia ekspresji, że to jeszcze nie całkiem ona. Pierwszy aparat – prezent od chłopaka na gwiazdkę – sprawił, że Zosia postawiła sobie za punkt honoru robienie takich zdjęć, jakie się jej marzą. A do tego potrzebne było przełamanie lęku i sfotografowanie pierwszej modelki.

 

Mój strach i skrępowanie wywołane były obawą, że osoba, której będę robiła zdjęcia, nie będzie chciała być fotografowana. Podchodzę do moich bohaterów z wielką empatią. Do projektu „Waiting Room” nikogo nie namawiałam. Jeśli tylko wyczułam cień wątpliwości – odpuszczałam.

 

— To ciekawe, że Twoją pierwszą troską w myśleniu o fotografowaniu było wyczulenie na modela. Czy ta postawa wynika z osobistych doświadczeń? Jeszcze nie tak dawno sama byłaś fotografowana.

Nie zastanawiałam się nad tym, ale być może moje podejście wynika z faktu, że kiedy zaczynałam pracę w modelingu, nikt się o mnie nie troszczył. Weszłam do tego świata bardzo wcześnie, w wieku 15 lat, na etapie zupełnej nieświadomości praw, które nim rządzą. Dziś nie zdecydowałbym się na niektóre z sesji, w których wówczas wzięłam udział. Dlatego moich bohaterów do niczego nie nakłaniam. Przy projekcie „Waiting Room” zależało mi na znalezieniu osób, którym idea się spodoba i które po prostu będą chciały wziąć w tym wszystkim udział.  Za kilka lat planuję spotkać się z nimi ponownie i wykonać jeszcze jedną serię zdjęć.  Jestem ciekawa tego, jak zmienią się ich plany, czy będą już w zupełnie innym miejscu.  Chciałabym ich ponownie spotkać, nawet jeśli nie będą związani już z modelingiem. 

 

Na wystawie podczas Miesiąca Fotografii w Krakowie pokazałam 66 prac, w różnych formatach – od największych do stopniowo malejących. Zróżnicowanie rozmiarów zdjęć jest metaforą nierównych szans na odniesienie sukcesu w tej branży. Zastrzegam jednak, że w ten sposób nie staram się wskazać, która osoba będzie predestynowana do dalszego rozwoju. O tym, jak toczy się kariera modelek i modeli decyduje wiele względów, w tym często przypadek. Może się zdarzyć, że nie będzie Ci dane spotkać tej jednej osoby decyzyjnej, której mogłabyś się spodobać. Na swojej drodze zawodowej możesz wiele razy usłyszeć, że jesteś brzydka i nie dotrwać do momentu, kiedy ktoś zauważy Twój oryginalny rys.

 

— Objechałaś całą Polskę. Wykonałaś olbrzymią liczbę zdjęć. Wyborem prac, które znalazły się w finalnym projekcie na pewno jednak nie rządził przypadek.

To prawda. Selekcja zdjęć była najcię-ższym procesem. Bownik, mój mentor i artysta, którego bardzo cenię, wniósł nieocenioną pomoc w tej pracy. Bardzo mnie wspierał, począwszy od strony merytorycznej, aż po pożyczenie obiektywu. Od samego początku bardzo wierzył w ten projekt. W finalnym momencie pracowałam także z kuratorem Michałem Szlagą, który wsparł mnie przy ostatecznej selekcji przed krakowskim Miesiącem Fotografii. Zrealizowałam 100 sesji – z każdej należało wybrać zestaw ujęć, a następnie z tych stu wybrać po jednym, najlepszym zdjęciu. Do pracy przy ekspozycji projektu przyjęłam, między innymi, klucz kolorystyczny i to bardzo pomogło ruszyć do przodu.

 

Kolejną kwestią, którą musiałam uporządkować, było opanowanie ostatecznego materiału pod względem rodzaju oświetlenia. Wykonałam psychologiczne portrety przy dziennym świetle, przy świetle odbitym, rozproszonym, ale też z użyciem sztucznego światła, w postaci ostrego flesza. Na tej płaszczyźnie Michał Szlaga pomógł podjąć mi decyzję o wyborze zdjęć tylko z jednym rodzajem oświetlenia. 

 

— Czy był jakiś decydujący moment, który sprawił, że zechciałaś wrócić do modelingu, ale tym razem przyglądając mu się zza obiektywu? 

W chwili kiedy przestałam być modelką, zaczęły do mnie docierać „skutki uboczne” obecności w tym świecie. Oczywiście zjawiska związane np. z zaburzeniami odżywiania były mi znane, ale zdałam sobie sprawę z jeszcze innych aspektów, których wcześniej sobie nie uświadamiałam. A zauważyłam je głównie dlatego, że stanęłam po drugiej stronie aparatu. Zaczynałam jako piętnastolatka i dziś wiem, że to było dla mnie za wcześnie. Jasne, że zdarzają się nastolatki na tyle dojrzałe i silne, że poradzą sobie w tym wieku, ale uważam, że lepiej i mądrzej w moim przypadku byłoby zacząć to wszystko, mając o kilka lat więcej, kiedy najintensywniej buzujący czas dojrzewania i zmiany zachodzące w ciele miałabym za sobą. To naturalne, że w pewnym okresie przyprawiają one o dygot, ale wyobraź sobie, jakim problemem się stają, kiedy ten zmieniający się wygląd podlega nieustannej ocenie i decyduje o twojej wartości lub jej braku. 

 

— W projekcie „Waiting Room” to Ty stanowiłaś dla wielu swoich bohaterów pierwszy punkt styku z profesjonalnym modelingiem.

Tak. I bardzo się z tego cieszę. Mogłam powiedzieć im takie proste rzeczy, jak: „nie jesteś gruba” czy „nie jesteś brzydki”. Pełniłam rolę swego rodzaju „intro” do zawodowego świata mody. Z drugiej strony było to również trudne doświadczenie, bo wybierając ujęcia, które będą zaprezentowane na wystawie, miałam ograniczone możliwości, finansowe i przestrzenne, i musiałam odrzucić połowę. To był dla mnie bardzo wymowny fakt – ja byłam tą, która pierwsza selekcjonuje, choć czasem decydowały o tym po prostu względy praktyczne, np. zbyt odległe miejsce zamieszkania. W każdym razie, nieintencjonalnie stałam się wstępem do niewygranych castingów i zawodów z nimi związanych.

 

— Czy zdarzało się, że sesje z tak młodymi modelami po prostu się nie udawały?

Jeśli nie udało mi się uzyskać zdjęcia, jakiego oczekiwałam, ostatnią osobą, którą można by za to winić była modelka czy model. Pod koniec realizacji tego projektu byłam już tak wykończona, że prawie mdlałam podczas zdjęć. To był bardzo ciężki fizycznie proces. Często jechałam pociągiem na drugi koniec Polski z wielkimi walizami, pełnymi ciuchów od projektantów i robiłam trzy sesje w ciągu jednego dnia. Myśląc o kosztach całości tego przedsięwzięcia, musiałam działać jak najsprawniej. Bywały i takie sytuacje, że stylizacje, które wiozłam, nie pasowały do zastanej przestrzeni. Wiele czynników mogło spowodować, że uznawałam zdjęcie za nieudane. 

 

— Zestawienie wystylizowanych modeli w „dorosłych” pozach, z niepasującymi do nich (choć przecież ich własnymi) pokojami, obnaża fakt, że oglądani przez nas bohaterowie są w istocie dziećmi. Obrazy, które oglądamy w Twoim cyklu sprawiają wrażenie krzywego zwierciadła rzeczywistości. Jaki jest dzisiejszy świat mody? Czy choć odrobinę się zmienia? Czy cokolwiek drgnęło, jeśli chodzi o promowany kanon piękności, oparty na bardzo młodym i nieskazitelnym wyglądzie?

W fotografii magazynowej od jakiegoś czasu widoczny jest trend, aby korzystać z wizerunków osób dojrzałych, a nawet starszych. Pojawiają się agencje z osobami siwowłosymi, ale wciąż jest to rzadka praktyka. Po burzy związanej z walką z anoreksją przez media przetoczyły się kampanie z modelkami plus size, ale po jakimś czasie temat został wyciszony. Przez lata pracy w modelingu byłam otoczona wręcz niewiarygodnie pięknymi ludźmi. Doceniam to piękno, jednak istotą moich zainteresowań jest to, co w człowieku. Uroda nie porusza mnie już tak bardzo. Wolę zaglądać głębiej. Choć muszę przyznać, że pracując nad projektem „Waiting Room”, nie sposób było nie zachwycać się nieskazitelną urodą i niewinnością moich bohaterów. Pragnienie młodości jest powszechne – żyjemy w czasach, kiedy starość przestała być stawiana na piedestale. Ale pokazywanie młodości ma też drugą stronę, o której często się zapomina. Ludzie pracujący w tej branży, wchodząc na pewien poziom rutyny, ale też panującego tu obyczaju, zapominają, że modele i modelki to ludzie – ze swoją wrażliwością, uczuciami, niepewnością. To nie są figury, które można przestawiać i modyfikować na potrzeby projektu. Należy liczyć się z tym, że każdy człowiek, bez wyjątku, w sytuacji castingu czy samej zdjęciowej zasługuje na szacunek i takt. 

 

— Od początku naszej rozmowy bardzo mocno podkreślasz podmiotowość, nie przedmiotowość modeli. Wspomniałaś też, że tej troski i uważności zabrakło na pierwszym etapie Twojej kariery. Czy czujesz, że ciągła niepewność i poddawanie ocenie w niesamowicie ważnym dla młodego człowieka okresie, miały na Ciebie wpływ?

Myślę, że ten wpływ rozciąga się na wiele obszarów. Zawsze byłam bardzo krytyczna wobec siebie samej i swojego wyglądu. Często też musiałam kłamać na temat wieku. Jeśli modelka przyznawała się do 28 lat, wszyscy zaczynali dopatrywać się u niej jakichś oznak „starzenia się”. Mając 26 lat, usłyszałam, że jestem w dojrzałym wieku – to wydaje się kuriozalne i śmieszne dla osób niezajmujących się modą, ale modelkom każdy komentarz tego typu zapada głęboko w pamięć. Pewnie dlatego zauważam na swoim ciele upływ czasu, który dla wielu moich rówieśniczek nie jest jeszcze żadnym tematem. 

 

Pracując jako modelka, codziennie mierzyłam się tym samym centymetrem, który mam zresztą do dziś. Zdarzało się, że zapłakana żaliłam się rodzicom, że jestem gruba i brzydka. W takich momentach mój tata, który nie należy do wylewnych, przyznawał, że może i tak jest, ale jaka muszę być bystra i inteligentna, żeby będąc grubą i brzydką, pracować jako modelka (śmiech). To prawda, że wykonując ten zawód, mogłam zwiedzić świat, od Australii po RPA. Miałam szansę pracować dla najlepszych projektantów, od Karla Lagerfelda po Marca Jacobsa. I gdybym mogła jeszcze raz wybierać, pewnie po raz kolejny zdecydowałabym się na tę drogę, bo ma ona również wiele blasków, o których tutaj nie wspominam. Jest tylko jedno ważne zastrzeżenie – poczekałabym. Zaczęłabym kilka lat później. Czas największych przemian ciała i psychiki to moment budowania poczucia własnej wartości. A jeśli to poczucie buduje się na fundamencie, którym jest wygląd, ma ono niestety bardzo krótki okres przydatności.

 

___

Projekt fotograficzny „Waiting Room” w czerwcu został wystawiony na Miesiącu Fotografii w Krakowie. Osobiste doświadczenia Zosi pozwalają odczytać wykonane przez nią zdjęcia w pełniejszy sposób i zobaczyć rewers fotograficznego konceptu.

 

foto: Zosia Promińska

 

 

znak-01

Zosia Promińska,

ur. w 1985 w Poznaniu, artystka wizualna, fotografka. Życie osobiste i zawodowe dzieli między Warszawą a Zurychem. Studiowała etnolingwistykę na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz fotografię na warszawskiej Akademii Fotografii. Przez kilkanaście lat była modelką z międzynarodowym doświadczeniem. Jej prace były publikowane m.in. na łamach „Vogue’a”, „i-D”, „Harper’s Bazaar” i „L’Officiel”. Ostatnio brała udział w Miesiącu Fotografii w Krakowie, gdzie prezentowała swój najnowszy cykl „Waiting Room”.

znajdź całość TUU