Top
planetarianki & planetarianie – TUU
fade
1235
single,single-post,postid-1235,single-format-standard,eltd-core-1.0,flow-ver-1.3.1,,eltd-smooth-page-transitions,ajax,eltd-blog-installed,page-template-blog-standard,eltd-header-standard,eltd-fixed-on-scroll,eltd-default-mobile-header,eltd-sticky-up-mobile-header,eltd-dropdown-default,wpb-js-composer js-comp-ver-4.12,vc_responsive
TUU_ŻARTY_Olek_Pujszo_www

planetarianki & planetarianie

Atlas – tytan mitologii greckiej, który dźwiga niebiosa. Jednak nie robi tego z wyboru – został na ten los skazany. Czy dziś, pośród samozwańczych ekspertów poruszających się w krainie półprawd, ktoś niesie ciężar losu planety? O aktywizmie klimatycznym i możliwościach działania każdego z nas rozmawiamy z Michałem Czepkiewiczem, badaczem miast, mobilności i emisji gazów cieplarnianych na Uniwersytecie Islandzkim, zaangażowanym w ruch na rzecz ochrony klimatu.

 

Prostota i trafność hasła grupy Extinction Rebellion bardzo mnie porusza – „tell the truth”, czyli „powiedzcie prawdę”. Kto jest za nią dziś odpowiedzialny? I czy sama świadomość sytuacji klimatycznej, w której się znajdujemy, wystarczy do wprowadzenia niezbędnych zmian?

Jesteśmy przyzwyczajeni do obecnego stanu, który daje nam poczucie bezpieczeństwa i stałości. Świadomość, że ten porządek może się rozsypać jest bardzo trudna do przyjęcia. Wiedza o tym, że zmiany klimatu zachodzą, jest już dosyć powszechna, ale zaakceptowanie faktu, że bezpieczna i, pozornie, stabilna bańka, w której żyjemy, może niebawem pęknąć, jest już bardzo trudne.

 

O ile wiedza na temat tego, jak działa klimat i co się z nim działo w przeszłości ma charakter twardej nauki, to predykcje na temat przyszłości zawierają element zaufania modelom czy symulacjom. Dodatkowo nie są to neutralne dane, które wystarczy włożyć do jakiegoś algorytmu, który nam powie, co jest najlepsze. Co zrobić z tymi informacjami jest często kwestią polityczną, a decyzje zawsze są związane z wartościami, które są dla nas ważne. Do tego dochodzą interesy przeróżnych grup. Wspomina o tym m.in. Ewa Bińczyk w książce „Epoka człowieka” – denializm klimatyczny bywa mocno wzbudzany przez określone środowiska, korzystające z podatnego gruntu niechęci do zaakceptowania niewygodnej prawdy. 

 

Francuski antropolog Bruno La­tour w swojej ostatniej książce twierdzi, ocierając się o teorie spiskowe, że elity finansowe trzymające w rękach dużą część bogactwa na Ziemi w pewnym momencie stwierdziły, niekoniecznie w procesie jakiegoś rodzaju zmowy, tylko niezależnie od siebie, że w ich interesie leży udawać, że wszystko jest w porządku i dalej akumulować bogactwo. Czyli oderwać się od tej Ziemi i resztę ludzkości pozostawić na pastwę zmian. Niewykluczone, że taki scenariusz właśnie się realizuje. Być może faktycznie ci ludzie stwierdzili, że w innym przypadku musieliby pogodzić się z utratą wpływów i łatwości uzyskiwania przewagi nad innymi. Tego typu teorie wyjaśniające, dlaczego polityka zmian klimatu wygląda tak, a nie inaczej są akademickie, ale niekoniecznie są twardą nauką, więc można z nimi debatować. 

 

Ciekawi mnie postawa, którą opisałeś – niewyobrażalnie bogatych i wpływowych ludzi, którzy dbają wyłącznie o własne interesy. Na drugim biegunie mamy np. aktywistów, walczących w obronie szeroko rozumianych praw innych ludzi kosztem swojego dobrostanu. Co powoduje, że od wiedzy przechodzą do działania, często poświęcając własny spokój?

Myślę, że ścieżki docierania do takiej aktywnej postawy są bardzo różne. Przytoczyę wyniki badań dotyczące osób, które postanowiły ograniczyć loty samolotem. 

 

Dosyć łatwo jest robić rzeczy, które nie wymagają wyrzeczeń. Dla niektórych osób nawet aktywizm klimatyczny w jakimś zakresie niekoniecznie musi się wiązać z wyrzeczeniami. Tak samo jak ograniczanie swojego śladu węglowego – można kupić coś innego, można kupić mniej. Ale już przebudowanie swojego życia, tak żeby było ono zgodne z ograniczeniami planety i jej ekosystemów, wymaga dużo większych wyrzeczeń. Z przeprowadzonych niedawno w Szwecji badań na temat latania wynika, że aby być zdolnym do tych wyrzeczeń, trzeba zinternalizować smutną prawdę, że obecny ład może się rozsypać, a stabilność, którą się cieszymy jest okupiona eksploatacją dóbr i wymieraniem gatunków. Żeby te fakty mocno przyjąć do siebie, trzeba przeżyć jakieś silne emocje. Czasami może to być jakiś rodzaj strachu czy lęku, ale też głęboki smutek, coś w rodzaju depresji klimatycznej, poczucie straty, niesprawiedliwości, że jest się nie po tej stronie.

 

Czy podobny efekt może wywołać uczucie o pozytywnym zabarwieniu? Jakiś rodzaj zachwytu nad pięknem, które stopniowo tracimy?

Oczywiście, depresja klimatyczna czy w ogóle smutek związany z konsekwencjami zmian klimatu, nie przebiega jednostronnie. Jeśli czujemy żal czy też żałobę, to w tych emocjach pojawia się miejsce na docenienie wszystkiego, co ważne, kruche, piękne, na zachwyt nad tym, że w ogóle istnieje życie na Ziemi. 

 

Czy z tych obserwacji można wyciągnąć wnioski, które pomogłyby dziennikarzom, naukowcom, aktywistom komunikować zmiany klimatu? Straszenie apokaliptycznymi wizjami i nieuchronnym końcem działa przez chwilę. Owszem, przyciągają uwagę, zwiększa liczbę kliknięć czy odsłon, ale nie powoduje, że identyfikujemy się z problemem i chcemy stawić mu czoło. Jak mówić, żeby problem nie przerósł słuchacza?

To trudne pytanie, bo wydaje mi się, że mówić trzeba różnie do różnych osób. Jeden rodzaj komunikatu na pewno nie załatwi sprawy. Z jednej strony niebezpieczne jest mówienie, że wystarczy kilka technologicznych poprawek, wymiana samochodów na elektryczne i będzie dobrze Ale też niebezpieczny jest katastrofizm, tzw. doomizm, sugerujący, że nic się nie da zrobić. Bo da się zrobić dużo. Trzeba pokazywać, że to, jak żyjemy obecnie, nie jest do utrzymania i że konsekwencje tego, jak zorganizowana jest gospodarka będą ciężkie. Nie oznacza to jednak, że nie warto nic robić. To nie jest tak, że albo zostanie po staremu albo nastąpi totalna katastrofa. Przyszłość będzie gdzieś pomiędzy i pewnie będzie różnie przebiegać w poszczególnych obszarach świata. Kryzys klimatyczny zacznie się zazębiać z kryzysem surowcowym. Będą się nasilały inne kryzysy, na przykład związane z utratą bioróżnorodności, ale my możemy to wszystko łagodzić, zmniejszać, a niektórych efektów nawet unikać. 

 

Kiedy mówisz „my”, kogo masz na myśli?

Różne osoby mogą robić różne rzeczy. Używam „my”, może trochę nawołując do czytelników tego czasopisma, natomiast kategoria „my – ludzkość” jest bez wątpienia bardzo zróżnicowana. Co innego mogą zrobić politycy, co innego aktywistki klimatyczne, a co innego ludzie, którzy nie angażują się mocno w działania polityczne, ale chcą zrobić coś w swoim życiu codziennym. Myślę, że ogólnie ważna jest zmiana myślenia o tym, jak działa gospodarka, jak działa system, w którym żyjemy. Problem nie tkwi wyłącznie w fakcie, że używamy paliw kopalnych, ale też w tym, że używamy za dużo wszystkiego.

 

Sądzisz, że jest możliwy model przyszłości, w którym wychodzimy z tego trybu „więcej i szybciej”?

Uważam, że tak. I w dziedzinie, którą się zajmuję widzę duży potencjał. Przyjrzyjmy się chociażby wakacjom. Te egzotyczne, dalekie, samolotem, niekoniecznie są nam potrzebne do szczęścia i dobrego życia. Można wypocząć równie dobrze albo nawet lepiej, zużywając dużo mniej zasobów. Oczywiście są pewne rzeczy, które trudno jest zastąpić, np. zżycie się z inną kulturą, poznanie ludzi mieszkających w dalekich krajach. Natomiast nie trzeba tych podróży traktować bezrefleksyjnie. Wspominałem wcześniej o wyrzeczeniach. Często są one tylko pozorne. Zmiana stylu życia wymaga zrezygnowania z czegoś, co wydaje nam się bardzo atrakcyjne i normalne, jednak jest w niej też miejsce na szukanie innych źródeł szczęścia i dobrego życia. Takich, które nie będą zbyt obciążające dla planety.

 

To jasne, że egzotyczne podróże nie są jedyną możliwością odpoczynku, ale trudno byłoby mi powiedzieć komuś, kto raz w roku może się wybrać na wakacje, żeby zrezygnował z lotu do wymarzonej destynacji i wybrał Mielno. Miałabym kłopot z żądaniem rezygnacji z tego typu dóbr równo od wszystkich.

To prawda, nie możemy trzymać się zasady, że każdemu po równo, bo podróżowanie jest aktywnością bardzo nierównomiernie rozłożoną w społeczeństwie – czy globalnie czy w jakimkolwiek kraju, nawet tym najbardziej zamożnym. Chociaż nie ma na ten temat globalnych badań, szacuje się, że tylko ok. 10% mieszkańców Ziemi kiedykolwiek leciało samolotem. Nawet w bardzo zamożnych państwach, jak Islandia czy Finlandia, tych którzy latają kilka razy w roku jest tylko kilkanaście procent. Według naszych badań 20% najczęściej podróżujących za granicę mieszkańców Reykjaviku generuje 60% emisji pochodzących z takich podróży. W Polsce w zeszłym roku podróżujących za granicę było ok. 23% (wg badań CBOS), z czego około połowa leciała samolotem. Fakt, że latanie samolotem, np. do Tajlandii, stało się czymś, do czego aspirujemy, co wydaje się czymś normalnym, czymś, co nam się w jakimś sensie należy, to jest problem. Jako normalne życie traktujemy życie ponad stan, niezgodnie z tym, na co pozwalają nam ograniczenia planety. 

 

Jeden lot do Tajlandii i z powrotem to ok. 6 ton ekwiwalentu CO2 (wszystkich gazów cieplarnianych i innych związków wpływających na ocieplenie klimatu). Średnio jedna osoba w Polsce rocznie emituje ok. 10 ton takiego ekwiwalentu. A poziomy, do których należałoby zejść, żeby zmieścić się w scenariuszach ocieplenia o 1,5 stopnia, to w 2030 roku ok. 2 tony emisji na osobę rocznie. 

 

I wracamy do wcześniejszego pytania: do kogo ten komunikat powinien dotrzeć?

Myślę, że przede wszystkim do tych, którzy dużo podróżują, do tych, którzy swoimi podróżami oraz tym, jak je komunikują, wpływają na innych, a także do tych, którzy podejmują decyzje polityczne wpływające na to, jak dużo latamy. Nie uważam, że istnieje coś takiego jak indywidualne wybory. To pojęcie jest problematyczne, bo zakłada, że jakaś autonomiczna jednostka podejmuje decyzje w oderwaniu od społeczeństwa i jej wybory w żaden sposób na to społeczeństwo nie wpływają. To czy latamy czy nie, wynika w dużej mierze z faktu, że egzotyczne podróże kojarzą się ze spełnieniem w życiu, z doświadczeniem, które jest nam potrzebne do szczęścia. Jasne, podróże oferują bardzo wiele, ale przekonanie, że są niezbędne do szczęścia, jest już artefaktem medialnym czy kulturowym. Coraz powszechniejszą praktyką w krajach nordyckich jest latanie za granicę na święta Bożego Narodzenia. W Polsce jeszcze nie do pomyślenia, ale być może będzie do pomyślenia już za kilka lat. Czy to dobrze? Może lepiej, gdyby tak się nie stało.

 

Gdyby każda osoba na Ziemi leciała raz w roku na inny kontynent, emisje z lotnictwa byłyby prawie tak duże jak całe roczne emisje gospodarki Chin. Latanie raz do roku w egzotyczną podróż na inny kontynent nie jest niczyim prawem. To przywilej. Jeśli ktoś z niego korzysta, warto, żeby wiedział, na czym to jest zbudowane. Podejmując świadomą decyzję o nierobieniu czegoś, o zmianie swojego stylu życia, wpływamy na otoczenie. Jest to umieszczone w kontekście społecznym. Jestem bardzo zadowolony ze swoich tegorocznych wakacji. Byłem chwilę na działce w Poznaniu, pobyłem u rodziców, w Parku Narodowym Ujście Warty, oglądałem ptaki, jeździłem na rowerze, grzebałem w ziemi, chodziłem po lesie. Bardzo wypocząłem i usłyszałem również kilkanaście różnych języków świata, spacerując po Berlinie, więc trochę tej różnorodności świata zaczerpnąłem.

 

Mikromarketing i media społecznościowe mają z pewnością niebagatelny wpływ na nasze wybory. Mało kto jest gotów postawić się poza nawiasem grupy, która po wakacjach może się pochwalić hebanową opalenizną i zdjęciami z palmą.

To prawda. Szeroko rozumiane normy społeczne są bardzo ważne, one podpowiadają nam, co uważać za normalne, akceptowalne, oczekiwane. Jeśli rozmawiamy ze znajomymi z pracy o urlopie i ktoś pyta, „dokąd lecisz”, od razu mamy poczucie, że powinniśmy lecieć.

 

A co odpowiadasz osobom, które mówią, że przecież ten samolot i tak poleci, nieważne, czy do niego wsiądą czy nie?

Ten, owszem, poleci. Ale jeśli więcej osób zrezygnuje, to następnym razem samolotów poleci mniej. W ubiegłym roku w Szwecji po raz pierwszy zanotowano spadek podróży lotniczych. Wpłynęły na to co najmniej trzy rzeczy, które zdarzyły się w okolicach sezonu letniego, związanego z podróżowaniem. Pierwszą był „flygskam”, czyli flight shame – akcja zawstydzania celebrytów, którzy bardzo dużo latają, połączona z akcją #staygrounded czy #stayontheground. Ubiegłoroczne wakacje w Szwecji były nieco przyjemniejsze niż zwykle ze względu na wyjątkowo ciepłe lato. Ale jednocześnie wystąpiły rzadko spotykane fale upałów, a w konsekwencji – wielkie pożary. W ich efekcie bardzo wiele osób zaczęło się przejmować sytuacją klimatyczną i odczuwać smutek związany z zachodzącymi zmianami. Dodatkowo, w ubiegłym roku w Szwecji wprowadzono podatek lotniczy, który był wyższy na podróże zagraniczne niż krajowe. Był motywowany chęcią ograniczenia emisji. 

 

Prosty pomysł, a jak skuteczny.

I na dodatek możliwy do wprowadzenia przez władze państwowe. Jest wiele podatków, których linie lotnicze nie płacą, ale których nie można wprowadzić na poziomie krajowym. To jest np. akcyza od paliwa – w lotnictwie, inaczej niż w pozostałych gałęziach transportu, nie płaci się akcyzy za paliwo. W obecnej sytuacji jest to moim zdaniem oburzające. Trudno ten stan zmienić, ponieważ wspomniane podatki są ustalane przez międzynarodową organizację powiązaną z Organizacją Narodów Zjednoczonych, która jest branżowa. A zatem branża lotnicza musiałaby sama siebie obarczyć kosztami. Oczywiście nikt się do tego nie kwapi. Działania koncentrują się raczej na poprawianiu wydajności technologicznej i offsetingu, czyli płaceniu za projekty dążące do transformacji energetycznej. 

 

Kolejna rzecz, związana z podatkami to ceny biletów. Uważam za kuriozum fakt, że na tej samej trasie podróż pociągiem jest droższa niż samolotem. A tak dzieje się także w Polsce. To pokazuje, że nasza gospodarka jest postawiona na głowie.

 

Jesteśmy kierowani w stronę wyborów, które szkodzą, zamiast mieć ułatwione korzystanie z produktów i usług korzystnych dla środowiska i nas samych. 

I tu kłania się kwestia kosztów ukrytych, których nie płacą ani konsumenci ani producenci. Żeby coś było bardzo tanie, ktoś po drodze musi na tym ucierpieć. Mogą to być ekosystemy i zwierzęta, ale mogą to być również słabo opłacani pracownicy lub mieszkańcy eksploatowanych terenów. Albo przyszłe pokolenia, które ucierpią w wyniku kryzysu klimatycznego.

 

Wracamy do prawdy i jej ukrywania czy też przysłaniania jakąś fikcyjną rzeczywistością. Przychodzi mi na myśl cytat z tragikomicznej groteski Lema „Kongres futurologiczny”: „Jeżeli nie można odmienić prawdy, trzeba ją zasłonić”.

Tyle tylko, że prawdy o tym, że nie stać nas na to, jak teraz żyjemy, powoli nie da się zasłonić. Wracając do tematu podróżowania, oczywiście byłoby mi trudno powiedzieć osobie, która nigdy nie była za granicą – nie leć, zrezygnuj, bo to szkodzi planecie. Ale już osobie, która lata kilka razy w roku, chętnie doradzę inne opcje wypoczynku. Żeby się zetknąć z różnorodnością świata, wystarczy wybrać się do Berlina. Można też pojechać do Mołdawii, żeby zobaczyć coś zupełnie innego od naszego otoczenia. Ja sam przez pewien czas w życiu również sporo podróżowałem, ale staram się to teraz zmienić. W ograniczaniu emisji w transporcie istnieją proste zasady: po pierwsze unikać, czyli mniej się przemieszczać. Po drugie zastępować, czyli na przykład wybierać pociąg zamiast samolotu. Po trzecie poprawiać, czyli pracować nad nowymi paliwami i wydajnymi pojazdami. Im mniej się przemieszczamy, tym mniejszy mamy wpływ na środowisko. 

 

Tym bardziej, że tempo, które sobie narzucamy wcale nie czyni nas szczęśliwymi. Rodzaj wypalenia, towarzysząszy dziś wielu osobom, związany jest właśnie z nadmiarem i szybkością. 

Otóż to. A także fakt, że obecnie często żyjemy w taki sposób, że nasze codzienne życie nie jest takim, jakie chcemy mieć. Życie, którego pragniemy realizujemy w podróży, a później wracamy do nie-życia, które jest pracą. To jest wyzwanie – dla gospodarki, polityki, całego społeczeństwa, żeby organizować wspólne życie w taki sposób, by wszystkim żyło się dobrze na co dzień. Żebyśmy nie wykonywali bezsensownej, nikomu niepotrzebnej, pracy, a która nas drenuje i wymęcza. Może powinniśmy spędzać trochę mniej czasu w pracy? Może powinniśmy dedykować naszą produktywność w innym kierunku? Potrzebujemy aktywności i działania, które by w jakimś sensie czyniły ten świat lepszym i pozwalały nam uczyć się czegoś wartościowego. Dla mnie takim czymś jest praca w ogrodzie, ale mam też to szczęście, że moja praca zarobkowa dotyczy tematu, który uważam za ważny. I myśląc o osobach, które przeżywają wszystko, co dzieje się obecnie wokół zmian klimatu, zachęcałbym ich do szukania aktywności, które będą produktywne i związane z tematem, które uważamy za istotne.

 

Niestety nie każdy ma możliwość rzucenia monotonnej pracy, na rzecz bardziej ideowych działań.

Dlatego tak ważne jest wprowadzenie zmian społeczno-gospodarczych. Nurtem, który o tym mówi jest degrowth, po polsku tłumaczony jako dewzrost. Postuluje on odejście od prymatu wzrostu w odniesieniu do całej gospodarki i do jednostek. 

 

Skleiliśmy pojęcie wzrostu z pojęciem rozwoju. Czas najwyższy, żebyśmy znaleźli inną ścieżkę.

Zdecydowanie tak. Dlatego idea dewzrostu mocno postuluje odejście od PKB jako wyznacznika tego, że jest dobrze i zaleca używanie innych wskaźników. Wzrost powinien przestać definiować gospodarkę.

 

Sądzisz, że to możliwe?

Myślę, że tak, ale zdaję sobię sprawę, że będzie to bardzo trudne. Nie nastąpi od razu wszędzie, ale uważam że należy w tym kierunku iść. Powinniśmy poszukiwać takich modeli gospodarczych, które będą mniej uzależnione od ciągłego zwiększania eksploatacji. Dewzrost jest też koncepcją, która dużo mówi o równości, sprawiedliwości i pracy niewyalienowanej. Wśród projektów jest również skrócenie tygodnia pracy na rzecz zwiększenia ilości czasu wolnego. Przy czym musiałyby się zadziać rzeczy, które nie przekierują tego czasu wolnego na konsumpcję czy dalekie podróże. 

 

Rozmawiamy głównie o kwestiach gospodarczych, ale trudno wyobrazić sobie tak głębokie przemiany bez udziału kultury czy też w węższym rozumieniu – sztuki.

Gospodarka nie jest oderwana od kultury. Literatura, kino, teatr, etc. mają wpływ na kulturę rozumianą szerzej – na normy społeczne, na to, jak żyjemy i jak chcemy żyć, do czego aspirujemy i o czym marzymy, o czym rozmawiamy i czym się przejmujemy.

 

Czy dlatego powstał ruch Planetarianki i Planetarianie, którego jesteś współzałożycielem?

Jesteśmy nieformalną grupą o bardzo otwartych granicach. Staramy się budować szeroki ruch klimatyczny poprzez łączenie ludzi ze sobą. Póki co wzajemnie wymieniamy się informacjami o tym, co się dzieje wokół klimatu. Sami organizujemy też wydarzenie – Czytanki klimatyczne, polegające na comiesięcznych spotkaniach wokół jakiegoś tematu związanego z kryzysami ekologicznymi. Dzielimy się tekstami – każdy z nich wnikliwie czyta wybrana osoba, robi notatki i referuje na spotkaniu. Następnie prowadzimy dyskusję. Ostatnio spotkaliśmy się w plenerze na Sołaczu wokół tematu działań bezpośrednich i aktywizmu klimatycznego. Wcześniej rozmawialiśmy m.in. o energii jądrowej, głębokiej adaptacji, kwestiach żywności. Tematy są bardzo różnorodne. Ale chcemy być jeszcze bardziej aktywni na polu edukacji i sieciowania aktywistycznego. Łączą nas wartości i chęć działania, ale jednocześnie jesteśmy otwarci na różne głosy i perspektywy. Wydaje mi się, że istnieje duża potrzeba szerokiego ruchu na rzecz ograniczania zmian klimatu i dostosowywania się do nich.

 

Wspomniałeś, że różny rodzaj komunikatu jest potrzebny dla różnych osób. Czy dzisiejszy aktywizm ekologiczny jest otwarty na różnych ludzi? Nie każdy ma taki temperament, żeby maszerować w pierwszym rzędzie protestu, co nie znaczy że nie zależy mu na wprowadzeniu zmian.

Działania bezpośrednie i protesty są bardzo ważne, ale jest zupełnie zrozumiałe, że nie każdy odnajduje się w takich działaniach, szczególnie jeśli wiążą się one z bezpośrednią konfrontacją z przemocą policyjną. Jest bardzo duże pole do działania dla osób, które mogą pracować z młodzieżą politykami, jeśli czują się kompetentne. Bycie aktywistą czy aktywistką, którzy biorą na siebie cały ciężar sprawy, może prowadzić do wypalenia, napięć, frustracji. Ostatnio duże wrażenie zrobiła na mnie książka Rebeki Solnit – „Nadzieja w mroku”. Mówi ona, m.in. o tym, że potrzebujemy różnorodnych działań i nie wiemy do końca, które z nich będą najskuteczniejsze. Może ktoś przeczyta jakiś artykuł w czasopiśmie i to będzie początek zmiany? Mimo niepewności trzeba działać. Róbmy rzeczy, które nie będą nas wyniszczać. Jeśli ktoś nie odnajduje się w działaniach bezpośrednich, może edukować najpierw siebie, a i potem innych. Zwykła rozmowa z rodziną czy udostępnianie postów na FB to już jest coś. Zdobywaj wiedzę, przekazuj ją dalej w prostych słowach, rozmawiaj z ludźmi, a jeśli masz ku temu przestrzeń, rób więcej. Organizujmy się, wspierajmy wzajemnie, ale nie nośmy całego ciężaru sprawy na własnych barkach.

 

 

 

znak-01

Michał Czepkiewicz,

geograf, absolwent Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Aktualnie postdoc na Uniwersytecie Islandzkim w Reykjaviku. Współpracuje z uniwersytetami w Norwegii, Finlandii i Stanach Zjednoczonych. Jego zainteresowania badawcze dotyczą zależności między urbanistyką, transportem i stylami życia a emisjami gazów cieplarnianych i dobrostanem mieszkańców miast. W kilku projektach rozwijał zastosowanie systemów informacji geograficznej i narzędzi internetowych do wspierania partycypacji społecznej w planowaniu przestrzennym. Doświadczenia te wykorzystuje we współpracy z samorządami. Zaangażowany w działalność społeczną na poznańskich Jeżycach, ruch na rzecz ochrony klimatu i kolektywną uprawę ogródków działkowych.

znajdź całość TUU