Top
Arcymistrz – TUU
fade
972
single,single-post,postid-972,single-format-standard,eltd-core-1.0,flow-ver-1.3.1,,eltd-smooth-page-transitions,ajax,eltd-blog-installed,page-template-blog-standard,eltd-header-standard,eltd-fixed-on-scroll,eltd-default-mobile-header,eltd-sticky-up-mobile-header,eltd-dropdown-default,wpb-js-composer js-comp-ver-4.12,vc_responsive
arcymistrz

Arcymistrz

Początki tej gry toną w mrokach przeszłości. Jedna z najpopularniejszych legend umiejscawia jej korzenie w Indiach, na przełomie V i VI wieku. Przez kolejne stulecia szachy były tematem twórczości najwybitniejszych pisarzy i artystów od Dantego, po Puszkina i Borgesa. Grywali w nie najwięksi myśliciele, naukowcy i politycy, a francuski malarz Marcel Duchamp mawiał, że wszyscy szachiści są artystami. Aby dowiedzieć się więcej o tej tajemniczej, królewskiej grze, udajemy się do najlepiej poinformowanego źródła – samego arcymistrza.

 

Z Jackiem Tomczakiem spotykamy się tuż po jego powrocie z Szachowej Olimpiady w Batumi. W tym roku polska reprezentacja męska wygrała z dwoma z trzech medalistów – Rosją i USA – finalnie zajmując czwarte miejsce, co jest najlepszym wynikiem w powojennej historii męskiej reprezentacji Polski. 

 

— 1.e4 e5 2.f4 Hh4. Zamykasz oczy i co widzisz?

Nawet nie muszę ich zamykać. Sprawę oczywiście ułatwiają figury albo choćby samo patrzenie na pustą szachownicę, ale nie jest to konieczne. Jadąc tramwajem czy pociągiem z innymi szachistami, często gramy w pamięci. Istnieją też symultany na ślepo, gdzie jeden zawodnik, bez używania szachownicy, rozgrywa np. trzy partie jednocześnie. Rekord to ponad 50 szachownic rozgrywanych symultanicznie. Lubię tę formułę, ale muszę przyznać, że jest ona trochę męcząca i wymaga większego skupienia. 

 

— Skupienie zazwyczaj wymaga spokoju, ale oglądając szachowe rozgrywki, można zauważyć, że wielu graczy wstaje od szachownicy w trakcie partii.

Zgadza się. Ja też jestem typem „krążownika”, często nie mogę usiedzieć i chodzę w oczekiwaniu na ruch przeciwnika. Siedząc bez ruchu pięć godzin, chyba dostałbym szału. 

 

— Zatem szachy to bardziej gra emocji czy rozumu?

Kiedyś mawiano, że szachy są połączeniem sportu, nauki i sztuki. Ja myślę, że rozkład sił między tymi trzema aspektami zależy już od konkretnej osoby. W moim przypadku najmocniej zaakcentowana jest część sportowa. Bardzo ważne są dla mnie emocje i adrenalina – powiedziałbym nawet, że jestem od niej trochę uzależniony. Gdyby szachy nie budziły we mnie żadnych emocji, nie widziałbym powodu, żeby się nimi zajmować. 

 

— Silnych wrażeń na pewno nie brakowało podczas niedawno zakończonej olimpiady szachowej w Batumi, kiedy wygrałeś z mistrzem świata Władimirem Kramnikiem i drużynowo pokonaliście szachową potęgę – Rosję.

Mam to szczęście, że o ile przed rozgrywkami denerwuję się i bywam niespokojny, to kiedy podchodzę już do samej partii, potrafię przekuć stres w dobrą, pomocną adrenalinę. Tak było i tym razem. Wierzyłem, że mogę wygrać. 

 

— W potocznym wyobrażeniu, szczególnie wśród osób niezwiązanych z szachami, szachy nie kojarzą się jednak z porywającymi emocjami. 

To prawda. Wciąż pokutuje powiedzenie o refleksie szachisty albo o piłkarskich szachach, czyli powolnej, nudnej grze. Jesteśmy już do tego przyzwyczajeni, ale oczywiście to nieprawda. Kiedy odpoczywamy albo chcemy pograć dla zabawy, rozgrywamy partie na minuty, tzw. bullety – 60 sekund na wszystkie ruchy. W ciągu sekundy trzeba zobaczyć, co się zmieniło, przemyśleć, co chce się zagrać, fizycznie ten ruch wykonać i przełączyć zegar.

 

— Jak to jest w ogóle możliwe?

Nie ma większego problemu (śmiech). Ja nawet odrobinę specjalizuję się w tego typu rozgrywkach. W tym roku udało mi się wygrać nieoficjalne Mistrzostwa Polski w tych minutowych pojedynkach.

 

— Czy przy takim tempie korzystasz z pewnej mapy zagrań, którą masz w głowie?

Oczywiście korzystam z zapamiętanych zagrań. Często powtarzam, że intuicja to suma zebranych doświadczeń. Ale zdarza się, że nawet w tym krótkim czasie udaje się coś nowego znaleźć i wyjść poza znane schematy. 

 

— Dzielisz swój czas na pracę-szachy i życie prywatne?

Szachy to moje życie. Ale mimo tego staram się oddzielić czas, w którym trenuję czy gram i czas, w którym po prostu żyję (śmiech). Trzeba pilnować, żeby nie przesadzić. 

 

— Wybitny amerykański szachista Frank Marschall mawiał, że szachy uczą życia – uczą, jak walczyć, jak iść na kompromis i jak się wycofać, by potem ruszyć do ataku. A czy po sposobie grania można powiedzieć coś o człowieku, który porusza figurami?

Najwięcej o przeciwniku (i o samym sobie) można powiedzieć po tym, jak zachowa się w momencie porażki. Każdy się denerwuje, ale nie każdy potrafi powstrzymać przenoszenie negatywnych emocji na innych. 

 

— A co z poddawaniem się? Czy ono świadczy o słabości?

Zawodowcy, widząc że nie ma realnej szansy na wygraną, dziękują za grę i partia się kończy. Ale o tym decydują nie względy emocjonalne, a praktyczne. Podczas turnieju, który trwa dziewięć dni, zawodnik każdego dnia musi poświęcić kilka godzin na przygotowania i analizy, a na koniec zagrać kilkugodzinną partię. To olbrzymi wysiłek, przy którym spala się mnóstwo kalorii – w co trudno uwierzyć osobom niezwiązanym z szachami. Ja po każdym turnieju wracam odchudzony (śmiech). W takiej sytuacji trwonienie energii na przegraną partię, kiedy czekają mnie kolejne angażujące rozgrywki, byłoby po prostu nierozsądne i następnego dnia mogłoby zabraknąć mi sił na rozegranie dobrej partii. Na najwyższym poziomie rozgrywek matów się raczej nie daje. Przez wiele lat pracowałem z arcymistrzem Włodzimierzem Schmidtem z Poznania i on zwykł mawiać, że jeśli przeciwnik się nie poddaje, to znaczy że wciąż na coś liczy. Musimy zatem być ostrożni i próbować stworzyć mu jak najwięcej problemów.

 

— Tobie na Olimpiadzie Szachowej w Batumi udało się dać mata wybitnemu rosyjskiemu zawodnikowi – Władimirowi Kramnikowi. Jak do tego doszło?

Dopuszczam dwie opcje. Być może Kramnik nie poddał partii, bo chciał mieć czas, żeby uspokoić emocje, wiedząc, że przegra. Albo chciał mi po prostu zrobić przyjemność wynikającą z dania mata znacznie bardziej doświadczonemu i utytułowanemu zawodnikowi ze światowej czołówki. To zresztą było dosyć ciekawe spotkanie. Ja sam nie powiedziałbym, że zagrałem tę partię jakoś wybitnie ani nawet dobrze. Pokuszę się o stwierdzenie, że zagrałem ją źle. Ale taki jest sport. Kramnik widocznie też nie miał najlepszego dnia i również popełniał błędy. Mnie na szczęście cechuje ogromna wiara w wygraną. Wielu zawodników, kiedy pozycja zaczyna się psuć, zniechęca się i gra gorzej. Ja, nawet jeśli jest źle, staram się nadal stwarzać jak największe problemy przeciwnikowi. 

 

— Czy masz jakiegoś ulubionego zawodnika albo takiego, z którym chciałbyś stoczyć pojedynek?

O ulubionego zawodnika jestem pytany dość często i już od dłuższego czasu próbuję wymyślić jakąś dobrą odpowiedź, ale prawda jest taka, że nie mam żadnego faworyta. Nie mam też ulubionej partii czy figury. Uważam, że zawodowcy muszą się dopasować do warunków. Gdybym wolał grać w taki czy inny sposób, byłaby to moja słabość, którą przeciwnik mógłby wykorzystać. 

 

— Czy mierząc się z drugim zawodnikiem, zawiązuje się między Wami pewna relacja? Czy może jesteś tak zanurzony w partię, że liczą się tylko posunięcia na szachownicy?

To ciekawe pytanie. Jeśli chodzi o grę w szachy, istnieją dwie szkoły. Jedną propagował mistrz świata Emanuel Lasker, który twierdził, że nie wykonuje najlepszego posunięcia na szachownicy, tylko najbardziej nieprzyjemne dla przeciwnika. Drugi prąd najlepiej obrazuje tytuł książki innego arcymistrza Svetozara Gligoricia – „I Play Against Pieces”, czyli „Gram przeciwko figurom”. On wykluczał osobę przeciwnika i skupiał się wyłącznie na grze. Mnie bliższe jest pierwsze podejście, zakładające „czucie” oponenta. Jestem fanem statystyk i z analiz mojej gry wynika jednoznacznie, że z zawodnikami, z którymi już kiedyś grałem, osiągam lepsze wyniki. 

 

— Jak w tym kontekście oceniasz granie przeciwko komputerom? Raczej trudno „czuć” maszynę.

Uważam, że aktualnie nie ma ono większego sensu. Moc obliczeniowa komputerów jest już tak duża, że człowiek nie ma większych szans. Ale komputery w szachach używane są dwojako. Po pierwsze gromadzą olbrzymie bazy danych. Ja na swoim mam ok. 6-7 milionów partii. Tworzę też bazy swoich rozgrywek i na tej podstawie mogę zobaczyć np. jakie otwarcia idą mi dobrze, a co powinienem poprawić. Druga sprawa to programy grające, które pokazują najlepsze ruchy. Mogą być wykorzystywane również do analizy własnej partii. Dzięki nim mogę np. sprawdzić, czy posunięcie, którego nie wykonałem, bo się bałem, przyniosłoby mi korzyść czy nie. To świetne narzędzie doskonalenia umiejętności. Jasne, że szachiści czują w używaniu komputerów pewne zagrożenie, bo doping farmakologiczny nie jest nam raczej przydatny, a korzystanie z elektroniki, owszem. 

 

— Czy odkąd komputery w cuglach pokonują najwybitniejszych zawodników, ta gra nie straciła trochę ze swojego uroku?

Dla niektórych straciła. Dla mnie nie. Być może dlatego, że traktuję ją jako sport niosący określone emocje. Jakie to ma za znaczenie, czy komputer pokaże inne posunięcia niż te wybrane przeze mnie? Komputery podpowiadają praktyczne rozwiązania, pogarszające sytuację przeciwnika, a ja czasem wolę zagrać coś, co obiektywnie prowadzi do pozycji równej, ale zmusi oponenta do kilku trudnych posunięć i zwiększy szansę na to, że popełni jakiś błąd. Do dziś odbywają się szachy korespondencyjne – teraz rozgrywane nie listownie, a na serwerach. Nawet wielu zawodowych szachistów dziwi się, po co w nie gramy, skoro są podpowiadające komputery. Ale zawsze pojawia się taki moment w partii, kiedy człowiek po przemyśleniu jest w stanie zagrać lepiej niż maszyna. Zresztą jakoś to się dzieje, że wszyscy korzystają z komputerów w szachach korespondencyjnych, ale jedni wygrywają w nich regularnie, a inni nie. 

 

— Jak to się stało, że poświęciłeś się tej dyscyplinie?

Momentem kluczowym było zwycięstwo Mistrzostw Świata Juniorów (do lat 16). Nie spodziewałem się takiego wyniku. Wtedy zacząłem myśleć, że może to jest moja droga. Chociaż chciałem mieć jakieś zabezpieczenie i ukończyłem studia na Politechnice Poznańskiej. Tytuł inżyniera na razie na wiele mi się nie przydał, żeby nie powiedzieć na marginesie, że na nic (śmiech). A zdobycie go wymagało dużej ilości pracy, której dziś nie wykorzystuję. Czasem myślę, że mógłbym czas spędzony na uczelni poświęcić na coś innego, ale z drugiej strony, gdybym od razu po liceum oddał się szachom, może dziś narzekałbym na brak jakiegoś zabezpieczenia.

 

— Co decyduje o sukcesie w szachowym życiu? Czy to kwestia odpowiednich cech charakteru? Talent?

Myślę że cechy charakteru mają niewielki wpływ, choć jedną z najważniejszych umiejętności potrzebnych do gry w szachy i której jednocześnie szachy uczą, jest zdolność do znoszenia porażek, wyciągania z nich wniosków i pójścia dalej. Pewna cierpliwość oczywiście również jest konieczna, bo efekty pracy widzi się nie po dwóch dniach, a po roku. 

Talent na pewno też jest potrzebny. Ale nawet największe predyspozycje muszą być poparte pracą. Słynny mistrz świata Kasparow mawiał, że najistotniejszy w szachach jest talent do pracy. I to jest rzeczywiście słuszna uwaga (śmiech).

 

— Wiemy już, że bez emocji szachy byłyby dla Ciebie pozbawione sensu. Czy któryś z elementów gry sprawia Ci większą przyjemność niż inne? 

Bardzo lubię grę środkową, w której jest najmniej schematów i możliwości posłużenia się zapamiętanymi ruchami, a konieczna jest pewna kreatywność. O! Kreatywność jest cechą, którą bym wymienił jako potrzebną do gry w szachy. 

 

— Wspomniałeś o pracy z pochodzącym z Poznania arcymistrzem Włodzimierzem Schmidtem. To wybitna postać polskich i oczywiście wielkopolskich szachów. Jak dziś wygląda nasza lokalna scena szachowa?

Łatwiej będzie mi powiedzieć, jak wyglądała, niż jak wygląda obecnie. Poznańskie szachy są obecnie w olbrzymim kryzysie. Kiedyś mieliśmy dwie drużyny z pierwszej ligi – Pocztowiec i Lech. W tej chwili to raczej pustynia. Tradycje natomiast mamy wspaniałe. Włodzimierz Schmidt jest pierwszym powojennym arcymistrzem szachowym w Polsce. Z Poznania pochodzi także pierwsza w historii polska arcymistrzyni, Hanna Ereńska-Barlo. Po upadku Pocztowca, w którym również grałem, niestety jak na razie nie dzieje się wiele. To zaskakujące, bo w skali kraju szachy stają się coraz modniejsze. Kilka lat temu, pod względem liczby zawodników w klubach i osób zaangażowanych, szachy były na trzecim miejscu wśród dyscyplin sportowych w Polsce. Pod względem finansowania jesteśmy na miejscu pięćdziesiątym. W Azerbejdżanie czy Rosji szachiści na poziomie drużyny szachowej, z którą byliśmy na olimpiadzie, są celebrytami. W Polsce finansowanie szachów zmienia się, ale wciąż daleka droga przed nami. Zwiększenie zainteresowania tą grą to proces. Nasze zwycięstwo na pewno jest pomocnym elementem. 

 

— Posiadasz przepiękny tytuł arcymistrza. Dla samej szansy posiadania go chyba warto grać w szachy. Co trzeba zrobić, że go otrzymać?

Faktycznie brzmi on, jakbym od kilkudziesięciu lat studiował alchemię (śmiech). W rzeczywistości trzeba spełnić mnóstwo warunków i zdobyć wiele tytułów po kolei. Najpierw konieczne jest posiadanie wszystkich kategorii krajowych, ostatnia to „kandydat na mistrza”, a później kategorie międzynarodowe. Ukoronowaniem jest arcymistrz. W historii polskich szachów jest nas pięćdziesięciu. Dziś pojawiają się głosy proponujące wprowadzenie jeszcze wyższego tytułu, ale cóż może brzmieć godniej niż arcymistrz (śmiech). 

 

— Co byś powiedział młodemu adeptowi szachów stawiającemu pierwsze kroki w tej dyscyplinie?

Nic bym mu nie powiedział, bo jeszcze mnie ogra w przyszłości (śmiech). Myślę, że na początek powiedziałbym więcej rodzicom, którzy mogą swoje dziecko do szachów zachęcić. Ta dyscyplina na pewno uczy radzenia sobie z porażkami i pokazuje, że sukces jest efektem pracy. Kiedy byłem małym chłopcem, to była przede wszystkim rozrywka. Czekałem na powrót taty z pracy, a kiedy tylko przekroczył próg, już biegłem do niego z książką, żebyśmy przerabiali kolejne szachowe zagadnienia. Powiedziałbym zatem: spróbuj, może zafascynuje to Ciebie tak samo jak mnie. Jeśli Ci się nie spodoba, nic się nie stanie. 

 

— Wspomniałeś, że szachy to dla Ciebie przede wszystkim sportowe emocje i rywalizacja. Ale ta gra przez wielu uważana jest za dziedzinę sztuki. 

To prawda. Szachiści, jak wszyscy ludzie, posiadają pewien głód piękna. Dla mnie wiele zagrań i idei może być rozpatrywanych właśnie w takich kategoriach. Jednak to piękno niestety trudno dostrzec osobom niezwiązanym z szachami. Nawet mi, podczas oglądania partii mistrza świata, ciężko jest na bieżąco zrozumieć jego ideę. Muszę się zamyślić, sprawdzić, zrozumieć, aby zauważyć piękno danych zagrań. Żeby móc w pełni czerpać z tego, co oferują szachy, trzeba się w nie zanurzyć.

znajdź całość TUU