Top
Ślad ruchu, zapis gestu – TUU
fade
911
single,single-post,postid-911,single-format-standard,eltd-core-1.0,flow-ver-1.3.1,,eltd-smooth-page-transitions,ajax,eltd-blog-installed,page-template-blog-standard,eltd-header-standard,eltd-fixed-on-scroll,eltd-default-mobile-header,eltd-sticky-up-mobile-header,eltd-dropdown-default,wpb-js-composer js-comp-ver-4.12,vc_responsive
www DSC_7461 2

Ślad ruchu, zapis gestu

Copperplate, spencerian, ligatura, skryptorium, antykwa, uncjała, kursywa, gotyk, italika, cieniowanie, perełka, majuskuła, minuskuła. To zbiór terminów związanych z kaligrafią – nazwy stylów, ale też miejsc, w których kiedyś pisano. Rozszyfrować je można w pewnej pracowni, byliśmy tam na warsztatach. 

 

Małgosia Małecka – Hello Calligraphy – zawodowo zajmuje się kaligrafią, tworzy swoje narzędzia, warzy atramenty, poszukuje papierów i innych materiałów, na których kreśli dzieła.

 

Mój charakter pisania, tworzenia kaligrafii jest mieszaniną stylów, ten zaś ciągle ewoluuje i rozwija się. Widzę ogromne zmiany na przestrzeni lat, szanuję klasykę i macham jej rączką. Piszę wszystkim, a styl w głównej mierze wynika z narzędzia. Podstawą są różnego rodzaju stalówki w obsadkach, ale piszę też grafionami, pędzlami, patykami, piórami ptaków, narzędziami bez nazwy, które sama sobie zrobiłam. W zawijasach, kleksach, świetle między literami, ale także w całej kompozycji kaligrafii przejawia się mój osobisty styl.

 

W opowieściach o kaligrafii i jej historii dotykamy motywu kaligrafii japońskiej i pada poetycki zwrot – „cztery skarby gabinetu”. Zanim ta piękna fraza zostanie wyjaśniona, już rusza wyobraźnia. Mimo że pracownia działa jak otwarte studio z witrynami wychodzącymi na ruchliwą i głośną ulicę, natychmiast można wyłączyć się z obecnego czasu. Już widzimy, co przygotowano do odbycia pierwszej lekcji: jest teczka z wzorami ćwiczeń i kartonik z obsadką, piórkami i atramentem, a także ryzy papieru do naszych nieporadnych prób.

 

Pierwsze ćwiczenia to niemal walka z narzędziami: nierówne linie, porwany papier, poplamiona bibuła. Jak w wielu artystycznych przedsięwzięciach, także i te zasadzają się na godzinach powtarzalnych czynności, gdzie bez końca można i należy studiować kąty nachylenia kresek na linii, zawijasy, łuki i laseczki, aby z czasem uwolnić rękę i dotrzeć do bogatych floratur.

 

W trakcie naszych pierwszych nieśmiałych, rozgrzewkowych ćwiczeń snują się opowieści, padają pytania. Głowy pochylają się w skupieniu, ciszy jeszcze nie ma, ale czujemy to coraz bardziej wciągające uczucie. Koncentrujemy się na stalówce. Atrament jeszcze nie płynie, linia się urywa, trudno to kontrolować, a na dodatek trzeba myśleć o nacisku, delikatnie go regulować, by wypisać jednym ciągiem znak, pogrubiony w odpowiednich miejscach, według zasad.

 

Ruch w kaligrafii wynika z języka, którym się posługujemy. Z angielskim nie ma żadnego problemu, ale nawet w naszym języku są słowa i litery, które układają się w piękne ciągi i takie, którym brak płynności. Spędza mi to sen z powiek. Oprócz kompozycji i pięknych detali, ważna jest jeszcze czytelność i gramatyka. Widzę, że im więcej czasu temu poświęcam, tym większy horyzont mi się otwiera, tym więcej wiedzy do zgłębienia.

 

Tradycyjni kaligrafowie zaczynają od klasyki, dosłownie od żmudnych ćwiczeń przy „świeczce i mieszaniu inkaustu”. Można sobie wyobrazić klimat skryptorium, w którym przepisywano księgi. Wspomniane wcześniej „cztery skarby gabinetu” to w dawnych Chinach, a później Japonii, podstawowe wyposażenie każdego uczonego, urzędnika, artysty i literata, do pisania znaków. Należą do nich papier, pędzel, kamień do ucierania tuszu z wodą i tusz w sztabce. W gabinecie – pracowni Małgosi są setki skarbów. Oprócz wszystkich widocznych przedmiotów związanych z pisaniem: pęków pędzli, tajemniczych buteleczek z atramentami (np. z orzecha włoskiego), jest mnóstwo roślin, pięknych naczyń, prac innych artystów, inspirujących przedmiotów oraz mała kolekcja bibularzy, czyli suszek do osuszania świeżo spisanego tekstu. Wszystko tu coś mówi. To miejsce aż się prosi, by zostać w nim na noc i jak w filmie „Noc w muzeum” spokojnie pozaglądać we wszystkie zakamarki i małe szufladki, napatrzeć się na zbiory ołówków, pomieszać złoty atrament, usłyszeć szelest przekładanych stalówek, poszukując najbardziej złotej, zrobić jakiś malowniczy kleks wprost na wielkim arkuszu bibuły.

 

Ostatnio coraz bardziej lubię prace, które nazywam brudnymi, z widoczną zamaszystością gestu, z emocją. Wiem, że nie zawsze jest to czytelne, ale w tej chwili zajmuje mnie bardziej litera jako forma, a nie treść. Charakter pisma jest tak unikalny i indywidualny jak linie papilarne. Mimo wielu godzin pracy nad poznaniem poszczególnych stylów, nasz niepowtarzalny rys pozostaje ukryty w szczegółach. A mój styl cały czas ewoluuje dzięki narzędziom, których nieustannie poszukuję.

znajdź całość TUU