Top
poskromić miejskiego kolonizatora – TUU
fade
1306
single,single-post,postid-1306,single-format-standard,eltd-core-1.0,flow-ver-1.3.1,,eltd-smooth-page-transitions,ajax,eltd-blog-installed,page-template-blog-standard,eltd-header-standard,eltd-fixed-on-scroll,eltd-default-mobile-header,eltd-sticky-up-mobile-header,eltd-dropdown-default,wpb-js-composer js-comp-ver-4.12,vc_responsive
kolonizacja

poskromić miejskiego kolonizatora

Gentryfikacja to rozpędzony słoń – sami jej nie zatrzymamy. Możemy za to wyłączyć w sobie tryb bezmyślnego przybysza z zamorskich krain.

 

Kiedy tuż po maturze zabrałam się z koleżanką za poszukiwanie studenckiego lokum w Poznaniu, o mieszkaniu w tym mieście nie wiedziałam prawie nic. Jakże przydatny okazał się wtedy wirtualny rekonesans, podpowiadający, od których dzielnic dziewczyna młoda i płocha powinna trzymać się z daleka. Wystraszone historiami o penerskim1 Łazarzu i Dębcu (a pewnie także Wildzie i Jeżycach), osiadłyśmy na nieco bezdusznym i bezpłciowym Górczynie. Dzielnicy cmentarzy, jak dowiedziałam się później od rodowitych poznaniaków. Może trochę nijako i kawałek od centrum, ale co najważniejsze daleko od tych bram oszczanych, od tych szarych ulic, gdzie wolność słowa i wyznania kończy się, kiedy owiniesz szyję niewłaściwym szalikiem.

 

Dopiero później, kiedy poznałam chłopaka z Wildy i umówiłam się na spotkanie w tym obcym mi zupełnie kawałku miasta, serce zatrzepotało w piersi. Oto przybyszka z przystanku Krauthofera wylądowała w najczystszym, cortazarowskim realizmie magicznym. 

 

Jest coś obrzydliwie kolonialnego w zachwycie dokarmionych mieszczuchów nad egzotyką niezżartych kapitalizmem kawałków świata. A jednak skalam się i powzdycham chwilę nad Wildą, która – jak mi się wtedy wydawało – pogrążyła się w bezczasie. Pamiętam sklep z artykułami papierniczymi, gdzie mały neonik ogłaszał wyprzedaż. Wyprzedaż trwającą, sądząc po estetyce sklepu i neonika, co najmniej od lat 90. Kawałek dalej Rynek Wildecki z najsłodszymi i najtańszymi truskawkami, pstrokaty supermarket (ten z owadem) pod neonem dawnego kina i deskorolkarz Piotr, który medytuje na swoim pojeździe tuż obok wildeckiego kościoła. Trochę nielinijkowo, trochę trąci myszką, aż ciśnie się na usta popularne słowo na a. Wyplujmy je od razu. Ciągle mam przed oczami podwórkowych piwoszy z holenderskiego dokumentu o rotterdamskim Crooswijku2, jednej z najbiedniejszych dzielnic miasta, a może nawet kraju. Pamiętam, jak rechotali na widok młodych-kreatywnych, wzdychających nad autentycznością odrapanego sąsiedztwa. Ten śmiech był gorzki jak chmielowy trunek. I trudno się dziwić. Taki piwosz patrzy na hipstera i już wie: przyjdzie śmierć i będzie miała twoje oczy. Ale po kolei. 

 

Pamiętnego pierwszego dnia mój wildecki amant zaprosił mnie na kawę do lokalu. Do lokalu zupełnie dosłownie, bo nazywało się to miejsce Lokal Wilda. Zacierałam już ręce, zakładając, że to mordownia i speluna, osiedlowy bar, w którym serwują kawę z fusami, względnie espresso przez x. A tu nic z tych rzeczy. W głośnikach ulubione chłopaki z Manchesteru, w słoikach ciastka, suszone ziółka i herbaty, a już od progu blok czekoladowy, który tyle miał wspólnego ze smętnym, herbatnikowym wspomnieniem PRL-u, co ta młoda kawiarnia ze speluną.

 

Lokal Wilda to jedna z tych knajpek, które jak grzyby po deszczu wyrastają w ostatnich latach w penerskich, a może ex-penerskich dzielnicach Poznania. Pojawienie się tych miejsc jest jak papierek lakmusowy, najbardziej namacalny znak, że idzie nowe. Jeżyce, Śródka, Wilda czy Łazarz coraz mniej przypominają dzielnice, w których po zmroku stracić można ząb, dziewictwo, a może  życie. Do starych kamienic wprowadzają się nowi sąsiedzi. Coraz częściej na ulicy zaczyna pachnieć nie uryną, ale kawą. I nie potrzeba wprawionego socjologa, żeby to przepoczwarzenie zdiagnozować. Zdiagnozować albo zaszufladkować, bo gentryfikacja (a o niej tu mowa) to dwugłowy smok. Dla jednych błogosławieństwo, dla innych choroba, która trawi miejskie tkanki.

 

Ruth Glass, brytyjska socjolog o niemieckich korzeniach, ukuła to słowo już w latach 60., opisując stopniową inwazję zamożnej bohemy na robotnicze dzielnice Londynu. Klasa średnia kolonizowała Notting Hill i Islington, przywracając im dawny blask, remontując zapyziałe kamienice, a jednocześnie wypierając biednych mieszkańców z miejsc, które do niedawna były ich domem; miejsc, które tak zwani szanujący się obywatele przez lata omijali szerokim łukiem. Razem z wyparciem „rdzennych”3 mieszkańców bezpowrotnie zmieni się społeczny charakter dzielnicy i pogłębią istniejące nierówności, proroczo ostrzegała Glass. Symboliczną i dosłowną utratę miejsca, losing one’s place, przez ubogich miejskich „autochtonów”, wiele lat później opisał szczegółowo jej kolega po fachu, Rowland Atkinson. W artykule o analogicznym tytule (Losing One’s Place) Atkinson bierze pod lupę dwa australijskie miasta, opisując nie tylko fizyczne wyparcie biednych mieszkańców ze zgentryfikowanych dzielnic, ale też poczucie wyobcowania wśród tych, którzy zostali. To symboliczne wyparcie jak na dłoni widać też we wspomnianym dokumencie o mieszkańcach rotterdamskiego Crooswijku. Oni nie wpadną na kawę do nowej kawiarni na rogu ani nie kupią biologicznych brokułów w świeżo otwartym butiko-warzywniaku. Powstrzymuje ich grubość portfela i poczucie, że nie przystają do zmieniającej się dzielnicy. Nieswojo czują się na ulicach, gdzie gentryfikacja wyszpachlowała wszystko, co inne i chropowate. Tęsknią za osiedlową świetlicą, gdzie można było zagrać w bingo i pomstują na napływających do dzielnicy yuppen (zgrabne zholenderszczenie angielskiego yuppies), młodych-wykształconych-dobrze zarabiających. Yuppies stali się dla tych ludzi ucieleśnieniem gentryfikacji; bakfietsen, rowery cargo, którymi yuppies śmigają po mieście – ucieleśnieniem nowego stylu życia. 

 

Czy jest coś złego w wożeniu dzieci bakfietsem i przesiadywaniu w osiedlowej kawiarni? To byłoby za proste. Nie chodzi o krytykę kawiarnianego stylu życia, a o refleksję nad tym, jak nasze decyzje i stosunek do miasta (i jego mieszkańców) karmią lub osłabiają głębsze procesy. Nowi mieszkańcy gentryfikowanych dzielnic nie zawsze są bezpośrednim spiritus movens gentryfikacji (pytanie, co nim jest, musimy tym razem pominąć), ale to na ich barkach spoczywa odpowiedzialność za uszanowanie ducha tych miejsc i – przede wszystkim – nienaruszanie przestrzeni ludzi, którzy mieszkają tam od dawna. Amerykański dziennikarz Mike Higdon, zainspirowany książką Johna Schlichtmana Gentrifier, stworzył quiz pomagający określić „najeźdźcom” ich postawę wobec gentryfikowanej dzielnicy. Nazwałabym go roboczo rachunek sumienia hipstera. Schlichtman rozróżnia sześć możliwych postaw. Pierwszy typ, zdobywca, usiłuje przekształcić dzielnicę według własnej wizji. Łącznik wykorzystuje własne możliwości i sieć kontaktów, by „uzdrowić” dzielnicę, nierzadko odkrywając na końcu, że po drodze zatraciła wszystko, co go w niej pociągało. Konsument korzysta ze sklepów i restauracji w okolicy, przyciągając nowe przedsięwzięcia i – poprzez swoje wybory – przyczyniając się do znikania miejsc niemodnych. Konkurent walczy o miejsce w lokalnych organizacjach, wypierając osoby, które wcześniej nimi kierowały. Kapitalista inwestuje w nieruchomości w gentryfikowanej dzielnicy, wykorzystując jej potencjał do maksymalizowania zysków. Wreszcie kustosz traktuje zmieniającą się dzielnicę jak muzeum, walcząc o zachowanie jej autentyczności, nie zawsze mając przy tym na uwadze dobro mieszkańców. 

 

Każdy typ w katalogu Schlichtmana ma na sumieniu mniejsze lub większe grzeszki. Podobnie jak młodzi-kreatywni z filmu o Crooswijku – z jednej strony opiewają chropowatość rotterdamskiej terra incognita (dziewiczej i nieodkrytej z ich punktu widzenia), z drugiej z przekąsem mówią o tutejszych i ich rozrywkach. Nie stają się częścią dzielnicy – ich domy i modne kawiarnie to enklawy w nieoswojonym świecie. Czy da się inaczej? Na początek dobrze byłoby wyzbyć się kolonizatorskich zapędów. Wykreślić ze słownika autentyczność i egzotykę. I nie próbować naprawiać na siłę tego, czego nie do końca rozumiemy. Wiem, co mówię, bo sama byłam do niedawna intruzem w odrapanym sąsiedztwie. 

 

___

tekst: Zofia Jasiak

ilustracja: Weronika Jaźwińska

znajdź całość TUU