Top
nayczycielka – TUU
fade
1428
single,single-post,postid-1428,single-format-standard,eltd-core-1.0,flow-ver-1.3.1,,eltd-smooth-page-transitions,ajax,eltd-blog-installed,page-template-blog-standard,eltd-header-standard,eltd-fixed-on-scroll,eltd-default-mobile-header,eltd-sticky-up-mobile-header,eltd-dropdown-default,wpb-js-composer js-comp-ver-4.12,vc_responsive
DSCF5088_LR_bez_logo_CMYK_8bit

nayczycielka

Na ścianie wiszą trzy tablice, a ja stoję już przy środkowej. Zaczynałem oczywiście od lewej, najpierw wypisując kredą to, co wiem, żeby z tego wszystkiego ułożyć to, co wiedzieć powinienem. Nauczycielka matematyki w klasie matematyczno-fizycznej, licealna pani profesor, zawsze powtarzała nam, że nie musimy znać na pamięć wszystkich wzorów, wystarczy, że będziemy umieli je wyprowadzić. Teraz siedzi spokojnie przy swoim biurku, patrzy na mnie i czeka. W jej oczach nie widzę zniecierpliwienia, nie widzę też politowania nad moim nieudolnym wysiłkiem. Widzę tylko nadzieję. 

 

Po latach chciałbym powiedzieć, że mi się wtedy udało, a może nawet dodać z nutką przechwałki, że to nie było nic trudnego. Że przecież celowo nie uczyłem się wzorów, żeby brylować przy tablicy, albo wyprowadzać je nonszalancko na marginesach sprawdzianów pisanych na papierze kancelaryjnym w ciemną kratkę. 

 

To jednak byłyby popisy nie mające nic wspólnego z rzeczywistością i tak naprawdę nie pamiętam nawet, czy historia spod tablicy skończyła się moją chwałą, czy niedostatecznym, który nie mieścił się już w przewidzianych rubrykach dziennika i musiał spocząć na doklejonej przy moim nazwisku karteczce. Pamiętam natomiast bardzo dobrze, a z każdym dniem jakby nawet lepiej, jak bardzo nie doceniałem matematyczki i tego, co chciała nam między gęstwiną liczb pokazać. Wiedziała bowiem dobrze, że siedem matematyk w tygodniu ułoży świat na zawsze.

 

Po tych lekcjach, już na studiach biologicznychi najtrudniejsza była dla mnie systematyka i zapamiętywanie nazw. Znacznej ich części nie umiałem sobie logicznie wytłumaczyć, a dodatkowo w liceum nie miałem łaciny. Wprawdzie z niektórymi było łatwiej, bowiem wpadały w ucho od razu i nawet z niejaką wesołością, tak jak śmiałek pogięty (Deschampsia flexuosa), sromotnik bezwstydny (Phallus impudicus) czy nawet zahaczający o złośliwość prusak (Blattella germanica), to jednak przy kolejnych trzeba było wspierać się historią odkryć, jak na przykład przy głębiogłowaczu Godlewskiego (Abyssocottus godlewskii), albo nawet mitologią – bo o ile zmierzchnicę trupią główkę łatwo byłoby skojarzyć z wyglądu, to przecież ta sama Acherontia atropos wymagała już znajomości rzek Hadesu i poznania Atropos, najstarszej z Moir, przecinającej nić życia. Jeszcze inne były zwodnicze, choćby zimorodek (Alcedo attis), który wcale nie rodzi się zimą, tylko przychodzi na świat wiosną, w ziemi, w wykopanych przez rodziców norach. Na szczęście wspomnienie zimowego Morza Egejskiego pozwalało zorientować się, dlaczego zamieniona w kolorowego ptaka gniewem Hery i Zeusa księżniczka Alkione mogła tylko w wolnym od wichur styczniu bezpiecznie założyć gniazdo i wychować potomstwo, co już zupełnie logicznie wyjaśniało nazwę. Jednak w większości przypadków nie byłem tak dociekliwy i pewnie dlatego nie znajdowałem w nazewnictwie logiki, wolałem po prostu i bez zbędnych ceregieli nazwy wykuć i zdać zbliżający się egzamin. A może jeszcze wtedy nie widziałem tego, co kilka lat wcześniej cierpliwie pokazywała nam matematyczka. Dziś wiem, że nie były to tylko liczby. Nie były to tylko wzory. Uczyła nas cierpliwie układać zdania z alfabetu, którego literami może być zupełnie wszystko.

 

Mijam plac Legionów i idę ulicą Królewską. Z oddali, na brzegu parku Żwirki i Wigury w Wieluniu, majaczy pomnik. Oparta na cokole twarz patrzy do góry, ale z mojej perspektywy trudno jest powiedzieć dokładnie na co, chyba na jakieś wielkie naczynie, może na chmurę, a może na zupełnie coś innego. Pies ciągnie mnie w przeciwną stronę, przecież są rzeczy ważniejsze, a pomnik już widziałem, po co więcej, możemy iść dalej, pomniki nie są ciekawe. Ale wtedy spoglądam na ławkę i wydaje mi się zupełnie wyraźnie, że siedzi na niej nauczycielka. Pani profesor. I tak jak przed laty patrzy na mnie nie z politowaniem, nie ze zniecierpliwieniem, tylko z tą samą nadzieją, z którą patrzyła, kiedy byłem przy tablicy. A ja wiem, że chociaż nie dostanę już żadnej oceny, nie mogę tak po prostu pójść. Pójść, nie próbując napisać czegoś na trzeciej tablicy.

 

Podchodzę do pomnika, pomału go okrążam, a wtedy rzeźba się zmienia. Nie ma już na cokole jednej twarzy, tylko wpatrzone w siebie dwie. Ta wyżej jest jakby ulotna, może czekająca już po jakiejś drugiej stronie, ta niżej oparta, przytwierdzona jeszcze, ale już prawie oderwana, w pół drogi jak gdyby za pierwszą. Nie widzą poza sobą niczego. Na głowach, czy to kapelusze jakieś? Czy może coś innego? 

 

Podchodzę do trzeciej tablicy i kończę wywód symbolem nieskończoności. Rysuję lemniskatę, która sama przecież zamknięta łączy te zapatrzone w siebie twarze nie na skończone życie, tylko na wieczne zawsze.

 

Nauczycielka uśmiecha się, wstaje i odchodzi. Dlaczego przyszła właśnie tutaj? Dla matematyki? Pewnie tak, a dla czegóż by więcej.

 

___
tekst & foto: Jędrzej Tęczyński

znajdź całość TUU