who wants to be deleted?
„W pakiecie de luxe oferujemy zamrożenie całego ciała. W pakiecie comfort zapewniamy procedurę dekapitacji i mrożenie samej głowy. Z przyjemnością przedstawimy też ofertę na pośmiertne awatary.”
Science fiction? Wręcz przeciwnie. O współczesnych i przyszłych formach nieśmiertelności opowiada nam medioznawczyni Katarzyna Nowaczyk-Basińska, doktorantka na Wydziale Antropologii i Kulturoznawstwa UAM w Poznaniu.
Freddie Mercury śpiewnie pytał „Who wants to live forever?” (Kto chce żyć wiecznie?). Czy Ty byś tego chciała?
Nie, mam chyba jednak nieco bardziej minimalistyczne podejście do życia. A mówiąc poważniej, im więcej czytam i dowiaduję się o współczesnych pomysłach unieśmiertelniania, tym bardziej czuję, że to nie jest projekt, w którym chciałabym uczestniczyć po śmierci. W kulturze widać jednak wyraźny trend, w którym technologicznie konstruowana nieśmiertelność jest przedstawiana jako jedna z dostępnych opcji. Z całą pewnością narracja o nieśmiertelności zaprojektowana jest tak, by obsługiwać nasze indywidualne i zbiorowe lęki dotyczące śmierci. Pytanie jednak, czy ta narracja jest skuteczna? Ostatnie badania przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii wskazują na coś innego. Badacze zadawali ankietowanym to samo pytanie, które przed chwilą Ty mi postawiłaś: „Czy chciałbyś/chciałabyś być nieśmiertelny/a?” Zdecydowana większość opowiedziała, że nie. Z jednej strony zatem dużo się o tym mówi i pisze, powstaje wiele start-upów i ośrodków badawczych oferujących rozmaite formy unieśmiertelniania, ale z drugiej strony, kiedy się nas zapyta, czego tak naprawdę chcemy, to okazuje się – dość przewrotnie – że boimy się nieśmiertelności, podobnie jak i samej śmierci. Inna wątpliwość dotyczy tego, czym właściwie miałaby być nieśmiertelność? Czy chodzi o przeniesienie zawartości umysłu do komputera, krioniczne zamrożenie ciała, a może stworzenie pośmiertnego awatara?
Kiedyś nieśmiertelność dla człowieka oznaczała przetrwanie w pamięci żyjących, zapisanie się w annałach. Dziś rozmawiamy o zamrażaniu ciała i transferze świadomości. Co jeszcze współcześnie mieścimy w pojęciu nieśmiertelności?
Pojęcie nieśmiertelności okazuje się być rzeczywiście bardzo pojemne. Z jednej strony jest ono bardzo stare, o genealogi sięgającej VII wieku p.n.e i Eposu o Gilgameszu (Epos o Gilgameszu jest w kulturze zachodniej uznawany za najstarsze kulturowe świadectwo pragnienia uzyskania przez człowieka nieśmiertelności), ale z drugiej strony nieśmiertelność jest również pojęciem niesamowicie rozciągłym i elastycznym. Mieści więc w sobie formy historyczne, takie, o jakich wspominałaś – zapisanie się w annałach, heroiczne czyny, dzieła sztuki, jak również współczesne formy – transfer umysłu czy krioniczna prezerwacja (zamrażanie) ciała. Ale na tym nie koniec. Firmy na całym świecie pracują nad tworzeniem pośmiertnych botów, które będą komunikować się z rodziną i bliskimi zmarłego, a są wśród nich m.in. Eterni.me, Lifenaut, Eter9. Jest także oferta przywrócenia zmarłych w postaci hologramów, jak miało to miejsce w przypadku, dość kontrowersyjnego, „ożywienia” ojca Kim Kardashian na jej przyjęciu urodzinowym. Projektowane są też możliwości spotkania ze zmarłymi w rzeczywistości wirtualnej – tu warto przypomnieć głośną medialnie historię koreańskiej firmy, która umożliwiła takie spotkanie matce z jej zmarłą, kilkuletnią córką. Wreszcie całkiem niedawno powstała usługa zaproponowana przez firmę MyHeritage polegająca na tworzeniu „mówiących porterów”, czyli animowaniu twarzy przodków na zdjęciach.
Przykłady te, choć mogą wydawać się dziwne czy ekscentryczne, w moim przekonaniu stanowią kontynuację dawnych form nieśmiertelności, które w XXI wieku obsługiwane są tylko przez zupełnie inne technologie. Zmienia się więc kulturowo-technologiczny kontekst, ale samo pojęcie pozostaje aktualne i stawia dziś zupełnie nowe wyzwania etyczne, prawne, a nawet językowe. Czy pośmiertny bot to osoba, oprogramowanie, a może własność intelektualna? To tylko jedna z wielu wątpliwości, z jakimi zmagamy się dziś w tym obszarze badań.
Awatary, boty, mówiące portrety – te formy „przywracają” do życia to, co niematerialne. Ale z pewnością mają miejsce również dążenia do unieśmiertelnienia naszych ciał.
Zgadza się, możemy wyróżnić zasadniczo dwie główne strategie unieśmiertelniania. Jedna z nich dotyczy sfery cyfrowej, ignorując zupełnie problemy materialności i cielesności. Druga wręcz przeciwnie, wiąże się z operacją na ciele żywym – np. ruchy transhumanistyczne spod znaku Natashy Vita-More czy Raya Kurzwiela, którzy wzmacniają technologicznie swoje ciała już za życia, lub martwym – jak w przypadku wspomnianej już krioniki. I tu ważne zastrzeżenie: procedura krioprezerwacji jest legalna tylko po śmierci człowieka. Dopiero wtedy może rozpocząć się proces przetaczania krwi i stopniowego schładzania ciała, aż do momentu umieszczenia go w nierdzewnej kapsule w ciekłym azocie w temperaturze ok. -198 stopni Celsjusza. Takich krionautów oczekujących na technologiczny przełom, który miałby pozwolić im powrócić do życia jest już na świecie kilkaset – głównie w Stanach Zjednoczonych i Rosji.
Czy istnieją naukowe podstawy, żeby twierdzić, że takie przedsięwzięcia rzeczywiście mają szansę powodzenia?
Środowisko naukowe jest podzielone, jeśli chodzi o powodzenie krioniki, ale przeważają jednak głosy sceptyczne. O ile dziś udaje się zachować w niskich temperaturach komórki, a nawet organy, to już zachowanie całego ciała jest procedurą szalenie niepewną. Mimo to jednak ludzie decydują się na ten krok. Myślę, że częściowo dlatego, że działa tu dobry marketing. Czasem jako argumentu w sprawie używa się znanego w filozofii „zakładu Pascala”, który w wersji krionicznej brzmi mniej więcej tak: jeśli dam się pochować w tradycyjnej formie, to nie mam żadnych szans na nieśmiertelność, a jeśli pozwolę się zamrozić, to w najgorszym razie niczego nie zyskam – będę martwy, a w najlepszym – dostąpię technologicznej nieśmiertelności. Za krioniką kryje się więc poważny biznes. Jednym z największych i najnowocześniejszych instytutów krionicznych na świecie jest Alcor Life Extension Foundation mieszczący się w Arizonie. Za zamrożenie ciała płaci się tam 200000 tysięcy dolarów. Dostępna jest także tańsza opcja, tzw. neuroprezerwacji, która dotyczy umieszczania w ciekłym azocie samych głów. Podobno, jak przeczytałam kiedyś w wywiadzie z jednym z pracowników z Alcor, procedurę dekapitacji nagrywa się, żeby później odtworzyć ją powracającemu z „zaświatów”.
Pomijając makabryczność tej sytuacji, to interesujący pomysł, że istota człowieka mieści się w głowie. W reszcie ciała w takim razie już nas nie ma?
Brzmi to faktycznie jakbyśmy się cofnęli głęboko do XX wieku albo i wcześniej z koncepcjami myślenia o tym, kim jest i jak „działa” człowiek. Odcinamy tutaj całą gałąź wiedzy zaczynającą się od fenomenologii, przez ucieleśnione poznanie, itd. Jakby ciało było zupełnie niepotrzebnym stelażem, który nosi głowę. Autorzy pomysłu zamrażania głów twierdzą, że w przyszłości będzie istniała możliwość dołączenia nowych ciał, tzw. egzoszkieletów, ale to wszystko są jedynie zapowiedzi.
Wracając do koncepcji ulepszania ciała, aby mogło naszą świadomość nieść w nieskończoność – czy jej wczesną formą nie jest wszechobecna dziś pogoń za młodością? Przyznam, że temat nieśmiertelności nieszczególnie mnie dotychczas zajmował i może dlatego ze zdumieniem przyjęłam wiadomość, że jest to tak silny trend. Natomiast kwestia przedłużania młodości ile się da, jest niemal niemożliwa do pominięcia w zachodniej kulturze. Czy wieczna albo przynajmniej bardzo długa młodość jest jedną z odsłon współczesnego rozumienia nieśmiertelności?
Z pewnością tak. Zaczęłyśmy od projektów, które bezpośrednio oferują usługi nieśmiertelności, ale istnieje wiele bardziej „pośrednich” form, które na pierwszy rzut oka wcale nie wiążą się z nieśmiertelnością. Co ciekawe, ludzie zapytani o nieśmiertelność są bardzo sceptyczni, ale gdyby mieli możliwość przedłużenia swojego życia o kolejne 10 lat, a potem o kolejne 10 lat, i kolejne, to, jak pokazują jeszcze inne badania, nastawienie zmienia się całkowicie, a sceptycyzm znacząco maleje. Ośrodków badawczych, które mają na celu zatrzymanie procesu starzenia jest na świecie sporo i to jest także potężny biznes. Jednym z twórców koncepcji tzw. zaniedbywalnego starzenia jest Aubrey de Grey – szanowany w świecie naukowym badacz i wizjoner, który prezentuje szczegółowy plan walki ze starzeniem, obejmujący zarówno sferę biologii, jak i społeczno-kulturową. De Grey przekonuje, że trzeba porzucić kontrowersyjne założenie, że im dłużej ktoś żyje, tym mniejsze jest jego prawo do terapii mogących przedłużyć jego życie jeszcze bardziej. Naukowiec sugeruje, że takie myślenie może być pokłosiem wrodzonej tendencji do dyskryminacji starszych oraz że pewną rolę może odgrywać tu pokoleniowy „czynnik” sprawiedliwości – tzn. ludzie młodzi zasługują na więcej życia, bo mieli go jeszcze mało. Ta filozofia mocno porusza środowiska akademickie.
Pan de Grey dotyka istotnej kwestii jakości życia, ale co z samą jego definicją. Co chcemy w istocie zachować na wieki – tylko świadomość, nasze wspomnienia, całe ciało? I kiedy życie się kończy?
Na te pytania nie ma jasnych odpowiedzi i wbrew pozorom biologia czy medycyna nie są tak arbitralne w tej kwestii, jak mogłoby się nam wydawać. Od lat 60. XX wieku definicja śmierci zmieniała się kilkukrotnie. Kiedyś, według tzw. klasycznej definicji, śmierć oznaczała zatrzymanie krążenia w organizmie spowodowane niewydolnością serca i płuc. Potem pojawiły się respiratory, defibrylatory, a granica została przesunięta. Właściwie w medycynie na każdym kroku napotykamy różne metody, które nas prowadzą ku przedłużaniu życia. Pytanie, gdzie jest właściwie granica i czy chcemy ją przekroczyć, a jeśli tak, to jakie będą tego konsekwencje? Tak jak zmienia się w czasie definicja śmierci, tak samo zmienia się również definicja nieśmiertelności, bo musi ona dostosować się do zmieniającego się kontekstu kulturowo-technologicznego.
Patrząc z perspektywy atomu, końca nie ma nigdy. Zmianie ulega jedynie postać rzeczy. Ziemia, jako obieg zamknięty, dysponuje określoną ilością materii, która krąży i przekształca się. W tym sensie nigdy nie znikamy. Ale co z elementem duchowym? Wierząc w niego, sytuujemy się poza kręgiem natury?
Tutaj z kolei dotykamy posthumanistycznych wizji nieśmiertelności. Zgodnie z nimi, po śmierci wracamy tam, skąd przyszliśmy, bo jesteśmy częścią natury. Ciekawie myśli te rozwija i problematyzuje np. Rosi Braidotti w książce Po człowieku, a w literaturze polskiej Ewa Domańska w książce Nekros. To są oczywiście radykalnie inne wizje niż te, o których mówiłyśmy do tej pory. I choć w centrum mamy ideę trwania/przetrwania, to zauważmy, że wszystkie wcześniej wymienione projekty skupiają się wyłącznie na ocaleniu podmiotowości, własnego „ja”, podczas gdy w wizji posthumanistycznej „ja” rozpływa się w naturze. Myślę, że w posthumanizmie, duchowość, o którą pytasz, można odnaleźć właśnie w łączności z naturą.To jest bardzo interesujący model myślenia o życiu i śmierci, a jego praktycznym wyrazem jest np. idea biopochówków, kiedy to prochy umieszcza się w kapsule wraz z nasionkiem jakiegoś drzewa. Niestety w Polsce nie jest to legalne.
Nie mogę nawet umrzeć po swojemu?
Umrzeć możesz, ale ramy dla tego, co stanie się z twoim ciałem po śmierci wyznacza prawo, a dokładnie „Ustawa o cmentarzach i chowaniu zmarłych”. Czytamy w niej, że trumna lub urna mogą zostać pochowane w grobach ziemnych, w grobach murowanych, w katakumbach, przez zatopienie w morzu lub w kolumbarium.
Z Twojej opowieści wynika, że jako ludzkość przemy intensywnie ku wizji wiecznego życia na Ziemi. Ale już w tej chwili nasza planeta jest przeludniona i ekstremalnie eksploatowana. Jeśli ma być nas więcej, musimy mieć gdzie funkcjonować. Czy nad tym również debatuje się wśród orędowników nieśmiertelności?
Najbardziej radykalni transhumaniści mówią: jedyną opcją są inne planety. Mnie szczerze mówiąc ten dyskurs akurat mało interesuje, bo sprawia, że nieśmiertelność traktowana jest jak szalupa ratunkowa dla bogatych, którzy – mówiąc nieco metaforycznie – planują ucieczkę z tonącego statku Ziemia. Nie akceptuję takiego sposobu myślenia, bo uważam, że jest on skrajnie nieodpowiedzialny. Zresztą, w moich badaniach podnoszę tę kwestię i konwertuję podstawowe założenie transhumanistów o nieśmiertelności jako ostatecznym celu ludzkości do pytania: Czy naprawdę tego chcemy? A jeśli tak, to w jakiej formie? A także, jakie będą tego konsekwencje i to zarówno w planie indywidualnym, zbiorowym, jak i planetarnym?
Co ciekawe, problem „przeludnienia” może także dotyczyć sfery wirtualnej. Badacze z Uniwersytetu w Oxfordzie, Carl Öhman i Davide Watson, prognozują, że do końca stulecia liczba profili osób zmarłych na Facebooku przewyższy liczbę profili osób żyjących. Tym samym Facebook stanie się największym cmentarzem na świecie. Jeśli tak na to spojrzymy, to problem trwania po śmierci zaczyna dotykać już nie tylko niewielkiej grupy ekscentryków czy futurystów, ale blisko dwóch miliardów użytkowników Facebooka na świecie. Dlatego tak ważna jest rozmowa o tym, co chcemy pozostawić po sobie, po co i dla kogo.
Przy okazji widzimy, jak bardzo temat śmierci jest ludzki, skoro największy portal „o ludziach” staje się portalem o odchodzeniu.
Tak, rzeczywiście widać, że portale społecznościowe zaczynają szukać rozwiązań w tym obszarze, bo mimowolnie stają się firmami pogrzebowymi. I tak np. Facebook zaproponował opcję, która nazywa się ‘legacy contact’. To miano otrzymuje osoba, która po śmierci użytkownika danego konta staje się jego pełnoprawnym dysponentem. Bez oznaczenia tej funkcji uzyskanie dostępu do konta po śmierci użytkownika, nawet jeśli jest się najbliższym członkiem rodziny, jest bardzo trudne, o ile w ogóle możliwe. Z moich doświadczeń wynika, że ciągle niewiele osób wie o tych rozwiązaniach, dlatego tak ważne wydaje mi się podejmowanie tego tematu.
Do tej pory rozmawiałyśmy głównie o śmierci „własnej”, ale zbliżamy się nieuchronnie do jeszcze trudniejszej kwestii – śmierci naszych bliskich. Nieśmiertelność dla mnie samej nie brzmi zbyt kusząco, ale gdybyś zapytała mnie, czy chciałabym ją zapewnić komuś najbliższemu, to byłaby inna rozmowa.
Dlatego warto zapytać samego siebie, dla kogo daną rzecz robimy, np. dla kogo zostawiamy naszego pośmiertnego awatara i tu bardzo ważna kwestia – czy skonsultowaliśmy to wcześniej ze swoimi bliskimi. Ostatecznie to przecież oni pozostają z konsekwencjami naszych wyborów.
Zdaje się, że jest to mocno powiązane z tym, jak przechodzimy żałobę. W pewnym momencie następuje chyba rodzaj pożegnania ze zmarłym i akceptacji jego braku. Czy taki awatar nie utrudnia pogodzenia się ze stratą?
Pytanie, czy przez awatara upamiętniamy osobę zmarłą, czy ją zastępujemy. Dane zebrane i skompilowane przez algorytm, nawet na bazie autentycznych maili i wpisów, ostatecznie tworzą nową wartość, nowy komunikat. Zatem, czy wciąż chodzi o upamiętnienie, czy może o tworzenie protezy, żeby poradzić sobie z lękiem przed śmiercią? Tu niestety nie dysponujemy jeszcze satysfakcjonującymi badaniami.
Jeśli chodzi o żałobę, to czasem używa się jeszcze linii argumentacyjnej wywodzącej się od Zygmunta Freuda, by pokazać, że najnowsze technologie uniemożliwiają pożegnanie z ukochanym obiektem i ostateczne zamknięcie relacji. Przy czym z Freudem jest taki kłopot, że choć napisał on esej „Melancholia i żałoba”, to nie przeprowadził żadnych badań na ten temat. Nie ma w nim nawet żadnych anegdotycznych historii, które potwierdzałyby tak mocną tezę o konieczności zamknięcia relacji. Mimo to jednak kultura zachodnia, głodna strategii i sposobów przeżywania tego trudnego czasu, pochłonęła pomysły Freuda i je zaadaptowała. W większości żyjemy więc z przekonaniem, że zamknięcie relacji to jedyna możliwa i „zdrowa” forma poradzenia sobie ze stratą.
To bardzo ciekawe. Faktycznie nie przyszło mi do głowy, że inny scenariusz jest możliwy. A może rzeczywiście są inne drogi?
Współcześnie o żałobie mówi się, że jest podróżą. Niedawno ukazała się nawet książka o takim tytule. Autor, terapeuta Kenneth Doka, poszerzył pojęcie żałoby np. o sytuację utraty ukochanego zwierzęcia czy dotychczasowej pracy albo sposobu życia. Mówi też o tym, że przeżywanie żałoby to całkowicie indywidualny proces. Parametryzowanie nas w takiej sytuacji i wyznaczanie jej ostatecznego celu może wyrządzić duże szkody. Jeśli kogoś naprawdę kocham i on znika ze świata, to być może wcale nie mam i nie będę mieć w sobie gotowości, by powiedzieć: nie ma cię, a ja muszę to zakończyć, żeby żyć dalej. Są takie śmierci, które sprawiają, że nie da się „żyć dalej”. Oczywiście, trzeba wrócić do świata, ale to nie oznacza, że muszę zakończyć tę relację. Przeciwnie, mogę z nią trwać, wyrobić nowe sposoby wchodzenia w „interakcję” z osobą, której już nie ma i nie będzie to miało nic wspólnego ze stanami patologicznymi. Te mechanizmy opisuje m.in. teoria kontynuowania więzi, bardzo chętnie aplikowana do wszystkich technologii, o których wcześniej rozmawiałyśmy.
Śmierć słynie z tego, że nie jest najchętniej wybieranym tematem rozmów. Dodatkowo, nie dysponujemy nawet rozbudowanym językiem opisu nowej rzeczywistości, która stopniowo uchyla drzwi do nieśmiertelności. Czy można powiedzieć, że technologia jest o krok albo i dwa przed nami?
Myślę, że tak. Nie mamy gotowości nie tylko językowej, emocjonalnej, ale i kulturowej związanej z praktykami i rytuałami. Wiemy, co zrobić z ciałem po śmierci, ale nie wiemy, jak się zachować wobec profilu na Facebooku. Po śmierci bliskiej osoby wiemy, że musimy posprzątać jej mieszkanie. A dla ludzi urodzonych po 2000 roku, takimi „mieszkaniami” są portale internetowe. Trzeba się więc zastanowić, jak je zagospodarować. Wiem, że dwudziestolatkowie nie chcą o tym myśleć, to naturalne. Do tego dochodzi jeszcze zjawisko wypierania śmierci z przestrzeni publicznej obserwowane od lat 50. XX wieku. Z jednej strony jesteśmy więc zalewani obrazami śmierci i ludzkich tragedii w mediach i właściwie stajemy się na nie odporni, znieczuleni, a z drugiej strony, kiedy śmierć pojawia się w naszej bliskiej przestrzeni, to nie jesteśmy w stanie poradzić sobie nawet z rozmową o niej. Dlatego jestem zwolenniczką mówienia o nieśmiertelności tylko w towarzystwie śmierci.
Teoretycznie taka rozmowa powinna być najbardziej naturalną rzeczą dla chrześcijan. Jak się mają wszystkie te technologie i ruchy ku nieśmiertelności wobec wiary i religii? Wydaje się, że stoją z nimi w absolutnej sprzeczności.
To zależy, o jakiej formie nieśmiertelności będziemy mówić. Jeśli osoba wierząca w Boga potraktuje swojego awatara jako pośmiertną pamiątkę dla rodziny, która opowie historię swojego życia, czasem wzruszy, czasem rozbawi, to nie ma tutaj, sądzę, kolizji z wiarą. Natomiast przy ożywianiu zamrożonego ciała sprawa się komplikuje. Wtedy transhumaniści mówią już wprost o wierze w technologię. Boga zastępuje technologia.
Czy sądzisz, że na polu nieśmiertelności czeka nas cywilizacyjne starcie tych dwóch podejść – technologicznego i religijnego?
Myślę, że dużo zależy od tego, jak zorganizujemy tę sferę i jak ponazywamy konkretne rzeczy. Możemy sprawić, że technologiczne osiągnięcia wejdą w duży konflikt z wiarą, a możemy też potraktować je bardziej komplementarnie. Kluczowe dla mnie wydaje się dyskutowanie tych rozwiązań i to zarówno od strony filozoficznej, technologicznej, teologiczne, jak i prawnej czy etycznej, tak byśmy wypracowali paletę różnych rozwiązań.
Za naszego życia istniał świat bez internetu. Dziś funkcjonowanie poza siecią jest wręcz niewyobrażalne. Jak sądzisz, w jakim tempie kwestie nieśmiertelności, o których rozmawiamy, przejdą do naszej codzienności i do debaty publicznej? Kiedy będziemy z nieśmiertelnością oswojeni?
Sądzę, że niebawem. Podzielę się osobistą historią. Pierwszy raz na temat cyfrowej nieśmiertelności trafiłam w 2015 roku i pochłonął mnie on na tyle, że postanowiłam zająć się nim w ramach mojego doktoratu. Zaczęłam więc szukać informacji naukowych, badań, lecz ku mojemu zaskoczeniu, było ich bardzo niewiele. Problem był wówczas na tyle niszowy, że przygotowałam temat zastępczy na rozmowę kwalifikacyjną na doktorat z obawy, że „technologiczna nieśmiertelność” zostanie odrzucona. Na przełomie tych kilku lat widzę nie tyle rozwój, ale eksplozję badań. Dziś mogłabym więc już śmiało startować na doktorat.
Powiedziałyśmy już, co nieśmiertelność może oznaczać w kontekście jednostki. Ale co z całymi społeczeństwami, z całym gatunkiem ludzkim?
Jeśli spojrzymy na ten temat w perspektywie cywilizacyjno-kulturowo-gatunkowej i pomyślimy o liczbie danych, które zostawiamy dla przyszłych pokoleń… to są niewyobrażalne archiwa wiedzy o nas jako o generacji. To zupełnie bezprecedensowa sytuacja w historii. Istnieją już prognozy mówiące o tym, że w którymś momencie nie będziemy pytać, czy chcesz być nieśmiertelny, bo będziemy mieć tak przeciążone serwery, że trzeba będzie pytać o to, kto kwalifikuje się do bycia usuniętym. Naprodukujemy tyle danych, że problemem może okazać się brak przestrzeni do ich zbierania.
To niesamowite, że nawet chmurę, przestrzeń zdawałoby się nieskończoną, jesteśmy w stanie przepełnić.
Tak, jeśli chodzi o produkowanie i wytwarzanie to osiągnęliśmy poziom mistrzowski, zdecydowanie gorzej nam idzie redukowanie, usuwanie i godzenie się ze stratą…
___
tekst: Julita Mańczak
ilustracja: Dorota Piechocińska