Top
Znikający punkt – TUU
fade
1087
single,single-post,postid-1087,single-format-gallery,eltd-core-1.0,flow-ver-1.3.1,,eltd-smooth-page-transitions,ajax,eltd-blog-installed,page-template-blog-standard,eltd-header-standard,eltd-fixed-on-scroll,eltd-default-mobile-header,eltd-sticky-up-mobile-header,eltd-dropdown-default,wpb-js-composer js-comp-ver-4.12,vc_responsive

Znikający punkt

Mimo wszechobecnego, zachwycającego piękna Arktyka nie pozostawia złudzeń – na jej terytorium jesteśmy tylko przemykającymi gośćmi. Wciąż surowo rządzi tu pospieszana ostatnio natura, ale z każdym rokiem nieodwracalne zmiany nabierają tempa. Wywieramy wpływ na odległość. Ty, ja, my wszyscy. Dziwna i poruszająca jest świadomość, że część obrazów ukazujących się naszym oczom widzimy jako pierwsi i ostatni.

 

Analogicznie do dokumentalnego cyklu wspaniałego Anthony’ego Bourdina – „Bez rezerwacji” chciałoby się nazwać nasz wyskok w Arktykę „Bez przewodnika – ani rusz”. W wieloletnim projekcie amerykańskiego szefa kuchni chodziło o odwagę próbowania i odkrywania kuchni świata poza cywilizacją, a w naszym o odwagę bycia poza cywilizacją w celach badawczych, choćby przez tydzień. Ale gdyby nie Jakub Małecki, glacjolog z Poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza i nasz super przewodnik, który od 12 lat bada na Spitzbergenie lodowce – nie wyściubilibyśmy nawet nosa z poradzieckiego bloku, pod którym lisy polarne prężą swoje kity.

 

Lądowanie na Spitsbergenie, należącym do archipelagu Svalbard, to zawsze ten sam punkt – Longyearbyen, lotnisko położone najdalej na północ w miasteczku liczącym ok. 1800 mieszkańców. Jeszcze trochę ponad sto lat temu tutejsze ziemie były przedmiotem wyścigu odkrywców, badaczy, których zapał często z konieczności studzony był wszystko skuwającym lodem. Kry hibernowały na długo postępy podróżników, ale nie ich zapał. Unieruchomieni przez lata na swoich statkach prowadzili badania, ścigali się o pierwszeństwo, ciągle poszukując nowych metod organizacji wypraw. A dziś my, bez wielkiego przygotowania czy szczególnej zaprawy, stawiamy stopę hen za Kołem Podbiegunowym. Widzimy też młodych z dziecięcymi wózkami, którzy obok nas czekają na dalszy transport do Piramidy. Z uśmiechami na twarzach, mimo arktycznego smagania, wiozą swoje zahartowane tym klimatem maleństwa. Wszyscy zakutani warstwami technicznych wynalazków, softshellami i membranami albo zwykłą gryzącą wełną. I chociaż w osadach takich jak Longyearbyen można realizować niemal wszystkie potrzeby, łącznie z edukacją w oddziale jednego z norweskich uniwersytetów, to nieodmiennie towarzyszy nam wrażenie zawieszenia w czasie i przestrzeni.

 

Pierwszego dnia po przybyciu do Piramidy z powodu trudnych warunków pogodowych zrezygnowaliśmy z wyprawy na lodowce. Ale nawet skromny spacer, 15 km nad pobliskie błękitne jezioro, uświadomił nam, że każda biała plama na rozległym horyzoncie może być niedźwiedziem polarnym. Wiedz o tym, że moment, w którym zobaczysz w Arktyce niedźwiedzia, może być Twoim ostatnim. Wyostrzenie zmysłów, umysł krystaliczny, w którym żadne przeczucie, nawet najcichszy szmer krwi w żyłach, nie jest zlekceważony, a każdy znak rozczytany jako ostrzeżenie, alarm lub jedzenie. Zapach jak rozkosz płynąca cienką strużką przez polarne warstwy. 

 

— Majestatyczny król Svalbardu może wytropić Cię, wywąchać, wyśledzić z odległości wielu kilometrów – tak zapowiedziała nam dziewczyna wypożyczająca broń w sklepie sportowym w Longyear-byen. Wyglądała jakby miała na imię Ingrid – niewysoka, ładna blondynka, ze świeżym manikiurem – ale też skandynawsko twarda i dość bezwzględna. Fakt wypożyczenia broni musiał być poprzedzony specjalną zgodą Gubernatora Svalbardu – rutynowa procedura. Każdy, kto chce tu zobaczyć cokolwiek poza miasteczkiem, musi liczyć się z koniecznością posiadania karabinu i umiejętnością jego obsługi. Na szczęście my niedźwiedzie mogliśmy zobaczyć z odpowiedniego dystansu, w malowniczych okolicznościach, na czarnych skałach tuż obok lodowca Nordenskjöld w zatoce Adolfa.

 

Piramida, nasza baza wypadowa, była niegdyś najdalej wysuniętą na północ kopalnią węgla. Położona na 78 stopniu szerokości geograficznej północnej, w czasach świetności zamieszkiwana była przez ponad tysiąc osób, które prowadziły tu normalne, a nawet lepsze niż w ojczyźnie życie. Dziś, poza budynkiem hotelu Tulipan, to właściwie miasteczko widmo. Bloki na palach, jak złowieszcza scenografia, przywołują nieco zapomniany sowiecki styl, spopularyzowany ostatnio serialem „Czarnobyl”. Biblioteka, teatr, hala sportowa, wielki basen, boisko, przedszkole, plac zabaw, szpital – wszystko funkcjonowało tutaj obleczone w niezwykle rzadko spotykany w Arktyce trawnik – do dziś prosperujący na glebie przywiezionej żywcem z Ukrainy. Całość umajono oczywiście pomnikiem Lenina. Jeszcze dalej w przestrzeni widać rozsypane, jak po przerwanej zabawie dziecka, dźwigi, przewrócone wagoniki, kolejki linowe, drewniane torowiska do zwożenia urobku, pomosty nad rurociągami, generatory i inne pamiątki. Idyllę tego miejsca zakończyła katastrofa samolotu Tupolew TU 154M, 29 sierpnia 1996 roku, który leciał z Moskwy do Longyearbyen na Spitzbergenie ze 141 osobami na pokładzie, w większości górnikami. Małe, wzorcowe miasteczko, miało w sobie wszystko – doskonale zaprojektowana utopia. W dwa lata po katastrofie osadę opuścili wszyscy mieszkańcy. 

 

Obecnie w hotelu, będącym jedynym działającym tu przybytkiem, pracuje i mieszka kilkanaście osób. Pozostali mieszkańcy osady to krzykliwe mewy, które niestrudzenie uwijają się przy zasiedleniu jednego z bloków. Widać jednak, że ruch turystyczny rośnie z każdym rokiem. Codziennie dopływają tu przynajmniej dwie grupy turystów, a pracownicy hotelu w czasie polarnego lata mają ręce pełne roboty. Przed wyprawą zaopatrzyliśmy się w suchy prowiant – gotowi na surowe warunki – ale ku naszemu zaskoczeniu Tulipan przeszedł metamorfozę i dziś prosperuje w absolutnie luksusowym jak na Arktykę standardzie. We wnętrzu hotelowej restauracji dominują psychodeliczne dyskotekowe wzory jak z kalejdoskopu, w dość specyficznej kolorystyce (lila i musztarda). Przywołują wyobrażenie tętniących tu imprez. Aż szkoda, że nie zachowały się zdjęcia z tego czasu. Możliwe, że niektórzy byli tu szczęśliwi, mimo pracy w nieludzko ciężkich warunkach.

 

Drugiego dnia zasadziliśmy się na lodowce. Chcieliśmy zobaczyć ten najokazalszy, uchodzący do Billefjordu i liczący ponad 200 km2 Nordenskiöldbreen. Dostać się do niego możemy drogą wodną lub spacerem, który nam, polarnym nowicjuszom, zająłby pewnie dobę. Z oczywistych względów wybraliśmy ponton i doświadczonego sternika – kierownika Stacji Polarnej UAM „Petuniabukta”, Krzysztofa Rymera. Sama baza to temat na odrębną opowieść. Położona w środkowej części Spitsbergenu jest najdalej wysuniętą na północ polską placówką badawczą. Od ponad trzydziestu lat naukowcy i studenci prowadzą tam badania, w otoczeniu pięknej Zatoki Petunia. Studenci, po trzech miesiącach odosobnienia na dalekiej północy, spania w niewielkich kontenerkach i brania pryszniców w zimnej wodzie, z szerokimi uśmiechami na twarzach przyjęli nas po królewsku. Z kończących się już powoli zapasów wyczarowali polarne posiłki, zasługujące na najwyższe kulinarne odznaczenia. Dowiedzieliśmy się od nich również o istnieniu polarnego bakcyla, który ponoć może znienacka zaatakować każdego wizytującego lodowce. Zdaje się, że i my padliśmy jego ofiarą. Czujemy więc i mamy nadzieję, że to nie nasze ostatnie spotkanie ze stacją Petuniabukta.

 

Dotknięcie lodowca na dzień dobry – impuls w sercu, tektoniczne echo ziemi w klatce piersiowej, lekki wstrząs, jak przeskok ładunku energii. Dopiero co poznany przekaz rozczytujemy jako mocne pozdrowienie i akceptację. Możemy iść dalej. Nie ingerujemy w otaczający nas imponujący krajobraz, staramy się jak najdelikatniej stawiać kroki, nie psuć niczego. Część pejzażu jest jak wielka żwirownia. Rumosz – okruchy przechowujące kody z poprzednich światów, kiedy na wyspie było zielono i ciepło. W ciele i umyśle wszystko to zostawia odcisk.

 

Nie zimno jest tym, co uderza najsilniej. Raczej własna reakcja, na chwilę zatrzymany oddech i poruszenie wewnętrzne. Bum. Stop. Jesteśmy przez ułamek sekundy my, razem. Pod żebrami, zimny pomruk, rezonans, gruba wibracja, jak jedno drżenie bębna lub dzwonu.

 

Hej, miasta obudowane kamieniem, hej, miasta zalane betonem i asfaltem. Hej, miasta resztkami ziemi w balkonowych skrzynkach oddychające. Pogrążyliśmy się? Wszystkie nasze myśli lekko uchodzą kominami, ponad miastami, w których wszystko poukładane i policzone. Kwoty CO2, H2O, mc2, πr2 i inne cuda nie skrócone wzorami. Czy jeszcze nie wszystko stracone?

 

W Svalbard widać dobitnie, że zmiana to jedyny stały parametr tego miejsca. Spitzbergen – największa wyspa archipelagu – jest jak system wczesnego ostrzegania dla całego świata, taki kanarek w kopalni, który wyczuwa śmiertelne zagrożenie. Słuchamy z uwagą opowieści Kuby – naszego niezawodnego przewodnika. Właściwie nie odstępujemy go na krok, trochę ze strachu, ale chyba jednak bardziej z ciekawości.

 

Topnienie lodowców, podnoszenie się poziomu mórz, wzrost średnich temperatur, tempo zmian. To nasze główne tematy obok historii o tutejszych odkrywcach i pionierach. Szkoda energii na szukanie winnych czy użalanie się nad naszą dolą. Zresztą, czy poczucie winy cokolwiek zmienia? Chcemy raczej dowiedzieć się, co tu się naprawdę dzieje, co można w tej sytuacji zrobić, jakie są rozwiązania.

 

W końcu widzimy – były tu od tysięcy lat, a teraz odchodzą. Ragnar, Ferdynand, Bertil i przepiękny Sven. Majestatyczne lodowce każdego roku wycofują się o długość wagonu kolejowego. Tu naprawdę robi się coraz cieplej. Nie możemy tego ruchu zobaczyć w czasie rzeczywistym, ale ślady są wyraźne i niezaprzeczalne. 

 

— Zimą nie zamarza już większość fiordów, coraz częściej przychodzą odwilże i deszcze zamiast opadów śniegu. Latem natomiast coraz dłużej trwa sezon topnienia, coraz szybciej znika pokrywa śnieżna i coraz szybciej kurczą się lodowce. Svalbard ogrzewa się wyjątkowo szybko w skali całego świata. Przez ostatnie 20-30 lat średnia temperatura roku wzrosła tu gwałtownie o ok. 4°C. Sam bywam zdumiony, jak wielką różnicę w topnieniu daje, z pozoru trywialny, 1°C. A co dopiero kilka stopni! Człowiek wzbogacił już atmosferę w dwutlenek węgla o ponad 40% względem poziomu naturalnego. I mimo, że ta nasza nadwyżka stanowi tylko ok. 130 cząsteczek CO2 na każdy milion cząsteczek różnych gazów w powietrzu, to prawa fizyki są nieubłagane – ta różnica powoduje, że otulamy Ziemię coraz grubszym kocem gazów cieplarnianych. Tym samym coraz mniej ciepła może uciec z Ziemi w kosmos i coraz więcej zostaje w systemie, powodując wzrost temperatury. Jeśli ludzka emisja CO2 będzie dalej trwać, lodowce w wielu górach świata i pływająca kra lodu morskiego w Arktyce niemal znikną w ciągu ludzkiego życia. Mocno podniesiemy w ten sposób poziom morza i popsujemy klimatyczny termostat, sprawiając, że ocieplenie klimatu jeszcze bardziej się rozbucha. – To słowa naszego przewodnika. Słysząc je na miejscu zdarzeń, milkniemy.

 

Rosyjski север (czyt. siewier) to najlepsze określenie północy, chrupiącej od mrozu i wiatru – samo się wyraża. Warto raz zajrzeć na szczyt mapy, a jeszcze lepiej na szczyt globusa. Można sobie wtedy prawdziwie uświadomić odległości i położenia. Piękno tej krainy ucisza wszystkie rozmowy. Na lodowcu Nordenskjöld po prostu jesteśmy. Na Svenie zachwyca nas niezwykła panorama. Na szczycie Bertila, wiemy już, że pokochaliśmy tę krainę i nie ma odwrotu.

 

Żadnych drzew, krzaków – świat z kamieni i skał. Nagość to główna cecha Spitzbergenu. A człowiek, choćby nazwoził tu skuterów, koparek, spychaczy, kontenerów z nie wiadomo czym, na szczęście i tak nie ułoży z tego metropolii. Nieliczne miejscowości to nadal tylko osady ludzi, którzy najczęściej porządkują tu swoją osobistą geografię.

 

Opis tej wyspy, a właściwie całego archipelagu Svalbard, to niezrozumiały kompromis między tym co widać i co czuć. Na mapie stosunkowo niewielka przestrzeń, w rzeczywistości, w polarnym owiewie, wydaje się nieskończona. Górzysta, pełna zatok, z tysiącami lodowców, ukazuje kolejne szczyty, wyrównane od góry lodowym cięciem. Przypudrowane wczesnym śniegiem przywołują skojarzenie z rzędami gigantycznych pierników. Jednak widok ten nie jest słodki, a raczej monumentalny i księżycowy. To świat odmienny od wszystkiego, co znaliśmy do tej pory. Co będzie z nim dalej? To zależy od nas.

 

 

Proszony – nieproszony

Pejzaż zobaczony – pejzaż patrzący

Niedźwiedź zobaczony – niedźwiedź patrzący.

 

Wszystko tu względne – bezwzględne

Człowiek też

Patrzy i jest obserwowany

Poluje i jest polowany

Broń i amunicja w niedoświadczonych rękach po nic

Możesz zginąć, będąc ostrzeganym i straszącym.

 

Reguły wyspy

Musisz je przyjąć za prawo

Wszystkie ziemiotwórcze zjawiska okazują się tu realnie żyć.

Oddech: wdech, wydech, sprężanie, rozprężanie, wypiętrzanie, zapadanie.

Przyrastanie, ubywanie.

Jakbyśmy byli na powierzchni wielkiego stwora.

Bardzo spokojnie

Możemy tu przebywać.

 

Biała plama

1. uciekaj natychmiast

2. nie uciekaj – powiększ się

3. załaduj broń i idź

1. goni natychmiast

2. dopadnie cię

3. nie obchodzisz go wcale

znajdź całość TUU