On the spot
Charakterystyczny chropowaty głos, gitara i koniecznie kapelusz. Wchodzi na scenę w blasku świateł. Wyobrażam sobie ekscytujące życie pełne zmian, zawsze wśród ludzi, gdzie cisza towarzyszy wyłącznie procesowi twórczemu, a przyszłość to kolejne koncerty i płyty. Na stronie wytwórni Kayax czytam: „Postać Keva Foxa jest wciąż otoczona aurą tajemniczości, co ma swoje źródło w charakterystyce komponowanej przez niego muzyki”. Spotykamy się tuu, w Poznaniu, gdzie zaczęła się „polska przygoda” muzyka. Aura tajemniczości pozostaje obecna również bez muzycznego kontekstu. Korzystam z szansy i konfrontuję moje wyobrażenia, z tym co Kev zechce mi na swój temat wyjawić.
CISZA
Niewiele jest w moim życiu chwil, które spędzam w ciszy. Szczerze mówiąc niespecjalnie lubię ciszę. Kiedy dorastałem, w moim domu, nigdy jej nie było. W kuchni zawsze grało radio, ojciec ciągle coś podśpiewywał, zawsze mieliśmy gości. Drzwi wejściowe były otwarte, większość odwiedzających nas nawet nie pukała. Po prostu wchodzili i mówili „cześć”. Więc cisza jest dla mnie czymś raczej mało komfortowym. Nie jest to stan, który sprawiałby mi przyjemność. W zeszły weekend wybrałem się do Nałęczowa. Byłem już w wielu miejscach w Polsce, ale żadne nie przypomina tej miejscowości. To cicha przestrzeń z przedziwnymi willami i niezwykłą architekturą. Był to chyba pierwszy weekend w moim życiu bez gitary i bez muzyki. Do tej pory nie wiem czy mi się to podobało, ale z pewnością zaliczam ten wyjazd do ciekawych doświadczeń.
Jeśli chodzi o występy solowe, cisza jest jednym z najważniejszych momentów. Kiedy grałem sam, trzeba było zadbać o każdy szczegół. Miejsce koncertu musiało być odpowiednie – nie możesz w pojedynkę grać dla trzystu osób, gdzie połowa z nich rozmawia. Wiele czynników wpływa na sukces solowego występu, ale bez ciszy nie uzyskasz żadnej dynamiki. W zespole robimy show pełne kolorowych świateł i nie sprawiłoby nam wielkiej różnicy, gdybyśmy grali dla trzydziestu tysięcy osób. Kiedy jednak jesteś sam, a przed tobą dwieście osób i wszyscy wpatrzeni w ciebie, cisza jest konieczna.
ŚWIATŁA
Scena jest zdecydowanie moim miejscem. Nie ma tam nic innego, jak przy medytacji. Będąc na niej, nie zastanawiasz się jaki utwór czy akord zagrasz za chwilę. Jesteś w jakimś innym miejscu. Nie wiem na czym to polega, to dla mnie tajemnica, ale właśnie to zjawisko sprawiło, że ja, i pewnie wielu innych artystów, mogłem przetrwać gorsze czasy. Uczuć związanych z byciem na scenie nie da się wytłumaczyć. Magia. Muzycy jazzowi często odwiedzają to tajemnicze miejsce i mogą w nim przebywać godzinami. Jeden pomysł rodzi kolejny i kolejny, a kiedy przychodzi koniec, to czują jakby minęło zaledwie pięć minut. Podczas występów na żywo brzmienie nie jest tak perfekcyjne, jak np. na płycie, ale jeśli fizycznie jesteś na miejscu, możesz poczuć całą chemię towarzyszącą koncertowi i naturalny flow.
Praca w studiu nagraniowym nie sprawia mi aż tyle radości. Uwielbiam kreatywny proces z nią związany, ale samo nagrywanie dosyć szybko mnie męczy. Jeśli przyjrzeć się byciu na scenie, w świetle reflektorów, w centrum uwagi i powrotom do normalności, okazuje się że to dwubiegunowa egzystencja. Podczas występu dostaje się potężne dawki energii. Wyłączyć ten bieg jest naprawdę ciężko. Miałem z tym kiedyś spore problemy. Przed koncertem sala jest wypełniona po brzegi, światła błyskają… Jeśli wejdziesz do garderoby piętnaście minut przed występem, atmosfera jest elektryzująca. Kiedy wszystko się kończy, lądujesz w pokoju hotelowym i nie ma nikogo. To jest hardkor. Dlatego ostatecznie znów gdzieś wychodzisz, żeby podtrzymać ten nastrój i przepływ energii. To jest też powód, dla którego lubię jeździć w trasy koncertowe. Nabierasz określonego rytmu, przyzwyczajasz się do niego i pójście po koncercie po prostu spać, nie jest już niemożliwe.
ZMIANA
Pozostawanie w jednym miejscu przez dłuższy czas jest dla mnie czymś nienaturalnym. Myślę, że w pewnym momencie żyłem nawet w nieco „cygańskim” trybie.
Kiedy dochodzę do punktu, w którym znam już wszystkie miejsca i wszystkich ludzi, po prostu się żegnam. Nie chodzi o to, że tego nie lubię, wręcz przeciwnie – pragnę tego stanu zawsze, gdy przybywam do nowego miejsca. Chcę wiedzieć o nim wszystko i brakuje mi poczucia swojskości. Ale jak tylko ono się pojawi, po prostu odchodzę.
Zmiana oznacza nową energię, inną wibrację, dzięki niej poznajesz więcej ludzi, a to jest niezbędne dla każdego zajmującego się pisaniem. Potrzebujesz postaci, ci ludzie muszą cię otaczać (nawet jeśli to palanci), bo z nich czerpiesz inspirację.
Większość życia spędziłem w trasie, a odkąd przyjechałem do Polski, zmieniałem miejsce zamieszkania ponad czternaście razy. To jakieś szaleństwo. W Poznaniu mieszkałem przez dwa lata. To pierwsze miasto, które odwiedziłem w Polsce. Automatycznie więc czuję się z nim związany. To był wspaniały czas, wszystko zacząłem budować właśnie tu. Wciąż czuję pewnego rodzaju przynależność do tego miasta. Kiedy tu wracam, czuję jakbym grał u siebie.
LUDZIE
Kiedy grasz w zespole, pozostali członkowie stają się twoją rodziną. Dlatego nie można otaczać się palantami (śmiech). Zbyt dużo czasu spędza się w swoim towarzystwie. Jest tak wiele wzlotów i upadków, styl życia nie należy do lekkich, szaleństwo dotyka przeróżnych jego sfer. Jeśli więc ci ludzie są niezrównoważeni, to może zniszczyć wszystko. Wiem, że granie koncertów, imprezy, alkohol, to wszystko brzmi ekscytująco, ale tak naprawdę to dość ekstremalna rzeczywistość. W zespole, który aktualnie tworzymy, wszyscy jesteśmy totalnie oddani muzyce i kochamy to, co robimy. Każdy z tych gości mógłby grać z kimś innym, ale wybiera nas. Myślę, że jest tak, dlatego że nikt nie wciska kitu, nie ma agresji czy dbania jedynie o własne ego. Wszyscy chcemy tworzyć muzykę i show najlepiej jak to tylko możliwe. To jest właśnie największe ego – rzecz, którą tworzymy, my a nie indywidualni członkowie zespołu. W innym przypadku wszystko sypie się w dość szybkim tempie. Sądzę, że właśnie z tego powodu wiele zespołów się rozpada – nie są skupieni na tworzeniu muzyki, tylko na sobie.
PRZYSZŁOŚĆ
Sporo o niej teraz myślę. Nigdy wcześniej tak nie było, nie myślałem nawet o tym co będzie jutro. W tym roku pojawi się kolejna płyta Smolik/Kev Fox, a po niej na pewno nagram solowy album. Ale jeśli chodzi o moje życie poza muzyką, to na tę chwilę nie mam pojęcia. Nie wiem gdzie będę za sześć miesięcy. Mam kilka pomysłów, chcę zbudować dom – to już od dawna było moim marzeniem. Generalnie jednak uważam, że nie ma potrzeby planować wszystkiego za bardzo. Ważne jest, żeby mieć jakieś cele, jak ten mój dom – myślę o nim codziennie i zbliżam się do realizacji tego planu.
Zawsze chciałem robić to, czym się dziś zajmuję. Trudno jest myśleć o tym, co będzie za pięć lat, gdy się jest w idealnym miejscu. Chciałbym podziałać trochę w Niemczech i Szwajcarii – zobaczyć co się wydarzy, ale nie mam na to jakiegoś szczególnego parcia. Mogę tworzyć i grać muzykę – robiłem to zawsze, bez względu na to czy ktoś mi płacił, czy nie. Teraz naprawdę cieszę się z miejsca, w którym jestem. Może to moment, żeby skupić się na samym życiu i cieszeniu się nim, a nie na myśleniu o przyszłości? Zastanawiałem się nad tym, gdzie chcę być za pięć lat, pięć lat temu. I jestem tu teraz. Może więc czas wyluzować. (Ale jak mam wyluzować, skoro nie jestem w stanie nawet wyjechać na urlop. Pozwól więc, że wrócę do tego jutro).